W dekadę po ostatecznym wybrzmieniu zamieszania związanego z muzyką Seattle, gdy flanelowe koszule powędrowały z powrotem do szaf, wskazać już można kapele, które z powodzeniem zmierzyły się z próbą czasu. Mudhoney jest bez wątpienia jedną z nich, a na dodatek zespołem, który będąc inspiracją dla szeregu bardziej popularnych kapel, potrafił konsekwentnie realizować swoją wizję. Wymowne jest, że muzyków Mudhoney usłyszeć możemy na pierwszej płycie wydanej przez Sub Pop i ukazującej scenę Seattle, a najnowsza płyta "Under the Billion Suns" może okazać się najmocniejszym rock'n'rollową pozycją w tegorocznym katalogu tej wytwórni. Album, skupiając jak w soczewce największe atuty zespołu, brudne, rozedrgane brzmienie zestawione z punkową energią i głosem Marka Arm'a, przynosi dodatkowe atrakcje w postaci dynamicznej sekcji dętej i głębiej eksploruje psychodeliczny rys. Właśnie z Markiem Arm mieliśmy przyjemność z tej okazji porozmawiać.
Po pierwsze, gratuluję świetnej nowej płyty, na dodatek bardzo atrakcyjnej wizualnie - projekt okładki jest pierwszorzędny. Jesteś autorem zdjęć słońc, które na niej widnieją. Nie wiedziałem, że zajmujesz się fotografią.
Ach, moje zdjęcia to były zwykłe okręgi, cała zasługa po stronie Jeffa Kleinsmitha, który zaprojektował okładkę i mocno przerobił te fotki. Nie jestem specjalnie zaangażowany w fotografię, muzyka jest jedyną bliską mi dziedziną sztuki.
"Under the Billion Suns" zaskakuje tekstami, nigdy do tej pory nie poruszaliście politycznej tematyki, natomiast obecnie wydźwięk polityczny, czy anty-wojenny pojawia się często i wyraźnie. W kilku amerykańskich pismach uznano to nawet za główny wyróżnik waszej nowej płyty.
Album jest co prawda politycznie zabarwiony, ale zdecydowanie nie jest to cecha na nim przeważająca. Tak naprawdę, to cztery piosenki odnoszą się do aktualnej sytuacji politycznej. Nie traktują jej one jednak ostro, nie nawołują do reakcji i przeciwdziałania, ale są sarkastyczne i pełne czarnego humoru. Po prostu, w taki sposób radzę sobie z frustracją wywoływaną obecnymi czasami.
Niemniej jednak w porównaniu do waszej poprzedniej płyty "Since We Become Transluscent"", nowa wydaje mi się bardziej pełna złości, drapieżna, a mniej "funkowa" ale też mniej refleksyjna. Czy podchodziliście do niej z odmiennym nastawieniem?
Nie wiem, które z naszych płyt są cięższe, bardziej melodyjne, agresywne czy spokojne. Jedyną odpowiedź może dać słuchacz i jego wrażenia. "Under the Billion Suns" powstawało identycznie jak każda z naszych płyt, piosenka po piosence. Nie mieliśmy żadnych planów odnośnie kształtu czy nastroju płyty poza tym, że chcieliśmy nagrać jak najlepszy album. A największą przeszkodą we wszystkim nad czym pracujemy jako Mudhoney są inne obowiązki każdego z nas. Nasze "prawdziwe" życie potrafi wtrącać się w to "rockowe".
To wasz drugi album z Guy'em Maddison'em na basie, który zastąpił Matt'a Lukin'a, a także drugi, na którym tak szeroko używacie instrumentów dętych. Poza tym mam wrażenie, że twój śpiew ma w sobie więcej energii niż na ostatnich płytach.
Jeżeli twoja percepcja jest prawdziwa, nie wiem, czym to wytłumaczyć. Obecność Guy'a w Mudhoney to świetna sprawa, ale zgraliśmy się już wcześniej. W odniesieniu do sekcji dętej, była ona nagrywana już po zarejestrowaniu wokali, niemniej jednak uwielbiam, jak brzmi ona z naszą muzyką.
Z drugiej strony, chyba podążacie psychodeliczną drogą, na którą wkroczyliście "Since We Become Transluscent". Czy mógłbyś skomentować?
Lubię właśnie, gdy mój rock jest psychodeliczny i punkowy.
Czy nagrywając już dziewiątą płytę kontrolowaliście tym razem cały proces nagrywania? Pracowaliście w karierze z kilkoma cenionymi producentami, jak Jack Endino, Conrad Uno, Jim Dickinson. Czy wywarli oni wpływ na rozwój Mudhoney?
Większość naszych producentów była także inżynierami dźwięku, to właściwie ich główne zadanie, jedynie Jim Dickinson był tutaj wyjątkiem. Mieliśmy to szczęście współpracować zawsze ze świetnymi producentami i było to w jakiś sposób inspirujące.
