Po pierwsze - jakiego pytania najbardziej nie lubisz? To pozwoli mi uniknąć wpadki.
Jak się nazywasz.
???
To pytanie, którego nie lubię (śmiech). Żartuję. Tak naprawdę nie ma takiego pytania. Możesz pytać o co chcesz. I tak mam przygotowane odpowiedzi. W głowie (znowu śmiech).
W porządku. W takim razie powiedz mi jak wam mija trasa? To już druga wasza wizyta w Europie po wydaniu “Leviathana”.
Tak, byliśmy w Europie juz parę miesięcy temu, razem ze Slipknotem i Slayerem, ale odwiedziliśmy tylko Skandynawię, Beneluks i Wielką Brytanię. Teraz jesteśmy też w Niemczech i gramy tu głównie w małych klubach.
A osobiście wolisz małe kluby gdzie prawie nie ma sceny czy raczej większe sale?
To bez znaczenia. Po prostu lubię grać. Dla mnie to nie istotne, w przeciwieństwie do tych ludzi którzy obrywają po zębach od dzieciaków skaczących ze sceny. Gdy zaczynaliśmy grać to robiliśmy to głównie w piwnicach. W takich miejscach jest naprawdę niebezpiecznie gdy ludzie szaleją, przewracają mikrofony i łamią wszystko. Pod tym względem chyba jednak wolimy grać na scenie i za barierkami. Na przykład teraz w Manchesterze graliśmy na bardzo małej przestrzeni i gdy tylko ktoś wchodził na scenę to robiło się ciaśniej. Wszyscy skakali na różne strony i rozbijali cały sprzęt. Zdecydowanie wolę grać w bezpiecznych miejscach.
W zeszłym roku zagraliście w Japonii kilka wspólnych koncertów z Isis - zespołem zdecydowanie innym niż wy. Co myślisz o tej kapeli?
Kocham Isis. Różnimy się tylko podejściem do muzyki eksperymentowaniem i wchodzeniem na różne poziomy. Znamy się z nimi już od dłuższego czasu. Ta japońska podróż była trasą marzeń. Graliśmy też z Converge i chciałbym żebyśmy mogli razem grać dłużej, żebyśmy mogli razem przyjechać tutaj a później do Stanów. Nasze trzy zespoły idą łeb w łeb jeśli spojrzeć na przykład na sprzedaż płyt. Mamy wielu wspólnych fanów. Każdy z tych zespołów może “zapełnić” takie same kluby. Więc w tym sensie nie opłaca nam sie wspólne granie, ale w sensie artystycznym to bardzo ważne, że występujemy razem. To bardzo interesujące dla widzów.
Co myślisz o nazywaniu was zespołem “stoner-math-core'owym” i tego typu metkowaniu zespołów?
Myślę, że te wszystkie gówniane określenia są niedorzeczne. Ale zdaję sobie sprawę, że dziennikarze muszą nas jakoś opisać, żeby łatwiej przemówić do ludzi. Na przykład ktoś pisze “to jak Metallica i Rush” i ludzie wtedy sobie przypominają, że lubią te dwa zespoły i idą do sklepu po płytę. Tak naprawdę brzmienie muzyki zależy od percepcji ludzi. Ktoś powie że to brzmi jak stoner a tamto jak doom, trash, metal, math-core a to przecież tylko jego interpretacja. Ale ja nie mam na to wpływu.
A co sądzisz o porównywaniu zespołów, na przykład was i The Dillinger Escape Plan?
Lubię Dillingera i to co robią, ale wydaje mi się, że stanowimy dwa oddzielne światy jeśli chodzi o muzykę. Porównywanie nas to tak jakby osoba, która nigdy wcześniej nie słyszała naszej muzyki powiedziała, że sprzedajemy ten sam rodzaj hałasu. Na pewno nie jesteśmy jak Dillinger. Bywamy “matematyczni”, ale jesteśmy o wiele prostsi.
Moim zdaniem po “Remission” zrobiliście ogromny krok do przodu i to słychać na “Leviathanie”. Jak Ty byś porównał te dwa albumy?
