Szymon Kaliski, pomimo krótkiego stażu na scenie, zdążył już wyrobić sobie markę jednego z najbardziej obiecujących polskich „ambientowców”, udanie wypełniając lukę po Tomku Bednarczyku i Dawidzie Szczęsnym, których poszukiwania skierowały się w nieco inne rejony. Kilka miesięcy temu pisaliśmy o jego współpracy ze Stefanem Wesołowskim, zwieńczonej bardzo udanym albumem 281011. Przed paroma tygodniami ukazała się natomiast kolejna solowa płyta Szymona, wydana w prestiżowej singapurskiej oficynie Kitchen. Z tej okazji rozmawialiśmy na kilka tygodni przed jej premierą.
Debiutując 2 lata temu albumem Out of Forgetting byłeś praktycznie anonimową postacią w naszym ambientowym światku. Dziś jesteś w przededniu wydania swojego 4 krążka, współpracujesz z Peterem Broderickiem, zbierasz świetne recenzje z całego świata. Czy z perspektywy tych 2 lat, przypuszczałeś wówczas, że tak szybko się to wszystko potoczy?
Szczerze mówiąc nie przypuszczałem wtedy niczego. Myślę, że miałem niesamowite szczęście poznając osoby które jeszcze kilka lat temu wydawały mi się nieosiągalne. Spotkało mnie też kilka niespodziewanie dobrych zbiegów okoliczności.
Masz na myśli jakieś konkretne wydarzenia?
Trudno mi teraz sobie to wszystko przypomnieć, ale miałem duże szczęście trafiając na dobre osoby w odpowiednim czasie. Poznałem Wojtka Morawskiego, dzięki któremu zagrałem swój pierwszy poważny koncert (i kilka kolejnych). Mój dobry znajomy, Jan Hoffmann, zaczął zajmować się fotografią na poważnie akurat gdy poszukiwałem okładki do pierwszego albumu, a w nadchodzącym wydawnictwie znajduje się cała książeczka jego zdjęć. Dzięki Wojtkowi Krasowskiemu udało mi się nawiązać współpracę z kolejnymi artystami, przede wszystkim Stefanem Wesołowskim (który właśnie skończył pracować nad naprawdę świetnym albumem). Zagrałem koncert z PussyKrew (w projekcie “Seas of Tranquility”), co zaowocowało późniejszymi wspólnymi występami w Paryżu i Kassel. Poznałem Tomka Bednarczyka, Nejmano i wiele innych osób z którymi pewnie bym się nie spotkał gdyby nie Wojtek. Miałem szczęście, że akurat gdy pracowałem nad nowym albumem poznałem Petera Brodericka, że kilka chwil wcześniej zacząłem pisać maile z Ricksem Ang (właścicielem Kitchen.label – przyp. PB). Tych zdarzeń i osób było znacznie więcej. Na pewno bez nich wszystko inaczej by wyglądało.
W konsekwencji tych wszystkich szczęśliwych splotów masz przed sobą czwartą płytę, choć odnoszę wrażenie, że pierwszą która tak naprawdę stanowi reprezentatywną wizytówkę Twojej dotychczasowe twórczości. Jak z Twojej perspektywy wyglądają najważniejsze różnice pomiędzy From Scattered Accidents, a wcześniejszymi albumami, które nagrałeś?
Myślę że różnic jest sporo. For Isolated Recollections było w pewnym sensie rozwinięciem i zamknięciem Out Of Forgetting, szczególnie dlatego że powstało tuż po jego wydaniu. Miałem wrażenie, że muszę dokończyć kilka rzeczy. Najnowsza płyta zaczęła powstawać po dłuższym okresie eksperymentów - skupiłem się bardziej na brzmieniu pewnych technik, które stosuję, odkryłem (prawie zawsze przez przypadek) wiele nowych możliwości. Z drugiej strony album powstawał nieco niespodziewanie. W pewnej chwili zdałem sobie sprawę wraz z wydawcą, że właściwie jest gotowy i zamknięty.
Porozmawiajmy zatem o Twoim nowym wydawcy. Przeglądając katalog Kitchen, znakomita większość artystów tworzących dla tej wytwórnii to Azjaci. Jak to się właściwie stało, że nawiązałeś współpracę z tak „egzotycznym” labelem?
