polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Jacek Mazurkiewicz wywiad

Jacek Mazurkiewicz
wywiad

Jacek Mazurkiewicz – kontrabasista, improwizator, członek wielu projektów o dużym stylistycznym rozstrzale. W swojej karierze grał z takimi nietuzinkowymi artystami polskiej sceny jak m.in. Andrzej Przybielski, Mikołaj Trzaska, Jerzy Mazzoll, Wacław Zimpel, Ray Dickaty, czy Dominik Strycharski. Dyplomowany muzykoterapeuta i profesor w Gabinecie Masażu Ucha Wewnętrznego opowiada o swoim solowym projekcie 3FoNIA, aktualnej aktywności artystycznej oraz otwartym podejściu do grania muzyki.

Jesteś w trakcie trasy promującej swoją pierwszą solową płytę Chosen Poems. Raptem kilka dni temu grałeś w Warszawie w Basenie przed zespołem Swans i był to jeden z dwóch koncertów Amerykanów, które otwierałeś. Opowiedz jak doszło do tej współpracy?

Sprawa ze Swans wynikła zupełnie spontanicznie. Będąc jednym z uczestników Unsound Festiwalu pozwoliłem sobie pójść na koncert Swans i stwierdziłem po tym wydarzeniu, że fajnie byłoby zagrać przed nimi parę koncertów jako zespół otwierający. Postanowiłem, jako człowiek z ulicy, napisać do menagera Swansów z propozycją w odniesieniu do koncertu w Basenie, wysłałem kilka nagrań i po odsłuchaniu materiału Michael Gira zaproponował mi całość trasy. Taka jest historia Swans.

Brzmi jak american dream.

Bardzo miło wspominam to spotkanie. Zresztą z tego co mi wiadomo obustronnie mieliśmy dobry czas, więc możliwe, że jeszcze coś się z tego urodzi.

Grałeś z nimi na backstage’u?

Nie. Zadziwiające jest to, że Swans nie robią w ogóle soundcheck’ów. Robią tylko linecheck, czyli sprawdzają czy działają wszystkie linie, czy nie ma żadnych problemów technicznych i praktycznie grają bez próby. Rozstawiają sprzęt, on sobie czeka do ostatniego momentu, wchodzą i grają.

Chyba ciężko sobie wymarzyć lepszą formę promocji dla płyty solowej niż granie przed zespołem z tak dobrą prasą i kultowym statusem?

Może tak, może nie. Oczywiście jest to możliwość zaprezentowania swojej muzyki przed zdecydowanie szerszą publicznością. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie frekwencja podczas supportów. Oczywiście jest to plus, aczkolwiek przyznam, że pomysł na te występy powstał w mojej głowie wtórnie i nie było to posunięcie z premedytacją, polegające na podłączeniu działań promocyjnych związanych z moją płytą. Można powiedzieć, że to się po prostu nałożyło w czasie, tylko i wyłącznie.

Zatem podrążmy temat płyty. Skąd nazwa 3FoNIA? Dlaczego swój pierwszy solowy album nagrywasz pod takim szyldem, a nie tylko i wyłącznie pod własnym nazwiskiem?

Nazwa 3FoNIA powstała po moim pierwszym koncercie solowym w 2008 roku w Sopocie, w klubie Lalala. Grałem materiał inspirowany dźwiękami trójmiejskich ulic. Techniczny rozkład sprzętu stanowiący swoisty trójkąt dźwiękowy spowodował, że jeden z moich znajomych podszedł po koncercie i kwitując to, co robię powiedział: „to nie jest ani stereofonia, ani kwadrofonia, tylko trzyfonia” (śmiech). I to jest kolejny banalny moment w moim życiu, który zadecydował o dalszych kolejach losu.

Chosen Poems – mógłbyś rozwinąć ten tytuł?

Myślę, że jest równie banalny jak powstanie nazwy projektu (śmiech). Grałem przez kilka lat różne programy, moje koncerty nie zawsze były tylko improwizowane, ale skupiały się wokół różnych tematycznych wypraw dźwiękowych. Na przykład grałem polski folk, czego konsekwencją jest zespół Polifolklorek Winylu, który gdzieś drzemie w mojej głowie, ale myślę, że w końcu zagra... To jest trio, aczkolwiek skład cały czas jest ruchomy, jeszcze nie został ostatecznie określony. Grałem też bardzo ambientowe koncerty, również występy w odniesieniu do kolorów… Wiele było tych sytuacji. Finalnie nie mogłem się zdecydować co chcę nagrać i po prostu zatytułowałem płytę Wiersze wybrane.

