polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
The Antlers wywiad

The Antlers
wywiad

„Hospice” sprawił, że The Antlers byli jednym z najciekawszych debiutantów ubiegłego roku. W tym roku, za sprawą licznych koncertów, The Antlers przeobraża się z projektu podporządkowanego wizji introwertycznego Petera Silbermana w zespół może bardziej konwencjonalny, ale chyba też dający lepsze perspektywy rozwoju bez obaw o kondycję psychiczną lidera. Z The Antlers spotkaliśmy się na festiwalu w Dour.

Wasza debiutancka płyta jest albumem w pełnym tego słowa znaczeniu i intymnym przeżyciem. Jak przetłumaczyliście tę muzykę, która najbardziej do słuchania w samotności, na sceniczny język koncertów, kiedy zwłaszcza na festiwalach, panuje poruszenie i ludzie nie są tak skupieni na muzyce jakby byli w zaciszu swojej sypialni?

[Michael Lerner – perkusja] Gdy tylko zaczęliśmy próby przed trasą, podjęliśmy decyzję, że nawet nie będziemy się starać wiernie odtworzyć studyjnych wersji utworów. Postanowiliśmy, że podczas trasy, która trwa już kilka miesięcy, będziemy rozbudowywać nasze utwory, wykonywać je inaczej, improwizować. To nas interesuje i daje satysfakcję. Myślę, że ludzie, którzy widzieli więcej niż jeden nasz koncert mogli też doświadczyć różnych rzeczy. W festiwalowych sytuacjach staramy się osiągnąć większe, mocniejsze brzmienie.

Utwory na „Hospice” mają w sobie bardzo duży ładunek emocjonalny. Peter, to właściwie pytanie do Ciebie. Jak udaje Ci się grać te piosenki każdego wieczora i nie zwariować? A z drugiej strony, grać je tak, by nie zgubić emocji, które są dla nich kluczowe?

[Peter Silberman – wokal i gitara] Granie „Hospice” na żywo stało się dużo prostsze gdy ludzie poznali piosenki. Myślę, że naturą koncertu jest to, że piosenki są mniej zrozumiałe. Ale ludzie czują o co chodzi, gdy słuchają muzyki. Musiałem się z tym zmierzyć, ale też wykorzystać. Myślę, że po jakimś czasie, gdy płyta staje się lepiej znana, występ na żywo polega coraz bardziej na śpiewaniu ludziom piosenek, które już znają. Nie trzeba ich do siebie przekonywać za każdym razem od zera. Ale przede wszystkim mam przez to wrażenie wspólnego doświadczenia, a nie tylko powtarzanej w kółko historii. Chyba właśnie te zmienne reakcja ludzi chronią piosenki przez zestarzeniem się, nawet gdy gra się je tak wiele razy.

Jak ważna jest kolejność materiału, zarówno na płycie, co jest oczywiste, jak i na żywo? Gdy gracie koncerty myślicie o kolejności utworów, czy jest to spontaniczna sprawa?

[Darby Cicci – klawisze] Moim zdaniem w obu przypadkach odbywa się to podobnie, intuicyjnie. To po prostu kwestia tego, jak w danym momencie czujemy, że dobrze zabrzmi lub jest właściwe. Nie są to wybory obowiązujące na zawsze. Staramy się decydować o setliście zależnie od momentu.

[Michael] Wiadomo, że to też zależy od koncertu. Na festiwalach gramy krócej, około pół godziny, co  też ma wpływ na nasze wybory.

Czy grając w Europie obawiacie się bariery językowej?

[Peter] Zanim w ogóle zagraliśmy w Europie, faktycznie zastanawiałem się, czy da się dotrzeć z naszą muzyką do publiczności. Ale się udało, zaskakująco dobrze. Szczególnie Belgia okazała się dla nas dobrym miejscem. To nas upewniło, że możemy nagrać płytę po angielsku i uzyskać odbiór. Nie jest to co prawda pewne, ale zadziałało w przypadku tej płyty.

