polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Sleater-Kinney wywiad z Corin Tucker

Sleater-Kinney
wywiad z Corin Tucker

Click here for the English version of this interview

Na żaden inny wywiad nie czekałem tak długo. Pierwszą nieudaną próbę podjąłem przy okazji europejskiej trasy koncertowej w 2006 roku. Kilka tygodni po trasie okazało się dlaczego wywiad nie był możliwy – zespół ogłosił „bezterminowe zawieszenie działalności”. Żaden prawdziwy fan Sleater-Kinney nie interpretował tego jako końca zespołu, choć kolejne lata nadwyrężały wiarę w powrót grupy. Jednak w dziesięć lat od premiery wybitnej płyty The Woods trio wraca z nowym materiałem i koncertami. I teraz udało mi się porozmawiać z Corin Tucker.

Nowy album No Cities to Love to Wasza najkrótsza płyta od czasu Call the Doctor i wszystkie piosenki na nim są dość zwięzłe. Czy to był właśnie Wasz cel – by skondensować album do granic możliwości, nie owijać w bawełnę i uniknąć wszelkich momentów, w których uwaga słuchacza mogłaby gdzieś się ulotnić?

Corin Tucker: Myślę, że poczułyśmy pewien impuls aby zredefiniować się jako zespół. Nie byłyśmy nim przez prawie dekadę. Tak więc czułyśmy, że zegar już z lekka tykał i jeśli miałybyśmy ponownie stanowić zespół i zejść się z powrotem z fanami, to potrzebowałyśmy stworzyć coś bardzo spójnego i zwartego pod kątem przekazu. Napisałyśmy mnóstwo materiału i skróciliśmy go do formy, jaka według nas była najbardziej efektywna.

W jednym z wywiadów Janet mówiła o tym, że przed nagrywaniem materiału tak naprawdę nigdy nie grałyście tych piosenek poza piwnicą. Czy tak bardzo chciałyście utrzymać w tajemnicy to, że znowu ze sobą gracie – że stało się to dla Was ważniejsze niż próba powrotu do sposobu tworzenia muzyki z dawnych lat?

Wydaje mi się, że po prostu nie chciałyśmy jeszcze otworzyć się przed ludźmi i dać im znać, że jesteśmy gotowe. Czułyśmy, że mamy solidny materiał lecz gdy zaczynałyśmy to nie byłyśmy nawet pewne czy w ogóle wydamy album. To było dla nas coś w rodzaju niezobowiązującej próby – by zobaczyć co z tego wyniknie. Miałyśmy takie odczucie, że nie będzie żadnej gwarancji na to, że będziemy w stanie skomponować materiał na jakiekolwiek wydawnictwo. Z naszymi napiętymi grafikami i ogólnie pracowitym trybem życia, zajęło nam to rok przy wielu różnych podejściach – aby skomponować materiał mając jeszcze na względzie kariery zawodowe, rodziny i wszystko inne. Ze względu na to, że cały ten proces odbywał się dość powoli, chciałyśmy zachować prywatność w trakcie tworzenia.

Czy był taki moment gdy wreszcie poczułyście, że wszystko zaczyna iść gładko i uda wam się zrobić nowy album?

Nie, myślę, że przez ten cały czas przytrafiały się nam dobre momenty, już od samego początku, gdy udało nam się wpaść na naprawdę dobre pomysły na początki piosenek. No wiesz, ileś płyt już mamy wspólnie za sobą, więc wiedziałyśmy, że ten proces jest frustrujący. Musiałyśmy ukończyć te utwory i nadać im ostateczną formę, która jednocześnie byłaby najbardziej urzekającą wersją tych kawałków. Wszystkie te poprawki – przerabianie, skracanie, dopisywanie partii, itp. – zajmują dużo czasu, w przypadku tej płyty około dwóch lat. Pisałyśmy sobie trochę z przerwami w 2012 i na początku 2013 udałam się do Austin w stanie Teksas gdzie pracowała Carrie i razem napisałyśmy tam kilka piosenek. Czuję, że pomogło to nam pchnąć to wszystko trochę do przodu.