Jak powstawał ten materiał? Jest wynikiem improwizacji, czy miałeś wcześniej w głowie wizję całości nagrania?

Materiał jest w całości improwizowany. Pierwszą część nagrywałem w zaprzyjaźnionym studiu w Załuskach pod Warszawą. To była taka jednonocna, czy jednodniowa sesja i w zasadzie to byłoby wszystko, tylko po odsłuchaniu materiału stwierdziłem, że parę rzeczy można by było technicznie inaczej rozwiązać, mam na myśli sposób nagrywania. Po jakimś czasie dokonałem drugiej sesji, którą już zarejestrowałem w Pardon, To Tu, czyli niedaleko miejsca, w którym siedzimy, bo dosłownie za drzwiami. Jedna i druga sesja była w pełni improwizowana.

Najdłuższy utwór na płycie pod tytułem „Mr. Karkowski” to czytelny hołd dla nie tak dawno zmarłego Zbigniewa Karkowskiego. Tworzysz w nim bardzo monumentalną ścianę dźwięku, która rozwija się linearnie i staje się coraz bardziej potężna. Chyba pierwszy raz w twojej twórczości tak silnie ujawnia się inspiracja muzyką noise?

Może wyszło tak przez płytę... Ze Zbigniewem Karkowskim poznałem się w 2007 roku przy okazji festiwalu Art Depot, który organizował Jurek Mazzoll, a ja dosyć aktywnie w nim uczestniczyłem. Tam mieliśmy okazję się poznać, zresztą twórczość Karkowskiego znana była mi już wcześniej. Powiedziałbym, że tyle drzemie we mnie różnych linii i działam na tylu frontach, że staram się nie ograniczać. Ten materiał jest streszczeniem tego, co dzieje się w mojej głowie – jest odrobina akcentu noise’owego, tutaj akurat oczywisty hołd w kierunku pana Karkowskiego. Ale wydaje mi się, że na płycie są też zupełnie liryczne fragmenty, są też momenty bardziej sonorystyczne… Starałem się nie ograniczać do jakiejś stylistyki bądź klimatu, w którym chciałbym tę płytę zamknąć.

Czyli jest to summa twoich artystycznych inspiracji?

Tak.

Często mówi się taki frazes, że pierwszą płytę nagrywa się całe życie, czy zgodziłbyś się z tym?

Mówi się wiele frazesów i myślę, że przy większości możemy śmiało pozostawić hasło „frazes” (śmiech). Muzyka rządzi się swoimi prawami i myślę, że jakaś filozofia jest tu po prostu zbędna.

Jakie są Twoje pozamuzyczne inspiracje? Wiem, że masz doświadczenie w tworzeniu ścieżek dźwiękowych do filmów i spektakli teatralnych. Gdybyś mógł przełożyć swoją solową muzykę na obrazy, to jakie by one były?

Poza muzyką inspiruje mnie praktycznie wszystko. Nawet pozwolę sobie na stwierdzenie, że życie inspiruje mnie znacznie bardziej niż muzyka i
może właśnie dlatego tak bardzo lubię komponować muzykę filmową i teatralną. W większości przypadków moje produkcje zwierają znacznie więcej instrumentów niż kontrabas i tutaj nie mam żadnych ograniczeń. Natomiast moja solowa muzyka tworzy bardzo różne obrazy. Już same koncerty brzmią inaczej zależnie od miejsca i sytuacji. Poza tym ciągle staram się poszerzać możliwości brzmieniowe 3FoNII. Jest we mnie wprawdzie drobna nuta melancholii. Może właśnie w taki sposób moje kujawskie korzenie dają o sobie znać…

Wspominałeś kilka miesięcy temu, że chcesz dodać na album jakieś wokale. Które to miały być utwory?

Między innymi właśnie „Mr. Karkowski”, ale ostatecznie zrezygnowałem z tego pomysłu. Nieco sprecyzowałem swoje pragnienia i myślę, że dopiero druga bądź trzecia płyta 3FoNII będzie bardziej wzbogacona o tego typu dodatki. W tym momencie postanowiłem, że nagram zupełnie solowy materiał.

Teraz jesteś w trakcie solowej trasy. Jaka jest dla ciebie różnica pomiędzy graniem samodzielnym a z zespołem? Czy preferujesz któryś z tych wariantów?

