Mam wrażenie, że nawet wśród tych, którzy doskonale wiedzą co zacz „miły, młody człowiek”, zdania na temat tego, czy Niwea jest zespołem popowym, są podzielone. Dla mnie w każdym razie jest, w swym naszpikowaniu zapadającymi w pamięć mini melodiami, szlagwortami i dopracowaną produkcją Dawida Szczęsnego. Natomiast solowa płyta Bąkowskiego to raczej eksperyment i ascetyzm. Generalnie mało tekstu, linia basu, quasi-melodia w górnych rejestrach, jeden werbel, jeden talerz. Monochromatyzm. Taki format – poprzednia płyta podpisana nazwiskiem, Zsyp, była przecież słuchowiskiem. Na Kształcie nie ma żadnej prali, mało (jeśli w ogóle) jest wcielania się w role szarych Kowalskich, którzy w pociągach i tramwajach wygadują te wszystkie niestworzone rzeczy. „Ściana” to nawet pozostałość pracy audio-wideo, którą można było zobaczyć w warszawskim CSW w 2010 roku. Oscylujące poziomy głośności podkładu w „Najazdach podłogowych” sprawiają zaś wrażenie przypadkowych. A jednak Bąkowski przykuwa uwagę. Jego dozowanie elementów dźwiękowych przypomina mi trochę Grupę Kot i jej sekwencyjne odpalanie ścieżek z magnetofonów, a całokształt wciąga surowym poszukiwaniem w duchu wczesno-industrialnym, spod którego wyzierają cząstki zimnofalowe. Internet donosi, że koty dziennikarek orandż i redaktorzy te mobajl odpadają przed końcem tej płyty, jednak moim zdaniem wytrzymać warto. Z koncertów Suicide ludzie też wychodzili.
[Piotr Lewandowski]