“Leviathan” jest dwa lata starszy niż “Remission”. Przez ten czas graliśmy razem wiele koncertów. Wciąż odkrywamy i robimy nowe rzeczy. Wciąż uczymy się jak grać na instrumentach i to nas pcha do przodu. Wydaje mi się że dorośliśmy i staliśmy sie dojrzalsi. “Remission” było szalone a nad tą nową płytą mieliśmy większą kontrolę przez co jest spokojniejsza i bardziej dopasowana. Chyba nauczyliśmy sie jak lepiej pisać utwory. Robimy się starsi i uczymy sie nowych rzeczy.
Robicie się starsi, nagrywacie lepsze albumy i rozwijacie sie wokalnie. Jak wam się udało tak bardzo rozwinąć partie wokalne?
To dlatego że sam je wszystkie nagrałem (śmiech). Tak naprawdę Troy zdecydował się zrobić coś innego niż na “Remission” ponieważ wokale z tamtej płyty trochę jakby się “zużyły”. Gdy robiliśmy tą płytę koncentrowaliśmy sie głównie na muzyce i wokale były pomyślane jak... czwarty instrument. Zaczęły przenikać do muzyki i stały się rytmiczne, jakby zaczerpnięte z Godflesh. Pracując nad nowym materiałem odkryliśmy, że Brent [Hinds przyp. autor] też może śpiewać, więc postanowiliśmy to wykorzystać. Troy mógł śpiewać różnymi stylami więc wymieszaliśmy wszystko i zrobiliśmy taką wariację.
A co ze współpracą ze Scottem Kelly i Neilem Fallonem. Czy też jakoś wpłynęli na wasz styl?
Tak, oczywiście! Obaj mają bardzo charakterystyczne wokale i obaj są naszymi przyjaciółmi. Nie przypuszczam żebyśmy zaprosili do współpracy kogoś tylko dlatego, że jest dobrym wykonawcą. Gdybyśmy nie znali Scotta i Neila i gdybyśmy nie byli przyjaciółmi to na pewno nie poprosilibyśmy ich o zaśpiewanie na naszym albumie. Pomyśleliśmy raczej tak: “hej, Ci kolesie są niesamowici, zawsze chcieliśmy z nimi współpracować”, i akurat mieliśmy kilka pomysłów w głowie. Gdybyśmy nie mieli kawałków, które wiedzieliśmy, że są jakby dla nich stworzone, to byśmy ich nie zaprosili. Tak było z Blood and Thunder. Wyobraziłem sobie pijanego, szalonego i wrzeszczącego marynarza i pomyślałem brzmi jak Neil Fallon. Jego głos kojarzy się z piosenkami o łodziach pirackich i takich rzeczach. I wypaliło.
Jeśli już mówimy o Neilu Fallonie to muszę zapytać o wasz najnowszy teledysk to będzie właśnie Blood and Thunder. Czy Fallon pojawia się w nim?
Nie. Wystepują w nim tylko wielkie, straszne klauny.
A możesz powiedzieć coś więcej o tym teledysku? MTV nie dopuściło do emisji Iron Tusk. Czy tym razem też mogą być problemy?
Ten klip będzie taki, jaki chcieliśmy zrobić od samego początku, od kiedy zaczęliśmy myśleć o naszych teledyskach. Koncept na którym się opiera jest świetny - bardzo mi się podoba. Jest w nim około 15 klaunów tańczących do naszej muzyki i przebranych tak jak klauny odwiedzające dziecięce oddziały szpitalne w Stanach. Tańczą w kółko, popychają się, szarpią, próbują rozbić automat z prezerwatywami totalny karnawał. Po prostu rozrabiająca grupa pijanych klaunów.
Więc to zdecydowanie inny klimat niż w waszych poprzednich klipach?