Kiedy Sleater-Kinney zrobiło sobie przerwę, wydałaś dwa (w pewnym sensie) solowe albumy. Kiedy się one ukazały, szczególnie w przypadku 1000 Years, miałem wrażenie, że przypominają mi nieco pewne starsze rzeczy S-K, ale teraz jest dla mnie oczywistym, że jednak bardzo się od siebie różnią. Czy celowo chciałaś uniknąć piosenek w stylu Sleater-Kinney na swoich albumach solowych, czy może pisanie piosenek z Carrie tak bardzo różni się od pisania ich samemu?

Cóż, myślę, że dynamika pomiędzy mną i Carrie jest czymś naprawdę wyjątkowym i bardzo specyficznym. Kiedy coś ze sobą wspólnie tworzymy, nasze gitary przemawiają do siebie nawzajem. Gdy wszystko działa jak należy, ma się wrażenie jakby one ze sobą razem śpiewały tworząc jedną melodię. Jest to znacznie inne przeżycie od tego jakim jest moje pisanie na solowy album. Mogłabym nawet rzec, że Carrie uwielbia przerabiać piosenki bardziej niż ktokolwiek kogo znam. Jako autorka muzyki jest nieugięta i naprawdę doceniam to, ponieważ ukończony w taki sposób utwór jest bardziej interesujący i rozwinięty. Jednakże to wymaga wiele eksperymentowania z przeróżnymi rzeczami, jak np. zmienianie refrenów a czasem nawet całych piosenek, więc jest to zdecydowanie coś innego niż przy moim solowym repertuarze.

Nagrałyście No Cities to Love z Johnem Goodmansonem, który był producentem większości waszych starszych albumów. Czy było to ważne, mieć u boku producenta, który wie w jaki sposób pracujecie, który mógłby wam udzielać rad odnośnie nowych piosenek, których jeszcze nie przetestowałyście w różnych konfiguracjach?

Powiedziałabym, że John faktycznie udziela porad, ale w momencie kiedy trafiamy do studia z nim to pomysły na struktury piosenek są już ostateczne i same piosenki także są gotowe. On jest głównie po to by sprawić, żeby wszystko dobrze brzmiało. Nie mamy zbyt wiele czasu bo dysponujemy ograniczonym budżetem na nagrywanie, więc musimy tam wejść i szybko sprawić by wszystko miało porządne brzmienie. W tym właśnie bryluje John i jest niesamowitym inżynierem dźwięku, więc jeśli mamy np. problemy z uzyskaniem dobrego brzmienia perkusji, on się tym zajmuje, wymyśla szybko co z tym zrobić i to robi. Potrafi szybko sprawić, że muzyka świetnie brzmi.

Równocześnie ten album ma czystsze, bardziej wyniosłe brzmienie niż wasze wcześniejsze rzeczy.

Chciałyśmy zrobić coś, co byłoby rozwinięciem tego co już zrobiłyśmy wcześniej. Coś, co byłoby w stanie nawiązać do naszych innych albumów i ogólnie naszego repertuaru, ale tak by móc nadal rozwijać się jako zespół i próbować nowych dźwięków, pozwolić na to by przedostały się inne wpływy. To też zasługa Johna – nigdy nie chce powtarzać czegokolwiek, co już od strony produkcyjnej przerabiał, więc wszyscy mieliśmy przed sobą ambitne cele z tą płytą.

W zeszłym roku wydałyście boxset z wszystkimi starszymi płytami i nowym singlem na 7’’. Gdy przeglądałaś starszy katalog i różne artefakty, czy znalazłaś tam cokolwiek w czym trudno było się na nowo odnaleźć?