[Michael] Wielu ludzi, szczególnie w Europie mówi po angielsku. Może się zdarzyć, że ktoś nie zrozumie płyty, ale będąc na koncercie, nawet nie znając języka nadal może doświadczyć emocji. Zresztą, nie zawsze słychać słowa.

Na „Hospice” można znaleźć „przeboje”, ale one są najsilniejsze w kontekście całej płyty. Czy myślicie, co się dzieje z Waszą muzyką, gdy poszatkowana płyta trafia na odtwarzacz mp3 - ludzie często szukają piosenek, a nie albumów do słuchania w domu?

[Darby] Myślę, że jeśli ktoś poszukuje tylko popowych przebojów, albo nie jest w stanie wysłuchać całego albumu, ma problem ze swoją osobowością. To jego problem, nie muzyki. Z naszej perspektywy album jest całością, jest jedną wielką kompozycją. Mamy świadomość, że ludzie słuchają muzyki na iPodach i uwzględniamy to w procesie nagrywania, produkcji a szczególnie masteringu. Sami wrzucamy wtedy naszą muzykę na swoje iPody, telefony itp. i sprawdzamy, czy z nich też brzmi tak, jak chcemy.

Na płycie kilkukrotnie przewija się imię „Sylvia”, pojawiają się też nawiązania do Sylvii Plath. Jej zdjęcie widniało nawet przez pewien czas na Waszej stronie internetowej. Jaka jest jej rola? Inspirują Was wiersze, „Szklany klosz”, czy może chodzi bardziej o postać i jej przeżycia?

[Peter] Chodzi bardziej o jej doświadczenia jako osoby. Na potrzeby płyty stworzyłem postać Sylvii, która nie jest Sylvią Plath, ale zapożyczyłem pewne doświadczenia Plath, by nadać sens postaci, o której mówię na tej płycie. Ale bardziej skupiłem się na jej życiu, niż na poezji, którą pisała.

Jesteście z Nowego Jorku. Wasz album sprawia jednak wrażenie, jakby powstał z dala od miejskiego zgiełku. Z drugiej strony, Nowy Jork to potężny muzyczny ośrodek i Waszą muzykę można osadzić w kontekście tego miasta. Choćby, otwieraliście koncerty The National, którzy też mieszkają na Brooklynie. Czy Wy sami odnajdujecie coś nowojorskiego w Waszej muzyce?

[Peter] Nie jesteśmy aż tak bardzo zżyci z Nowym Jorkiem. „Hospice” został nagrany już jakiś czas temu i jeśli w jakikolwiek sposób miasto wpłynęło na ten album, to poprzez wydarzenia, które miały miejsce w NY kilka lat wcześniej. Od czasu premiery albumu wiele podróżujemy, spotykamy dużo różnych zespołów, takich, które znaliśmy wcześniej i zupełnie nowych. Na pewno jest kilka zespołów z Nowego Jorku, które miały na nas wpływ, ale z drugiej strony pojawia się wiele innej muzyki, która zmienia nasz sposób słuchania i komponowania.

[Michael] Peter i ja wychowaliśmy się poza NY, jakieś 40 km od granic miasta. Jeśli chodzi o tamtejsze zespoły, zawsze było i będzie tam dużo artystów i muzyków, to jakby natura tego miasta. Nieważne, czy celowo, czy podświadomie, zawsze chłonie się wpływy z otoczenia – zawsze wyczuwa się kontekst – przeszłość, teraźniejszość i przyszłość danego miejsca.

Przed „Hospice” żaden z Was nie był muzykiem na pełen etat, prawda? Mieliście inne prace, z których się utrzymywaliście. Czy teraz zajmujecie się już tylko muzyką?

[Peter] Tak, mniej więcej od roku. Zaczęło się od naszego pierwszego festiwalu, którym był zeszłoroczny Pitchfork festival.

