Od czasu, gdy światu ukazał się DJ Shadow, los muzyków produkujących instrumentalny hip-hop wzbogacony samplami obejmującymi szerokie spektrum stylów i gatunków, jest niezmiernie ciężki. Widmo genialnego protoplasty wisi nad nimi złowrogo. Rjd2 dowodzi jednak, że Shadow nie ma monopolu na przekopywanie zmurszałych piwnic pełnych winylowych płyt i na klejenie z nich kompozycji na miarę trzeciego tysiąclecia. "Since We Last Spoke" jest drugim albumem amerykańskiego didżeja, ukrywającym się pod pseudonimem Rjd2, mającym swoje źródło w inicjałach artysty, obdarzonego przez rodziców tak absurdalnymi imionami, że nic dziwnego w tym, że prezentuje on światu jedynie pierwsze ich litery. To jednak uwaga na marginesie i poza meritum sprawy. Najważniejszy jest niezwykły talent Rjd2 do didżejskiego fachu, sprawiający, że zarówno debiutancki "Deadringer", jak i tegoroczny "Since We Last Spoke" zapewniają mu miejsce w ścisłej światowej czołówce. Nieobeznanych z dokonaniami tego dżentelmena informuję, że "Deadringer" ukazał się dwa lata temu i przyniósł bardzo porządną, wręcz porywającą mieszankę hip-hopowego bitu, przeróżnych sampli - z funkiem i niekonwencjonalnie używanym jazzem na czele - solidnych rymów i umiejętnie dawkowanych, melodyjnych partii śpiewanych. Stylistyka ta wyznaczona została właśnie przez DJ Shadowa i jego "Endtroducing.", Rjd2 znacznie śmielej flirtował jednak z hip-hopem. A poza tym wykazał sporo talentu i oryginalności.
"Since We Last Spoke" przynosi muzykę jeszcze bardziej oryginalną i autorską. Bezpośrednie klasyfikacje, odwołujące się do hip-hopu i funku, okazują się w tym przypadku kompletnie nieadekwatne, ponieważ artysta dokonał substytucji tych, nieco już ogranych, motywów za pomocą składników wywodzących się głównie z lat siedemdziesiątych, lecz opartych na muzyce gitarowej. Każda z dwunastu kompozycji składających się na płytę dowodzi, że Rjd2 realizuje własną muzykę, głęboko przemyślaną, obdarzoną uczuciem i przez to niepowtarzalną. Na dodatek, dzięki takim jak on wirtuozom samplera i adapterów, powoli do świadomości społecznej trafi być może teza, niewątpliwie prawdziwa, że sampling nie jest zlepianiem wybranych partii istniejących już utworów, lecz sztuką polegającą na wykorzystaniu uczuć, pomysłów i nastrojów wytłoczonych na płycie winylowej, zgodnie z własną wizją i koncepcją. Bowiem właśnie głębi wyobraźni autora i jego wybitnemu wyczuciu techniki nagrywania, "Since We Last Spoke" zawdzięcza swoją moc. Rjd2 oparł się na kontrastach, stanowią one jego główny oręż. Są one różnorakie, mamy kontrasty pomiędzy rockowymi, zakurzonymi gitarami a nowoczesną warstwą rytmiczną, pomiędzy funkowymi melodiami a rockową perkusją, pomiędzy klubowymi, wręcz cybernetycznymi melodiami i odgłosami a samplami sprzed kilku dekad oraz wreszcie, pomiędzy sielanką a dynamiką. Umiejętnie dobiera on także wielość sampli, balansując między spójnością stylu, a zaskoczeniem i bogactwem motywów.
Jeżeli ktoś oczekiwał kontynuacji "Deadringer", będzie mocno zdziwiony, ponieważ jedynie utwór Single Pedal of Rose spełni jego nadzieje. Cała reszta jest świeża i oryginalna. Słuchając tej płyty odbywamy wyczerpującą podróż przez ostatnie kilka dekad, docierając chyba aż do lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, a po drodze zahaczając nawet o punk. Bardzo przekrojowo do doboru sampli podszedł bowiem Rjd2, dominującym wrażeniem jest jednak obfitość, z przymrużeniem oka potraktowanej, muzyki gitarowej lat siedemdziesiątych. Pierwsze trzy kompozycje właściwie bazują na tych tandetnych zagrywkach rytmicznych - vide perkusyjne przejściówki i kanonady bębnów- i lekko patetycznych gitarach. Tak właśnie wyglądają tytułowe Since We Last Spoke i Exotic Talk, rockowy punkt wyjścia został w nich nieco przycięty i wzbogacony bitem. Podejście Rjd2 do muzyki skupiło się jak w soczewce w utworze 1976 - to rok urodzin autora - słyszymy zarówno jego specialitete de la maison, czyli rozbudowane, kumulujące nastrój intro, jak i właśnie wspomniane przeze mnie kontrasty. A że całość jest fantastycznie wręcz zmiksowana, didżej wprawia utwór w czkawkę, nic więc dziwnego, że efekt końcowy jest porywający i od razu zostaje w pamięci.
Tematem na osobną rozprawę są wokale, występują one w każdym utworze, lecz ani razu nie pojawiają się rymy. Za to spektrum zaśpiewów, rwanych melodyjek, kiczowatych serenad i podniosłych wokaliz jest naprawdę szerokie. Momentami są one aż niezrozumiałe, Rjd2 nie byłby przecież sobą, gdyby po prostu wkleił partie wokalne. Są one więc przedziwne, a każda z nich dowodzi, że użycie sampla nie było nigdy wywołane pójściem na łatwiznę i kompromisem, lecz zawsze wymagało od twórcy premedytacji i namysłu. Słyszeliście zapewne o popularnej swego czasu rozrywce dla mas, jaką były objazdowe pokazy ludzi porażonych przeróżnymi defektami. Analogiczną kolekcję wokali posiada chyba Rjd2, a to, co słychać w 1976 jest chyba najbardziej kuriozalnym okazem. Na samplach się jednak nie skończyło, w landrynkowym Making Days Longer, po raz pierwszy użył on śpiewu nagranego specjalnie na potrzeby jego płyty. Wykonawcą jest niejaki Labi Siffre, o którym wiem tyle, że swego czasu był znanym homoseksualistą o pseudonimie Al. Stewart. Reszta jest milczeniem.
W ten sposób otrzymaliśmy jedną z najciekawszych płyt roku, kompletnie wymykającą się klasyfikacjom. W dziedzinie samplingu jest to jedno z najważniejszych dokonań, ponieważ jego autorem jest muzyk, właśnie - muzyk - obdarzony prawdziwym talentem i konsekwentnie realizujący swoją wizję. Didżejskie schematy, do których zdążyliśmy już nieco przywyknąć, są tylko zabawką w ręku Rjd2. Poszukiwacze hip-hopowych klimatów mogą sobie ten album odpuścić, ale każdy ceniący autorską, odważną i zapadającą w pamięć muzykę, powinien po niego sięgnąć.
[Piotr Lewandowski]