Myślę, że część tych piosenek jest dla mnie teraz raczej zapiskiem z naszej podróży jako zespół. Niektóre z naszych początkowych albumów wydają się mi bardziej sposobem wyrażenia tego kim wtedy byłyśmy i do czego zmierzałyśmy, a nie zawsze się to udawało. Jednak o niektórych kolejnych albumach wydaje mi się, że mogę powiedzieć „o, ta piosenka dobrze współgra z naszym nowszym materiałem”. Więc odnalazłyśmy się w jakiejś części naszego dawnego repertuaru i umieścimy ją w naszej setliście na najbliższych koncertach, mając na względzie to, co dobrze wychodziło, gdy grałyśmy na żywo przed publiką.

Czy pamiętasz jakie piosenki wybrałyście jako pierwsze do wspólnego grania po przerwie w 2012?

Chyba „Get Up”, „Jumpers”, „Light Rail Coyote” i kilka innych, których już nie pamiętam.

Czy kiedykolwiek rozważałyście zrobienie wyłącznie trasy reaktywacyjnej? Pewnie mieliście wiele ofert ze wszystkich Coachelli i Primaver tego świata?

Myślę, że aby tworzyć na nowo ten zespół, potrzeba było dorzucić od siebie coś nowego i dlatego właśnie tak ciężko pracowałyśmy nad tym albumem. Czułyśmy, że naprawdę chcemy się temu wszystkiemu oddać i zdefiniować siebie tym albumem na nowo, aby nadal się liczyć i zobaczyć co mamy w chwili obecnej do powiedzenia. Jeśli mam uznać coś za naprawdę mocną stronę albumu to to, że przemawia on językiem teraźniejszości. Oczywiście mówi też językiem przeszłości i przyszłości ale zwraca się do teraźniejszości. W ten sposób czujemy się naprawdę podekscytowane ponownym graniem na żywo, bo teraz nie będziemy grały tylko naszego starszego materiału, ale mamy cały nowy album do zagrania przed publicznością.

Więc podążanie za zespołem takim, jak Slint, który niedawno koncertował i w pewnym stopniu odtworzył całą atmosferę ich muzyki by pokazać, że jest naprawdę ponadczasowa nie było czymś, czego chciałybyście spróbować samemu? Pewnie widziałaś albo słyszałaś o wielu aspektach reaktywacji Slint z pierwszej ręki?

No tak, mój mąż zrobił film o Slint. Zawsze byli zespołem, który wydawał mi się fascynujący i naprawdę fajnie jest ich zobaczyć znowu grających swoją muzykę. Oni są dla mnie takim zespołem, który potrafi sprawić, że ludzie nadal są zainteresowani nią dzisiaj, a ich występy odzwierciedlają ich artystyczną integralność i wrażliwość, z którą identyfikują się ludzie. Myślę, że czasami po prostu granie takiej muzyki dla innych ludzi to coś wielkiego.

Wasza muzyka w pewnym stopniu jest upolityczniona i związana z feminizmem. Jak się zapatrujecie na postępy w tej kwestii, czy uważacie, że nadal istnieje potrzeba wyrażania takich problemów w obecnej muzyce?

Wydaje mi się, że na pewno dokonano ogromnego kulturowego postępu w niektórych sprawach o których śpiewałyśmy. Jest teraz więcej zatrudnionych kobiet niż kiedykolwiek wcześniej, kobiety mają więcej władzy politycznej niż 20 lat temu. Ale nadal uważam, że jeszcze sporo jest do zrobienia aby osiągnąć pełną równość – płciową, ekonomiczną i polityczną. Nadal trzeba sporo zmienić w kwestiach, które nas kłopoczą. Jeśli jesteśmy w stanie podjąć te tematy i pokazać je ludziom i sprawić by zaczęli myśleć o różnych rodzajach nierówności czy niesprawiedliwości, którą można zobaczyć, która może zbliżyć do siebie ludzi – to właśnie to może zjednoczyć nas z publicznością.

Czy sądzisz, że polityczne przesłanie może wpłynąć i usprawnić proces komponowania?