Tak, zdecydowanie. Nasze poprzednie klipy naprawdę mi sie podobają, ale... sam nie wiem... są dla mnie jakby zbyt poważne. To znaczy, sam chciałem, żeby były trochę jak teledyski Toola. Wiesz, kiedy oni robili swoje klipy to reżyserowali je bracia Quay. Były naprawdę mroczne i straszne. Ale były grane ciągle i ciągle aż spowszedniały. Przestały być czymś świeżym i nie oddziaływały na ludzi już tak mocno. Klipy Toola na 10 czy 15 lat wyznaczyły styl dla większości teledysków heavymetalowych. A my chcieliśmy zrobić coś co byłoby zupełnie inne, co przyciągnęłoby uwagę ludzi. Żeby klip mógł istnieć samodzielnie chrzanić muzykę i chrzanić zespół. Teledysk jako kawałek sztuki wizualnej, który może sam się obronić. Żeby po obejrzeniu go ludzie mówili sobie “muszę zobaczyć to jeszcze raz”. Na pewno będzie wyróżniał sie z tłumu. Stacje muzyczne ciągle puszczają te same klipy, w których najczęściej widać grający zespół, jakieś błyski i kilka efektów specjal nych. Nie wiem czy to brak pomysłów, brak wyobraźni, brak czasu, brak pieniędzy? Ale nasz klip był bardzo tani i jest całkiem niezły. Więc jednak można to zrobić tylko wystarczy usiąść i pomyśleć.
Muszę zadać pytanie o Hearts Alive ponieważ moim zdaniem ten kawałek kompletnie odstaje od pozostałych. Nie przeczę, że jest to dobry utwór, ale jest inny, bardziej epicki, niż reszta. Czy Twoim zdaniem pasuje do całego albumu?
Tak, pasuje znakomicie. Ja słucham tego albumu jako całości i jeśli tego kawałka by na nim nie było to “Leviathan” nie byłby kompletny. To przywodzi mi na myśl album “Foxtrot” Genesis z Peterem Gabrielem chyba z 1972 roku. Jest na nim kilkanaście szybkich piosenek i słuchanie ich przypomina przejażdżkę na końcu której jest 22 minutowy, epicki utwór, świetnie kończący cały album. I pojawiła się okazja, żebyśmy też zrobili coś takiego. Ostatni riff wybrzmiewa i moim zdaniem to doskonały koniec płyty. Dlatego to zrobiliśmy.
Innym utworem odstającym od reszty jest Joseph Merrick. W jego nagraniu pomógł wam Matt Bayles, który nota bene zajmuje się produkcją waszych albumów. Jak sie wam z nim współpracowało przy “Leviathanie”?
Matt to świetny gość. Produkował oba nasze długogrające albumy, ale teraz pracowaliśmy w o wiele lepszej, komfortowej sytuacji. W przeciwieństwie do “Remission”. “Remission” nagrywaliśmy w pośpiechu i tak naprawdę to było jak... wrzód na dupie. Chyba trzy razy zmienialiśmy studio, psuł się sprzęt, mieliśmy mało pieniędzy i czasu. Wszyscy rwaliśmy włosy z głów. Teraz było zupełnie inaczej. Mieliśmy miesiąc na nagrywanie, cały czas byliśmy w Seattle a naszym życiem było nagrywanie albumu i to robiliśmy całymi dniami. Było o wiele lepiej i wygodniej
Jak długo planujecie pozostać w trasie zanim ponownie wejdziecie do studia?
Do studia prawdopodobnie wejdziemy w styczniu, ale jeszcze wiele się może zdarzyć. Musimy zagrać jeszcze sporo koncertów, latem są przecież festiwale i tak aż do października. Ale już teraz pracujemy nad nowym materiałem. Zbieramy riffy i w pewnym momencie usiądziemy, wyjmiemy to co mamy i sprawdzimy co do siebie pasuje.
Czy wrócicie po raz trzeci do Europy?
Tak, razem z Iron Maiden a potem na festiwale. Pod koniec lata lecimy znowu do Stanów gdzie być może zagramy na Ozzfest.
A czy jest szansa że zawitacie wkrótce do Polski? W maju w Warszawie będzie grało Isis i być może Strapping Young Lad.
Brzmi nieźle. Całkiem możliwe że do was zajrzymy. Nie widziałem jeszcze listy festiwali więc nie wiem dokładnie co i jak, ale jak już mówiłem będziemy grali trasę z Iron Maiden i prawdopodobnie do was też przyjedziemy. Byłem już raz w Polsce z Today is the Day i Neurosis w 1999 roku. To był świetny koncert i trochę dziwaczny. Cała masa koszulek na sprzedaż, stoiska z jedzeniem, z zupą i gliniarze z karabinami.
Tak, to na pewno była Polska. Wielkie dzięki za wywiad.
[Bartek Łabuda]