polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Killer Be Killed Killer Be Killed

Killer Be Killed
Killer Be Killed

Najpotężniejszy czarnoksiężnik w świecie metalu, współtwórca niezastąpionej, starej Sepultury - Massimiliano Antonio Cavalera, powszechnie znany jako Max Cavalera. Greg Puciato, bestia o nadludzkiej energii, obecnie najbardziej rozpoznawalna twarz niszczycielskiego The Dillinger Escape Plan. Troy Sanders, mistrz szorstkich zajawek oraz abstrakcyjnych odpływów serwowanych przez Mastodon. Owa trójka, uzupełniona na perkusyjnym sterze przez Dave’a Elitcha (przez rok grał z The Mars Volta), stanowi bodaj najmocniejszą super grupę anonsowaną na 2014 rok, której skład wywołał w głowie każdego fana ciężkich brzmień sporą burzę myśli oraz stał się źródłem ekscytacji.

Biorąc pod uwagę dotychczasowe produkcje wyżej wymienionych, debiut Killer be Killed mógł być miażdżący. Surowość Arise, bezkompromisowość Chaos A.D., zakręcenie Blood Mountain, psychodeliczność Crack The Skye, destrukcyjność Point Blank, rozmach Soufly, potęga Option Paralysis, energia Ire Works. Do tego jeszcze mocniejsze wokale Puciato oraz Cavalery, jeszcze więcej twistowych wejść Sandersa, a wszystko dajmy na to utrzymane w klimacie apokaliptycznego trash metalu, urozmaiconego co jakiś czas o agresywne wstawkami rodem z brutal, death metalu oraz oldschoolowego hardcore. Niesamowite riffy, około jazzowe perkusyjne galopady, intensywność, chaos, doskonałe ciężkie brzmienie.

Tak mogło być.

Niestety. Wyeksploatowani do granic możliwości w rodzimych bandach muzycy postanowili się „rozluźnić”, efektem czego nie jest ani ekscytujący debiut, ani choćby interesujący jamming artystów o ponadprzeciętnych umiejętnościach. Zamiast tego jest pokaz prostego w formie, nieskomplikowanego, prymitywnego metalu, którego charakteryzuje wygładzone brzmienie, brak zwrotów akcji oraz totalny brak zacięcia. Hardrockowa błyskotliwość kompozycji oraz numetalowa melodyjność bije po uszach, a struktury utworów są strasznie przewidywalne. Pierwszoplanowe role pełnią chwytliwe refreny, przez co trudno doszukać się jakiejkolwiek nowej jakości czy jakiegokolwiek zaskoczenia. Słychać patenty wykorzystane zarówno w mastodonowym The Hunter (większa część „Wings of Feather and Wax”, estetyka „Save The Robots”, końcówka „I.E.D.”), jak i w dillingerowym One Of Us is The Killer (motyw prowadzący „Melting of My Marrow”, budowa „Fire to Your Flag”, wejścia „Twelve Labors”). Nie mogło oczywiście zabraknąć nawiązań do projektów Cavalery, tak Soufly, jak i większym stopniu Cavalera Conspiracy (mocniej akcentowane choćby na „Face Down”, „Snakes of Jehovah” czy „I.E.D”).

Najbardziej irytują powtarzające się podbicia bębnów, martwe i jednostajne gitary oraz bardzo drętwe wstawki wokalne, zwłaszcza Sandersa (katastrofalne partie w „Curb Crusher”, beznadziejny monolog w „Forbidden Fire”). Zabrakło nawet drastycznych, rozszywających riffów, które zawsze przykuwały uwagę w produkcjach Cavalery, więc całość to co najwyżej energetyczny przerywnik nadający się na kilka odsłuchów przy okazji jakiejś rockoteki, nic ponadto.

Zapowiadano metalowy pogrom i następcę miażdżącego Nailbomb, a otrzymaliśmy wydawnictwo, które po parokrotnym przesłuchaniu zajmie miejsce na półce z płytami koło takich „potężnych” side projektów jak Stone Sour czy Scars On Broadway. Killer be Killed. Majowy kandydat do tytułu „rozczarowanie roku”.

 

[Dariusz Rybus]