Przede wszystkim powiem tak – dobra kompozycja jest dobrą kompozycją. Muzyka musi urzekać, sięgać do ludzi aby stanowić coś wartego odkrycia. Nie wydaje mi się, że można stworzyć jakikolwiek protest-song jedynie po to by osiągnąć jakiś cel polityczny. Musi przemawiać jakimś głosem i opowiadać historię, która przyciąga do siebie ludzi. Sądzę, że jeśli połączymy te dwie rzeczy, to wyłania się urzekający głos, który ma coś ważnego do powiedzenia i wtedy mogę powiedzieć, że dla mnie to kwintesencja naprawdę świetnego utworu rockowego. Albo gdy mówimy o jakiejkolwiek sztuce rockowej – zadawanie pytań o nas samych gdy nadal tu jesteśmy.

English Version

I haven’t waited so long for any other interview. The first unsuccessful attempt I made was during the 2006 European tour. A few weeks after the tour it became clear why why the interview was not possible - the band announced an "indefinite hiatus." Although not a single true fan of Sleater-Kinney interpreted it as the end of the band, a lot time has passed and the belief in their return could have waned. Fortunately, ten year after The Woods came out, Sleater-Kinney are back with a new album and concerts. And this time I had an opportunity to interview Corin Tucker.

No Cities to Love is the shortest album you’ve done since Call the Doctor and its songs are very concise, too. Was it your aim to keep this album as compact as possible, to get to the point and avoid any moments where listeners’ attention could drift away?

Corin Tucker: I think that we felt a sense of urgency to reinvent ourselves as a band. We haven’t been a band for almost a decade. So there was a sense of feeling like the clock was ticking a little bit for us and that if we wanted to be a band again and reconnect with our fans again we needed to do something that was very focused, and really succinct in terms of what we had to say and what we wanted to get across. We wrote a lot of material and we edited it down to something that we thought was the most compelling.

I’ve read an interview with Janet in which she said that you have actually never played these songs outside of the basement before recording them. Did you want to keep it secret that you’re playing together again so much that it was more important than returning to the way you wrote and developed music back in the days?

I think that we just felt that we didn’t want to let people in and tell that we are ready. We felt like we had strong material but when we started we weren’t even sure if we were actually going to release an album. We are doing it on kind of trial basis to see what will happen. We felt like there wasn’t any guarantee that we will be able to write any record. With all our scheduling problems and our busy lives it took us a year and several different tries of writing around other careers, families and everything. Because we felt like we were kind of putting it together slowly, we wanted to have our privacy when we were writing.

Was there any particular moment when you felt that everything’s working fine and that you’re going to make a new album?

No, I think there were good moments all the way along, when we would come up with really good starts for songs, even in the beginning. You know, we’ve done some records together so we knew that the process is frustrating. We had to finish the songs and put them into a finalized format that would be the most compelling version of the song. All these adjustments – reworking songs and editing and rewriting and so – take a lot of time, about two years with this record. We wrote off and on in 2012, and at the beginning of 2013 I actually went to Austin, Texas where Carrie was working and we wrote a bunch of songs there. I feel like that helped us move the process forward a little bit.

You released two (sort of) solo albums when Sleater-Kinney was on hiatus. When they came out, especially 1000 Years, I thought they’re reminiscent of some older S-K music, but now it’s obvious that they’re very different. Did you deliberately tried to avoid Sleater-Kinney kind of songs on your solo albums, or is writing songs with Carrie so much different from your own writing?

Well, I think that Carrie’s and mine dynamic is really unique and very specific. When we write together our guitars tend to speak to each other. It’s almost like the guitars are singing together to create one melody, when it works properly. It’s very, very different from the kind of writing that I would do for a solo album. I would say Carrie loves to rewrite more than anyone I’ve ever known. She’s very tenacious as a writer and I really appreciate that because I think that the finished song is more interesting and more developed because of it. But it requires a lot of trying of different things, rewriting choruses, rewriting the whole songs even, so it’s definitely different then doing my solo work.