Ponad dwa lata temu wysłałem do Ricksa (1/2 aspidistrafly i kierownik labelu) maila (albo on wysłał do mnie, nie pamiętam). Zaczęliśmy rozmawiać, podesłałem mu jakiś szkic nad którym wtedy pracowałem, później podesłałem jeszcze kilka innych. Ricks luźno rzucił, że byłby chętny to wydać. Wysyłałem mu od czasu do czasu kolejne utwory, aż w końcu pojawił się moment w którym oboje poczuliśmy że materiał jest spójny i zamknięty. Później nieskończone poprawki, mastering, design, różne niespodziewane problemy i przełożenia daty wydania...
No właśnie, od zakończenia pracy nad albumem minął już niemal rok, a pierwsze nagrania rozpocząłeś jeszcze w 2010, czyli w okresie kiedy w zasadzie zaczynałeś swoją wydawniczą przygodę. Czy słuchając tego materiału dziś, masz wrażenie, że już coś się zdezaktualizowało?
Tak, wiele rzeczy bym już zmienił, właściwie nagrałbym zupełnie inny album. Myślę, że to normalne w takich sytuacjach. Dwa lata potrafią wiele zmienić, tym bardziej, że staram się wciąż próbować nowych rzeczy. Dość dużo od tego czasu się nauczyłem i do niejednej rzeczy podszedłbym w inny sposób. Tak czy inaczej myślę, że słuchaczom nie jest potrzebna taka (moja) perspektywa. Ten album miał swoje miejsce w czasie i gdyby powstał w innym okresie to po prostu brzmiałby inaczej.
Jedno z nagrań z From Scattered Accidents powstało przy udziale Petera Brodericka. Pamiętam, że w marcu ubiegłego roku graliście razem w Poznaniu..
Rzeczywiście, z Peterem poznaliśmy się na jego występie w Poznaniu. Po koncercie po prostu spytałem czy nie znalazłby chwili by nagrać dla mnie czegoś na skrzypcach. Niedługo potem dostałem maila z kilkoma krótkimi fragmentami, resztą zająłem się już sam. Peterowi spodobał się powstały utwór i nie miał nic przeciwko jego umieszczeniu na płycie. Podobnie zresztą było z Aaronem Martinem - napisałem do niego maila z identycznym pytaniem, tyle że o wiolonczelę. Reszta potoczyła się tak samo. Nieco wcześniej pojawiła się też szansa współpracy z Gregiem Hainesem, ale ostatecznie z braku czasu nie udało mu się „dograć” na moją płytę.
Zostając w temacie interesujących perspektyw "kolaboracyjnych" - początkiem grudnia supportujesz Rafael Antona Irisarriego na festiwalu ambientalnym we Wrocławiu. Przyznam, że chętnie usłyszałbym Was w jakimś wspólnym projekcie. Widzisz jakieś szanse w tej materii, biorąc pod uwagę, że w podobny sposób rozpoczęła się Twoja współpraca z Broderickiem?
Naprawdę trudno mi przewidywać co się wydarzy. Wolę teraz nie rzucać żadnych haseł. Jest wielu muzyków z którymi chętnie bym popracował, a Rafael na pewno do tego grona należy. Takie kolaboracje zawsze wzbogacają, nawet jeśli nigdy nikt więcej ich nie posłucha (co już kilka razy mi się zdarzyło). Bardzo lubię solowe oblicze Rafaela, ale przyznam szczerze, że najbardziej wśród jego twórczości podoba mi się płyta Orcas, którą nagrał ostatnio z Thomem Meluchem (i to pewnie przede wszystkim za jego sprawą - Benoit Pioulard to jeden z moich ulubionych muzyków).
Też bardzo lubię ten ich wspólny projekt. Nie wiem czy to słuszny trop, ale przyznam, że dopatruję się w Twojej muzyce pierwiastków mogących świetnie współgrać z tego typu eterycznym wokalem. Nie chodzą Ci po głowie myśli, żeby spróbować swoich sił w łączeniu takich elektroakustycznych dźwięków z głosem?
