Koncerty Mars Volta należy odbierać bardziej w kategoriach doświadczenia transcendentalnego niż rozrywki i właśnie z tego względu tak mocno polaryzują one odbiorców, z jednej strony wywołując uczucie mistycznego zachwytu, z drugiej zmęczenia (ponoć) nadętą postawą muzyków i rozwlekłymi improwizacjami, często sprawiającymi wrażenie, że nawet sam zespół nie wie, dokąd one zmierzają. Z drugiej strony mogą być one cudownymi wariacjami na znane tematy i ich siła tkwi właśnie w budowaniu nastroju kulminującego w spontanicznych crescendach, umożliwiających odmienny odbiór znanych tematów. Widziałem ich dwa koncerty, z których jeden - w Berlinie - był właśnie takim zespołowo zagranym, intensywnym przeżyciem, a drugi - warszawski - raził dłużyznami. Nie ukrywajmy, Mars Volta nie odgrywa swoich kompozycji zgodnie z wersjami studyjnymi, wyjątek czyniąc dla hiciastego "The Widow", którego zresztą na "Scab Dates" nie usłyszymy.
Album koncertowy ma zatem rozszerzać percepcję tej muzyki. Więc po kolei. Dostajemy tak naprawdę płytę opartą na trzech (sic!) kompozycjach studyjnych. Rozpoczynające płytę chaotyczne intro jest co prawda przydługie, ale wspaniale doprowadza nas do Take the Veil Cerpin Taxt, rozciągniętego na trzy tracki i dowodzącego, że sposobem na sukces koncertówki jest uchwycenie scenicznej energii zespołu. W tym utworze w pełni się to udało. Concertina właściwie nie wnosi niczego nowego, pozostając typową, nijaką wręcz wariacją na temat. Cicatriz Esp rekompensuje to z nawiązką, przytłaczając meandrami i zatraceniem się w finale (?) kompozycji. Czterdzieści minut na jeden utwór? Bez przesady, już po piętnastu początkowa energia i jakość zamienia się w konfuzję, a wieńcząca całość dwudziestominutowy chaos, pojedyncze dźwięki, bełkotliwe głosy i szumy po prostu denerwują! Mars Volta sprawia wrażenie, jakby zespół za wszelką cenę chciał uzyskać miano najbardziej progresywnego, oryginalnego, technicznie wysublimowanego i mistycznego zarazem projektu obecnie, instytucji niemalże. Szkoda tylko, że traci na tym sama muzyka, przytłoczona niezrozumiałymi zapędami. Tym samym zespół strzelił sobie samobójczą bramkę, potwierdzając zarzuty o pretensjonalność i zaciągając kiczem. Trzeba wyraźnie podkreślić, że grubo ponad połowa z tych siedemdziesięciu kilku minut to muzyka absolutnie fascynująca, dla której koncert Mars Volta jest jednym z najlepszych, jakie widziałem, dlatego warto ze Scab Dates się zapoznać. Niestety co najmniej kilkanaście minut po prostu irytuje.
Kolejną uwagą jest, iż zapis płytowy nie oddaje bogactwa (choć nie jest ono regułą) improwizacji Mars Volta, która najlepiej wypada gdy cały zespół pełni pierwszoplanową rolę, nie pozwalając Rodriguezowi zdominować całości wątpliwymi solówkami, jak "sportowe", metalowe popisy na początku Cicatriz. Niestety za mało tutaj saksofonu, klawisze także pojawiają się zbyt rzadko na pierwszym planie, brakuje instrumentów perkusyjnych, a płyta nie może chyba oddać siły gry uwielbianego przeze perkusisty Johna Theodore'a - to jednak zastrzeżenie raczej techniczne. Równocześnie ambientowo-enigmatyczne brzdąkania i spazmy zupełnie niepotrzebnie rozciągają album w czasie, czego muzycy powinni już się domyślić na podstawie Frances the Mute. Najbardziej uderzającym przykładem jest zupełnie niepotrzebne Caviglia, za długie, pięciominutowe intro do Cicatriz Esp, które początkowo puszczając do słuchacza oko, ostatecznie okazuje się wcale nie być wprowadzeniem do utworu i traci swój sens! W tym samym czasie można było po prostu zaoferować nam solidne granie i byłoby cudownie.
W efekcie Mars Volta oferuje płytę, której nie sposób odrzucić w pełni, ale też nie sposób się zachwycić. Biorąc pod uwagę, że jest to trzecia koncertowe wydawnictwo, że dostajemy dwa utwory z pierwszej płyty i jeden z debiutanckiej epki, coraz bardziej uzasadnione jest podejrzenie, że Mars Volta zaczyna funkcjonować dla ślepo zapatrzonych w zespół fanów i na prawie sekciarskiej zasadzie - im bardziej nas nie rozumieją, tym bardziej świadczy to o słuszności naszego postępowania. A równocześnie fakt, że album można w Stanach zakupić w specjalnym pakiecie z gadżetami, a Mars Volta odbyła niedawno karkołomną trasę z System of a Down skłania do podejrzeń, że pieniądze także mogą odgrywać tutaj rolę. Scab Dates nie jest płytą słabą, lecz próżną. I dlatego martwi mnie kierunek ewolucji zespołu.
[Piotr Lewandowski]