You recorded No Cities to Love with John Goodmanson who produced most of your albums. Was it important to have a producer who knows how you’re working so he can give you advice with these new songs that you haven’t tried in different environments?

I would say that John does give his advice but by the time we get in the studio with him, we have already finalized our song structures and we have already finished the songs. He is mainly there to make everything sound good. We don’t have much time because we have a limited recording budget so we have to get in there and make everything sound good quickly. That is where John really shines that he is an incredible audio engineer so if we are having troubles getting a good drum sound he will fix it, he will figure out the way and make it happen and make it sound great quickly.

At the same time the album has cleaner, bigger sound than your older stuff.

We wanted to do something that just expanded what we’ve done before. Something that would be able to touch on other albums and other work we have done, but we could still grow as a band and try new sounds, have different influences. That’s John too, he never wants to repeat anything that he has done production-wise so we all had ambitious goals with the record.

Last year you released a box with all older LPs and a new 7 inch. As you were browsing through these older recordings and artifacts, did you find anything that you found tough to reconnect with these days?

I think that some of the songs, some of the work to me is a more of a document of our journey as a band. Some of our earlier albums to me were just a way of showing where we were at the time, where we were struggling to go to. But definitely on some of our later albums, I think we sound like „oh, the song works really well with our newer material”. So we have reconnected with some of the work that we are going to include in these upcoming shows, in terms of working on our whole catalogue and thinking of what would work together when played live for people.

Do you remember what kind of song you picked to play together after the break in 2012?

I think we did “Get Up”, “Jumpers”, “Light Rail Coyote” and some others that I don’t remember.

Have you ever considered doing just a reunion tour? I guess you had many offers from all Coachellas and Primaveras in the world.

I think that if we wanted to do the band again, we wanted to do something new with it and that’s why we worked so hard on the new album. We felt like we wanted to really go for it and reinvent ourselves with this new album to remain vital for today and to see what we have to say to the current time, to the present. I think that something which is really strong in the album is that it speaks to the present. It also speaks to the past and it speaks to the future, but it speaks to the present. That way it makes us really excited about playing shows again because now we are not going to only play some of our catalogue, our older material, but we have all this whole new album to play for people.

So the experience of bands like Slint, who toured recently and sort of reproduced the entire atmosphere of their music to show that it’s really timeless, was not something that you would try yourself? I guess you’ve seen or heard about many aspects of Slint reunion quite directly.

Well, yes, my husband made a film about Slint. They were always a band that I found really fascinating and it is really nice to see them be able to play their music again. To me it’s a band that makes music that people are still interested in listening today, and their shows kind of reflect some kind of integrity and sensibility that people connect with. I think that sometimes it can be really great just to play such music to people.

Your music has been to some extent political and related to the feminist cause. How do you see the progress on these issues, do you think there’s a need for such an agenda in music these days?

I think that certainly we’ve made a lot of cultural progress on some things that we’ve sang about as a band. There’s more women in workforce than ever before, women have more political power than they did 20 years ago. But I think we still have a long way to go in terms of total equality – gender equality, economic equality and political power. There is still a lot of work to be done in terms of a lot of different issues that bother us as human beings. If we can touch on these things for people and we can make people think about some of kinds of inequality or unfairness that we might see, that can draw people together – that can unite us as a band and as an audience.

Do you think that a political agenda can influence and improve writing of music?

First of all, I think good writing is good writing. Writing has to be compelling, has to reach people in some way in order to be something worthwhile to search out. I don’t think that you can have any protest song just for the sake of trying to achieve a political goal. It has to have a voice and a story that draws people in. I think that if you can combine those two things, if you can have a compelling voice that has something important to say, then that to me is kind of a epitome of a really great rock song. Or even any kind of really great rock art – to me it’s that some kind of question being asked about human beings while we are here.

[Piotr Lewandowski]

recenzje Sleater-kinney, The Corin Tucker Band, Wild Flag, Corin Tucker Band w popupmusic