Drugie spotkanie Wojciecha Jachny, Grzegorza Tarwida i Alberta Karcha. Sundial był w sumie niemałym zaskoczeniem - właściwie pierwszym wejściem Jachny w tak kameralne akustyczne obszary, w dodatku w towarzystwie debiutujących i wychwalanych niemal wszędzie młodych partnerów. W takim świetle płyta numer dwa żadną sensacją już nie będzie, niemniej bez wątpienia ugruntowuje potencjał tria, w dodatku jest moim zdaniem płytą lepszą niż wydany dwa lata wcześniej debiut.
Z perspektywy czasu i w kontekście Sundial II, elegancja tej płyty nieco niepotrzebne dodawała mu pewnego ciężaru, wówczas może niezauważanego, zaś w zestawieniu ze swoim następcą wyczuwanego jakby wyraźniej. Trio porusza się w bardzo podobnej stylistyce (sam tytuł płyty i numeru ją otwierającego dowodzą pewnej ciągłości), wciąż bardzo precyzyjnie i stylowo dbając o narrację i atmosferę, jest też jednak lżej, swobodniej, chwilami nieco drapieżniej, można wyczuć większą spontaniczność, a i same kompozycje zdają się być zwyczajnie lepsze. Swoisty chłodny romantyzm i dyscyplina Tarwida oraz cieplejsza, bardziej wolna od stylistycznego rygoru gra Jachny skoncentrowane zostały w formie bardziej zwartej (większość kompozycji zamyka się w pięciu minutach), a przy tym dającej każdemu z muzyków więcej własnej przestrzeni. Nic w sumie dziwnego, skoro trio komunikuje się bardziej intuicyjnie i dojrzalej, robiąc w efekcie zauważalny krok naprzód i zostawiając z poczuciem, że to pewnie nie ostatnie jego słowo.
[Marcin Marchwiński]