[Darby]
Dokładnie, równo rok temu byłem ostatnio w pracy. Szesnastego lipca.

[Peter] Tak, odszedłem z pracy przed tym festiwalem i od tamtej pory jesteśmy niemal cały czas w trasie.

Czy Wasze podejście do muzyki i tego co robicie się zmieniło, gdy z zajęcia w wolnym czasie stała się pracą?

[Darby] Może jesteśmy mniej zgorzkniali i wkurzeni. (śmiech)

[Peter] …co utrudnia tworzenie muzyki, bo łatwiej pisać, gdy jest się złym i zgorzkniałym.

[Darby] Tak, na tym polega paradoks – trudno pisać muzykę, gdy jest się muzykiem pełną gębą (śmiech). Ale na serio, jesteśmy wdzięczni losowi, bo niewiele osób ma szczęście zajmować się tylko tym, co kocha i z tego się utrzymywać. Bynajmniej nie mam na myśli tylko muzyki. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, mieliśmy dużo szczęścia, że nam się to udało i mamy nadzieję, że ta sytuacja potrwa jeszcze jakiś czas. Ale zawsze będzie to dla nas coś szczególnego.

Biorąc pod uwagę, jak prędko niemoc twórcza ogarnia szczęśliwych, tym bardziej cieszy, że zagraliście dziś nową piosenkę. Niedawno pojawiła się też Wasza krótka EPka do ściągnięcia z netu. Zaczęliście pracę nad nowym albumem, czy to po prostu piosenki, które powstały w międzyczasie?

[Peter] Póki co jesteśmy w trasie, ale przygotowujemy się do nowej płyty. Zaczniemy nad nią pracować prawdopodobnie w styczniu.

Drugi album bywa problematyczny, zwłaszcza po świetnym debiucie. Wasz pierwszy album był bardzo konceptualny. Macie już pomysł podejść do drugiej płyty? Skłaniacie się raczej w stronę luźniejszej, bardziej piosenkowej formuły, czy będziecie chcieli spiąć ją jakimś przewodnim tematem?

[Darby] Myślę, że problem drugiej płyty dla zespołów, które odniosły sukces debiutując, zaczyna się w momencie, gdy pojawia się potrzeba określenia kim zespół powinien się stać, a kim nie. Ludzie mają w stosunku do siebie zbyt duże oczekiwania. Próbują przewidzieć, wręcz zaprojektować reakcję publiczności, zanim cokolwiek zrobią. Nie można w ten sposób nagrać płyty, zrobić niczego twórczego. Nie chcemy się tak ograniczać. Album nagramy spontanicznie, jak za pierwszym razem. Po prostu pójdziemy za intuicją i postaramy się skończyć płytę bez rozważań, czy nagrywamy coś, co przyniesie nam sukces.
Moim zdaniem główny powód porażek niektórych zespołów, to zmiana wszystkiego, co i jak się wcześniej robiło. Wynajmujesz droższego i bardziej uznanego producenta, nagrywasz w lepszym studio – wszyscy  Ci powtarzają, że to właściwy sposób, ale wcale tak nie jest. Wiele zespołów wpada w tę pułapkę. A my staramy się nie dać się złapać w żadną pułapkę.

[Michael] Jesteśmy świadomi publiczności i sposobu, w jaki nas postrzega, ale zarazem nowa płyta siłą rzeczy musi być inna, bo gdy nagrywaliśmy „Hospice” byliśmy świeżym zespołem. Teraz nauczyliśmy się już lepiej ze sobą współpracować, staliśmy się bardziej demokratyczni i nowy album będzie miał bardziej zespołowy charakter, niż debiut, który był głównie dziełem Petera. Więc musi być inny.

Czyli przyszły rok. Trzymam Was za słowo. Dzięki za rozmowę.

[Piotr Lewandowski]

recenzje The Antlers w popupmusic