polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
ACEYALONE FEAT. RJD2 Magnificent City

ACEYALONE FEAT. RJD2
Magnificent City

Od razu przyznam, że moje rozczarowanie wspólną płytą Aceyalone i RJD2 było równie duże, jak oczekiwanie na nią. Zapowiadało się pierwszorzędnie - doświadczony emce o rozpoznawalnym stylu, który w latach dziewięćdziesiątych zapoczątkował w ramach Freestyle Fellowship rozwój pozytywnego hip-hopu na zachodnim wybrzeżu Stanów, a u jego boku jeden z najbardziej utalentowanych producentów młodej generacji, nie tylko obdarzony wspaniałą wizją autorskiej muzyki, lecz także doskonale sprawdzający się jako autor podkładów (choćby w Soul Position lub u boku Diverse'a). W historii muzyki kilkukrotnie zdarzały się frapujące, międzypokoleniowe współprace, niemniej jednak Miles Davis zaangażował na płycie "In a Silent Way" dwudziestodwuletniego wtedy Dave'a Holland'a dlatego, że w jego głowie drzemały pomysły na jazz tak nowatorski, iż potrzebna była do jego zagrania sekcja rytmiczna nieskalana konwencją i otwarta na eksperyment. Aceyalone jednak szuka u RJD2 raczej ratunku, a nie synergii, emce pozostaje tutaj o długość za producentem, a jego flow nie dorównuje bitom. Momentami ma się wrażenie, jakby brakowało mu oddechu. Równocześnie, kilkunastoletnie doświadczenie na scenie mogłoby zaowocować przynajmniej inteligentnymi, zgrabnie napisanymi tekstami. Niestety jest wręcz przeciwnie. Aceyalone uporczywie tkwi w banale i kliszach, jakie wybaczyć można co najwyżej debiutantom. Od otwierających album wyznań szczerości i poświęcenia dla hip-hopu okraszonych serią przechwałek, przez kilka "przejmujących" opowieści o zgubnych skutkach błędnych decyzji i o tym, że należy zawsze być sobą i pozostać wiernym ideałom, po tragiczne Superhero, w którym Ace odkrywa rąbka tajemnicy, że wcale nie jest superbohaterem, ale takim samym zwykłym kolesiem jak jego potencjalni słuchacze. Kawałek o marihuanie też się pojawił. Generalnie, nie ma co tych mądrości przytaczać, lepiej o nich zapomnieć. Sytuację mógłby poprawić spektakularny popis nawijania, jednak już wspomniałem, nawet zapominając o tekstach wygląda to kiepsko, bez ikry, a próby nadymania się a la Jay-Z jedynie pogarszają sprawę.

Mam wrażenie, że sam RJD2 zorientował się, że niewiele z tego związku się narodzi, gdyż kończące album kawałki brzmią żywcem jak odrzuty z "Since We Last Spoke". Wcześniej jednak bity są naprawdę tłuste i tylko dla nich warto po tę płytę sięgnąć. Porywające latynoskie dęciaki w All for You, funkowa energia z chwytliwymi wokalami w Fire, genialne, oparte na perkusji i tryskające talerzami Caged Bird czy zamykający album, udramatyzowany smyczkami A Beautiful Mine to naprawdę mocne momenty, w których RJD2 ukazuje się z nieco innej strony niż na solowych płytach. Jednak zagrywki a la Timbaland wypadają mniej przekonująco, a kilkukrotnie mam wrażenie, że RJD2 nie stara się wznieść ponad wypracowaną konwencję. A to trochę za mało, by obronić "Magnificent City" bez wsparcia samemu. Po fatalnej ostatniej płycie Pharcyde, Aceyalone przyłącza się do grona artystów z Kalifornii, o których nowych płytach lepiej zapomnieć. Pozostaje dalej czekać na nowy Jurassic 5.

[Piotr Lewandowski]