Wątki okołohouse'owe Lutto Lento przemycał już na swoim pierwszym nagraniu, wydanym przez Sangoplasmo. Później okazjonalnie do nich wracał, w międzyczasie tworząc obłędne dźwiękowe parasłuchowisko, w których dominowała tajemniczośc i mrok, a przede wszystkim cała gama kolekcjonowanych sampli. Lubomir Grzelak cały czas lawirował pomiędzy tym bardziej teatralnym czy filmowym światem (Duch Gór, Partition, a klubowym i parkietowym (Whips, Mondo Hehe). Czuć to również na Dark Secret World, albumie, który nie jest oczywisty i łatwy do skategoryzowania na jednym z wyżej wymienionych biegunów. Wydaje się że LL zaczyna od sampli, bo na tej płycie - nazwanej debiutem, chociaż po tylu fascynujących wydawnictwach ciężko ją tak traktować - jest ich cała masa. Z jednej strony oczywistych, na której dany utwór bazuje, z drugiej strony ukrytych, schowanych pod powierzchnią. Muzyk klei je ze swobodą i precyzją, nakładając na bardziej lub mniej ułożony rytm, który często służy w większym stopniu jako sugestywne tło niż repetywny i transowy zwrot w kierunku house. To materiał o szamanistycznym charakterze - przebija z niego mrok i pewna doza tajemnica. Dzięki umiejętnym rozłożeniu wątków to po części swego rodzaju dźwiękowe słuchowisko, gdzie zarówno ważny jest puls utworów ale też ich płynność i błyskotliwe budowanie opowieści. Czasem Lutto Lento zahacza o rejony dubowe, czasem zwraca się w kierunku dancehall (wspaniały "Gyal A Devil", kapitalnie ubrany w cały zestaw dźwiękowych ornamentów), ale te rytmiczne podróże są częścią całości, w których równie istotne sa mikrodźwięki, drobinki wokaliz, zniekształcone pętle dźwiękowe. LL manipuluje dźwiękiem, skupia się na szczegółach, ale ważne jest to jak wspaniale ta różnorodność pomysłów funkcjonuje razem, czego efektem jest barwna, pełna niuansów i szczegółów płyta. Jak zwykle w przypadku tego artysty skłaniająca do wielokrotnego odsłuchu, a tym razem przede wszystkim dlatego, że świetnie zmieścił się ze swoją opowieścią w dłuższej, longplejowej formie.
[Jakub Knera]