Muzyka ambientowa w wydaniu koncertowym od zawsze była zagadnieniem budzącym wątpliwości i pytania: na ile pan wyzierający zza jabłuszka cokolwiek wnosi? Wielu artystów działających na tym poletku niemal wprost mówi: „bez przygotowania mojej muzyki w postaci półproduktu/półplaybacku nie byłbym w stanie grać jej na żywo”. Są i tacy, którym udało się praktycznie całkowicie uwolnić od software'u, zastępując go żywymi instrumentami (w przypadku gitar: manipulowanymi za pomocą kostkowych efektów) i zapętlaniem poszczególnych fraz przez looper, co pozwoliło tchnąć do formuły ambientowego koncertu nieco więcej żywej ekspresji, plastyczności i nieprzewidywalności.
Dodecaudion, czyli dwunastościenny, bryłowaty kontroler gestykularny jest właśnie kolejnym krokiem w kierunku poszerzania środków scenicznej ekspresji, stanowiąc ciekawą alternatywę dla bezdusznego klikania w laptopie. Angażuje bowiem – zgodnie z założeniami producenta - nie tylko palec wskazujący, ale całe ciało. Zlecony przez Narodowy Instytut Audiowizualny koncert Szymona Kaliskiego i Stefan Wesołowskiego z października ubiegłego roku stał się okazją do zademonstrowania możliwości nowego wynalazku, ale również pretekstem do czysto muzycznego zderzenia tych dwóch artystów i przekłucia go w stricte audialną materię.
„Dodecaudion był kontrolerem do aplikacji którą sam zrobiłem w max/msp - część ścianek kontrolowała głośność sampli (drony i field recordings) i ich rozłożenie w panoramie, pozostałe ścianki miały wpływ na efekty i kontrolowały looper (cały dźwięk do niego trafiał i potem mogłem kontrolować ile z jednego przebiegu jest wpisywane do kolejnego). Stefan również korzystał z tej aplikacji, miał swój krótszy looper w którym też kontrolował ile dźwięku przechodzi z jednego przebiegu w kolejny. W ten sposób mogliśmy nadgrywać się na siebie i nakładać kolejne detale” - wyjaśnia Kaliski.
W konsekwencji powstał więc album będący efektem wspólnej improwizacji, przy czym wszystkie nagrania zarejestrowane na płycie są zapisem próby przed właściwym występem. Warto dodać, że zostały one utrwalone w praktycznie niezmienionym kształcie. Drobna ingerencja w same ścieżki stała się konieczna jedynie przy 271011#2 - zremiksowanym przez Kaliskiego - co odbiło się na starannie zrównoważonym soundzie z wysuniętymi dronami i fantastycznie brzmiącymi smyczkowymi legato niemal żywcem wyjętymi z Tired Sounds of Stars of The Lid. Perełka polskiego ambientu! W pozostałych fragmentach skrzypce Wesołowskiego wychodzą już na pierwszy plan, nierzadko przywołując skojarzenia z jego współpracą z Jacaszkiem na soundtracku do „Sali Samobójców” czy w mniejszym stopniu na „Trenach”, z tą różnicą, że sam materiał jest mniej oczywisty pod względem wydźwięku emocjonalnego i bardziej abstrakcyjny w swej formie. Charakterystyczne, "histeryczne" skrzypce Stefana robią jednak swoje i tych porównań raczej nie da się uniknąć. Wszechobecny zaś element improwizacji pozornie sprawia wrażenie „kontrolowanego”, choć przy uważniejszym odsłuchu pełno tu fragmentów, w których panowie pozwalają sobie na nieco większe pole do eksperymentów, odpowiednio stopniujących dramaturgię materiału (od niepokojąco narastającego smyczkowego drone'u w 281010#2, przez szarpane skrzypcowe pizzicata, fragmentami przypominające intymne brzmienie harfy, innym razem z kolei kipiące nerwowym rozimprowizowaniem, aż po finalne noisowo-kakofoniczne outro). Całości dopełniają płynnie przesuwające się w panoramie chłodne tekstury Kaliskiego (w dość jednolitej, momentami lekko przesterowanej palecie) wzbogacone mocno wysuniętymi na pierwszy plan nagraniami terenowymi. Godna uwagi jest tutaj konsekwencja w budowaniu napięcia, począwszy od wyraźnie stonowanego początku, aż po rozedgraną, bardziej chaotyczną drugą część nagrań.
Staranne brzmienie całego wydawnictwa, jego małomiasteczkowo-nihilistyczny klimat i kameralistyczny minimalizm użytych środków przywodzi w wielu miejscach na myśl chamberowy „debiut” Mikołaja Bugajaka, choć są to skojarzenia bardziej na zasadzie podobnych obrazów kreowanych przez oba albumy, ale też pewnej podskórnej wrażliwości do eksperymentów na kanwie na wskroś polskich harmonii i melodii. Zasadnicza różnica jest natomiast taka, że o ile płyta Noona opierała się na tożsamości retrospektywnego wydźwięku muzyki z tradycyjnie analogową produkcją, tak tutaj mamy wyraźnie kontrastującą próbę pogodzenia podobnie „zamierzchłego” klimatu ze współczesną, czy nawet futurystyczną technologią, mimo że obie płyty wyrastają z podobnego pnia fascynacji brzmieniami akustycznymi. Druga, bardziej oczywista różnica leży w kompozycyjnym backgroundzie (wycyzelowane partyturowe szkice vs ewidentnie improwizowany materiał).
Pewnym mankamentem, którego można było uniknąć, jest zauważalne w paru miejscach „pocięcie” materiału – czasami w interesujący sposób rozwijająca się aranżacja zostaje potraktowana niespodziewanym fade outem, sprawiając wrażenie zwiastuna czegoś większego niż kompletnej kompozycji. Odczucie to towarzyszy raptem w kilku momentach, jednak biorąc pod uwagę improwizowany charakter występu można było zrezygnować z wyciszania tych niedoskonałości kosztem większej autentyczności. Ten drobny przytyk w żadnym wypadku nie zmienia faktu, że wszystkie te nagrania mają w sobie coś co można określić mianem „własnej tożsamości”, świadczącej o coraz mocniej zarysowującym się stylu i rozpoznawalnych cechach obydwu artystów (funeralne smyki Wesołowskiego + rezonujące w niskich częstotliwościach drony Kaliskiego zatopione w dużej ilości field recordingu). To dość istotna rzecz, bo w świecie współczesnej muzyki na przecięciu ambientu i modern classicalu nie brakuje bezpłciowych ludzi, których nie sposób odróżnić od setek innych. W przypadku Szymona i Stefana można już coraz śmielej mówić o namiastce własnego, oryginalnego stylu i naprawdę nie zdziwiłbym się gdyby za kilka lat obaj wylądowali w katalogu Type u boku Petera Brodericka i Goldmunda.
Bardzo ciekawy materiał, unikający jednoznacznej klasyfikacji i wbrew pierwszemu wrażeniu – trudny w odbiorze i wymagający skupienia. Może nawet zbyt trudny, żeby odnieść zauważalny sukces. A Dodecaudion? W przyszłości ma podobno kontrolować „wyznaczone zadania w zintegrowanym systemie zarządzania domem”. Nie mogę się doczekać!
[Paweł Buczek]