Czy nadal macie frajdę z grania koncertów, w szczególności ze starych kawałków? Kilka miesięcy temu wystąpiliście w Anglii na koncercie z serii Don't Look Back, grając cały materiał z "Superfuzz Bigmuff", jak wrażenia?
Wydaje mi się, że obecnie koncerty sprawiają nam jeszcze większą przyjemność niż dziesięć lat temu, gdyż nie gramy ich tak często, jak to kiedyś bywało. Nadal gramy stare kawałki, a impreza Don't Look Back to była fura zabawy.
W Crocodile Café w Seattle zagraliście pierwszy koncert po premierze nowego albumu. Kto z wami wystąpił, czy gracie często z nowymi kapelami na scenie, którym chcecie pomóc w dotarciu do słuchaczy?
Graliśmy z The Makers, którzy działają już całkiem długo, The Stabs - to kapela z Australii - i Parchman Farm z San Francisco. Jasne, że staramy się grać z kapelami, które lubimy, ale nie jesteśmy żadną agencją promocyjną.
Kilka dni temu słuchałem wydanej w 1988 roku kompilacji "Sub Pop 200", na której usłyszeć można wiele świetnych kapel ze Seattle, o których obecnie nic nie wiadomo, jak Tad, Fastbacks czy Girl Trouble. Właściwie jedyną oprócz was kapelą z tego miasta, jaka przychodzi mi na myśl jest A-Frames, też wydające się w Sub Pop. Czy mógłbyś powiedzieć kilka słów na temat aktualnej sceny w Seattle?
Więc po kolei. Kurt Bloch z Fastbacks ma nową kapelą o nazwie Sargent Major. Girl Trouble akurat rok temu obchodzili dwudziestolecie istnienia i nadal grają. Tad mieszka w San Diego, ale słyszałem, że ma tutaj wrócić tej wiosny. Z nowych fajnych kapel w Seattle warto zwrócić uwagę na Unnatural Helpers, The Coconut Coolouts i The Trashies.
Jednak generalnie jedynie o was i Melvins wiemy, że nadal gracie w praktycznie tych samych składach i w zbliżonej estetyce. Melvinsi angażują się ostatnio w sporo projektów pobocznych, nagrywają albumy z innymi muzykami. Czy próbowaliście działań poza Mudhoney?
Jasne, Steve [Turner, gitarzysta Mudhoney - przyp. red.] niedługo wyda swoją trzecią solową płytę, pod egidą Monkeywrench, Dan [Peters, perkusista - przyp. red.] gra też w Press Corps, natomiast ja i Guy graliśmy kiedyś razem w Bloodloss.
Tacy muzycy związani ze Seattle jak Mark Lanegan, Barrett Martin, czy Chris Cornell tworzą jednak obecnie muzykę dość odmienną niż kiedyś. Jakie są twoje wrażenia z ich płyt?
Podoba mi się, co robi Mark Lanegan.
Po wydaniu czterech płyt z Reprise wróciliście do Sub Pop. Czy macie tutaj większą swobodę, czy relacje z wytwórnią są bardziej przyjacielskie?
Każda wytwórnia, dla której nagrywaliśmy, dawała nam pełną wolność artystyczną. Wiem, że mieliśmy dużo szczęścia w tej kwestii.
Sub Pop obecnie prezentuje raczej odmienną muzykę niż dekadę temu, a takie zespoły jak The Shins, Iron & Wine czy Rogue Wave pomogły wytwórni odzyskać dawną pozycję a zarazem zdobyć nowych słuchaczy. Jak spoglądasz na te zespoły?
Zapomniałeś jeszcze o Postal Service. A te grupy znajduję po ich numerze katalogowym w magazynie Sub Pop, gdzie pracuję. [nieprzetłumaczalne - na pytanie How do you find them? pada odpowiedź: I find these bands by they're catalog number in the Sub Pop warehouse which is where I work. - przyp. red.]
Jasne, co wskazuje, że nie utrzymujesz się z muzyki. Czy pozostali członkowie zespołu także gdzieś pracują?
Każdy z nas ma oprócz grania "prawdziwą" pracę.
Zatem ostatnie pytanie. W maju odbędzie się wasza europejska trasa, czy możemy oczekiwać waszego pierwszego koncertu w Polsce, czy generalnie w naszej części kontynentu?
Niestety na trasę przeznaczone są jedynie dwa tygodnie. To prawda, że nigdy nie graliśmy w Europie Wschodniej i bardzo chcielibyśmy tam dotrzeć. Na razie jednak udało nam się zorganizować pierwszy koncert w Grecji i bardzo nas to ekscytuje.
Cóż, szkoda, że nie zobaczymy was u nas. Dzięki za rozmowę.
[Piotr Lewandowski]