Wiele rzeczy chodzi mi po głowie i przyznam szczerze, że zawsze chciałem spróbować shoegazowego grania. Ostatnio np. sporo słuchałem Slowdive..
Nota bene, perkusista Slowdive, Simon Scott, przeszedł odwrotną woltę stylistyczną - od shoegaze'u do ambientu i radzi sobie całkiem nieźle.. Skoro jesteśmy już w temacie muzycznych metamorfoz – wspomniany wcześniej Tomek Bednarczyk po wydaniu kilku świetnie przyjętych albumów stwierdził, że formuła grania ambientu w jego przypadku już się wyczerpała i postanowił pójść w bitowe, deep-housowe klimaty. Jak to odbierasz?
Moim zdaniem bardzo dobrze, że Tomek zaczął szukać czegoś nowego kiedy poczuł taką potrzebę. Mam nadzieję, że jeśli kiedyś zmieni się kierunek moich zainteresowań to będę w stanie tak samo odważnie zostawić to co udało się dotychczas zrobić. Tomek świetnie sobie radzi w nowym wydaniu, choć z tego co wiem nie wyklucza jednorazowego powrotu do bardziej ambientowej konwencji.
Wróćmy jeszcze na moment do Twojej twórczości. Jak wygląda praca nad takim materiałem od kuchni – zaczynasz od szkicowania kompozycji czy poszukujesz najpierw „brzmienia”?
Zwykle zaczynam od nagrywania jakiegoś instrumentu akustycznego, później bawię się tym nagraniem, tnę, loopuję. Dogrywam kolejne elementy z krótkich fragmentów tak długo, aż zaczynają współgrać. Dużo w tym wszystkim prób i błędów. Gdy mam takie ustawienie zabieram się za kompozycję, testuję wiele możliwości “na żywo”, po prostu grając. Staram się wychwycić momenty w których dzieje się coś poruszającego.
Wszystko nagrywasz samodzielnie czy posiłkujesz się samplami z innych nagrań?
Wszystko co słychać na moich albumach nagrywam sam (nie licząc kolaboracji na ostatniej płycie). Zwykle nagrywam pianino, rzadziej gitarę, później tnę, sklejam, przekładam, dodaję efekty, spowalniam, znów nagrywam itd... Skupiam się na tych najbardziej zniszczonych i "nieudanych" momentach. Bardzo interesują mnie niedoskonałości, szczególnie gdy słychać gdzieś w oddali, że dźwięk ma podłoże akustyczne, choć nie do końca wiadomo jakie.
Poza tworzeniem muzyki zajmujesz się również software'owymi aplikacjami na Abletona oraz wizualizacjami. Nad czym ostatnio pracujesz?
Przede wszystkim niedawno rozpocząłem wraz z moim dobrym znajomym - Wojtkiem Morawskim - działalność jako lowertone (http://lowertone.net), gdzie staramy się dzielić wiedzą i oprogramowaniem związanym z tworzeniem ciekawych rozwiązań audiowizualnych. Czasem prowadzimy też warsztaty. Wydaliśmy za darmo aplikacje przygotowane specjalnie dla Steinbruchela i Stephana Mathieu. W planach mamy soft rozszerzający możliwości prostego kontrolera akai i nowe wersje wydanych już programów. Oprócz tego pracowałem dość mocno nad oprogramowaniem, które wykorzystuję do wizualizacji. Na pewno będzie szansa je zobaczyć na nadchodzących koncertach.
Jak zatem przedstawiają się Twoje najbliższe plany koncertowo - wydawnicze?
Gram na zamknięcie tegorocznych Transvizualiów w Gdańsku, 7 listopada na festiwalu art+bits w Katowicach, a później 1 grudnia na Festiwalu Ambientalnym we Wrocławiu. Co do planów wydawniczych - wszystko wskazuje na to że Out Of Forgetting będzie przeniesione do wytwórni Audiobulbs i wydane ponownie wraz z pewnym bonusem. Mam nadzieję że więcej informacji pojawi się już niedługo. Poza tym w czasie koncertów zawsze można usłyszeć kilka nowych szkiców, choć nie planuję na razie nowej płyty.
[Paweł Buczek]