polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
MASTODON Leviathan

MASTODON
Leviathan

Pierwsza długogrająca płyta Mastodona – „Remission” – przeszła w Polsce praktycznie bez echa. Nic dziwnego, bo i na zachodzie kwartet z Atlanty pozostawał w cieniu zespołu, do którego jest najczęściej porównywany pod względem oryginalności – The Dillinger Escape Plan. Jednak wyjście na światło dzienne było tylko kwestią czasu. No bo jak długo zespół grający tak zaskakującą mieszankę grind-core’a, metalu i czort wie czego jeszcze może pozostawać w ukryciu? Na pewno nie dłużej niż do wydania drugiej, jeszcze lepszej płyty. W przypadku Mastodona jest to „Leviathan”.

Żeby z grubsza nakreślić charakter muzyki Mastodona należy przywołać dwa zespoły – wspomniany już The Dillinger Escape Plan oraz Today is The Day. Biorąc z tego pierwszego odrobinę matematycznego chaosu i szaleństwa i dodając dwóch byłych członków TiTD (a konkretnie Branna Dailora i Billa Kellihera) otrzymamy koncept na muzykę, która może i nie jest zbyt łatwa w odbiorze przy pierwszym podejściu, ale jednak potrafi oczarować swoim ciężarem i lekkością zarazem. Taka jest bowiem główna zaleta wydanego jeszcze w zeszłym roku „Leviathana”. Zawarte na nim kompozycje nie przypominają ścian dźwięku, od których słuchacz odbija się przez 40 minut aby na koniec ocknąć się z bólem głowy. Tutaj mamy do czynienia z ażurowym murem, który mimo, że ciężki do sforsowania to nie wzmaga wrażenia klaustrofobii. Wysoko strojone gitary i grana w szaleńczym tempie perkusja wypełniają całą dostępną dla ucha przestrzeń i nie pozwalają ani na moment odetchnąć ciszą, a i tak pozostawi ają odrobinę wolnego miejsca dla przyciężkich wokali. A śpiewaków mamy nie byle jakich. Troy Sanders i Brent Hinds (bas i gitara) robią co mogą, żeby wydobyć ze swoich gardeł najrozmaitsze tonacje. We dwóch utworach dzielnie wspomagają ich Neil Fallon z Clutch oraz Scott Kelly z Neurosis dzięki czemu skala wokali jest naprawdę porażająca.

Na albumie znajduje się 10 kompozycji. Elementem, który łączy większość z nich są częste zmiany tempa. Perkusja i gitary potrafią niepostrzeżenie nabrać niesamowitych obrotów, przechodząc w morderczy galop (np. Megalodon czy Iron Tusk) i ponownie wyhamować, przy czym naprawdę powolne fragmenty zdarzają się rzadko (właściwie to stanowią góra 10%). Co ciekawe, przy tak szybkiej muzyce, wokale nie ulegają presji i zachowują melodyjność (I am Ahab), która na szczęście nie razi jakimiś nu-metalowymi inklinacjami (jest raczej taką formą przejściową między “zawodzeniem” a “darciem mordy”, sytuując się jednak bliżej tego drugiego). Bardzo dobre są oba utwory, w których przed mikrofonem stają goście. Aqua dementia ze Scottem Kellym przywodzi na myśl walkę tonącego człowieka o utrzymanie się na powierzchni wody. Początkowe prześciganie się żywiołowych gitar i perkusji przeradza się stopniowo w rozpaczliwy, przeciągły krzyk. Piątka z plusem za pełen ekspresji, ch arakterystyczny głos wokalisty Neurosis. Podobnie w Blood and Thunder, to specyficzny śpiew Neilla Fallona czyni utwór niezwykłym. Z łatwością można zrozumieć słowa opowieści o Białym Wielorybie, przerywanej kilka razy gardłowymi chórkami gospodarzy. Jako, że jest to pierwszy numer, doskonale pozwala się wczuć w klimat pozostałych tekstów (nawiązujących do prozy Hermana Melville'a). Jest jeden feler. Mankamentem płyty jest to, że przedostatni kawałek nie jest... ostatni. Pod numerem 9 figuruje odstający stylistycznie od reszty albumu (co nie znaczy, że słabszy), epicki Hearts Alive, zawierający w sobie wszystko co najlepsze na “Leviathanie” i proszący się o stopniowe wyciszenie. Właśnie dlatego nie od niego należy rozpoczynać słuchanie tej płyty, ponieważ daje złudne wrażenie o tym, jaką kapelą jest Mastodon. Ale na pewno jeszcze mniej reprezentatywny dla ich stylu jest końcowy, instrumentalny John Merrick, który niczym napisy końcowe filmu nie wnosi nic nowego d o fabuły a jedynie delikatnie daje znać słuchaczowi, że już można powrócić do rzeczywistości.

„Leviathan” to bardzo udany album. Słychać postęp w porównaniu z „Remission” (najdobitniej po stronie samych wokali) i nie dziwi, że zdobył wiele przychylnych recenzji, a przez pismo Kerrang! został uznany za płytę roku 2004. Mastodon okazał się zespołem, który może wyznaczać kierunek w nowej, ciężkiej muzyce, ale przypuszczam, że mało kto odważy się pójść tą ścieżką. Obym się mylił.

[Bartek Łabuda]