W równym stopniu lubię jedno i drugie. To jest po prostu inna ścieżka grania muzyki. Przy zespole jedno osobowym są też inne potrzeby i wymagania. Zupełnie inaczej realizuję swoją rolę w zespole wieloosobowym. Akurat największy zespół, w którym teraz uczestniczę to 3275 kg Orchestra, zespół 30 osobowy. Także mam taki kontrast: od zespołów bardzo dużych po działania solowe. Jedno i drugie jest dla mnie ogromną inspiracją. Staram się przede wszystkim nie działać jako muzyk sesyjny i praktycznie we wszystkich zespołach, w których biorę udział gram dlatego, bo chcę w nich grać. Lubię to, co robimy i czerpię z tego inspirację. Staram się nie być muzykiem zaszufladkowanym w jakimś gatunku, że teraz jestem na przykład sonorystykiem, czy improwizatorem… Inni powiedzą, że jestem jazzmanem – swoją droga mam lekką alergię na to określenie. Folkowcy powiedzą, że jestem folkowcem, bo i w tych kręgach bywam. Popowcy powiedzą, że jestem muzykiem pop i jak usłyszą rzeczy, które robię solo, to wezmą mnie za jakiegoś pokręconego gościa.

Oprócz tego prowadzisz z Patrykiem Zakrockim Gabinet Masażu Ucha Wewnętrznego, projekt bardzo nietypowy, nawet w skali światowej. Co się dzieje z Gabinetem na dzień dzisiejszy?

Drzemie sobie snem zimowym i czeka na kolejne przebudzenie, ale cały czas ten projekt jest w naszych głowach i prędzej, czy później na nowo się wyłonimy.

Muzykę traktujecie jako formę terapii. Czy dla ciebie granie jest rodzajem autoterapii?

Zdecydowanie tak i myślę, że nie tylko dla mnie - wielu muzyków nawet bardzo świadomie potraktowało to jako formę autoterapii. Ale jeśli chodzi o Gabinet Masażu, to jest to bardziej muzykoprofilaktyka i wolałbym się skupić na tym określeniu. Staramy się uświadomić ludziom, że warto słuchać w bardziej świadomy sposób. Na działaniach Gabinetu oparłem również moją pracę na studiach muzykoterapeutycznych. To jest właśnie to, co nas prowadzi – zupełnie pominięte zjawisko jakim jest muzykoprofilaktyka. Może nie tyle pominięte, co niefunkcjonujące - nie ma czegoś takiego. Większość zapomina, że muzyka jest w naszym życiu wszechobecna, dlatego myślę, że warto pomyśleć o tym właśnie na poziomie profilaktyki niż terapii.

Gabinet można nazwać projektem, który wręcz uczy słuchać, otwierać się na dźwięki, które nie są często postrzegane jako składowe audiosfery.

Często nasi słuchacze są dalecy od tego co dźwiękowo robimy z Patrykiem, a wychodzą z naszego Gabinetu z bardzo pozytywnymi doświadczeniami. Czyli otworzyli się na pewną sferę dźwiękową i podejrzewam, że gdy doświadczą jej drugi raz, to już nie zrobią skrzywionej miny, tylko skojarzą ją z dobrymi wspomnieniami jakie wynieśli z seansu. Ale nie chodzi tylko o muzykę improwizowaną, czy trudniejszą, tylko jakiekolwiek myślenie o muzyce jako o sposobie źródła profilaktycznego. To jest bardzo wartościowe.

Wspomniałeś o tym, że przerobiłeś granie folku. Spotkałem się ze stwierdzeniem, że muzyka improwizowana jest rodzajem nowej muzyki folkowej, czy ludowej. Często jest to sztuka tworzona przez osoby bez tzw. muzycznego wykształcenia, które polegają tylko i wyłącznie na swojej intuicji, wrażliwości.

Tutaj dotknąłeś bardzo delikatnego tematu. Myślę, że poza światem muzyki klasycznej, czy symfonicznej, to zdecydowana większość muzyków na świecie to są muzycy tzw. niewykształceni i po prostu grają sobą. To samo jest w świecie popu, nie mówiąc już o bluesie – bluesmani kształcą się w domu, w klubach. Wydaje mi się, że osoby wykształcone mają nawet więcej problemów z graniem muzyki niż ci niewykształceni. W moim życiu bardziej pozytywnie zaskakują mnie muzycy niewykształceni. Ja sam jestem powiedzmy pół-wykształcony, bo nie skończyłem edukacji muzycznej.

Chociaż w Gabinecie Masażu Ucha Wewnętrznego jesteś profesorem.

Pozwoliłem sobie nim być wraz z Patrykiem (śmiech).

A w jak dużym stopniu Chosen Poems jest efektem twojego doświadczenia z folkiem? 

Kurcze, nie wiem. We mnie to wszystko się w miarę płynnie miksuje, granice między gatunkami się zacierają. Na albumie poza wzmianką o Południcy nie słyszę za bardzo folkowych inspiracji. Jest co prawda jeszcze utwór City Folk tyle, że nie przypomina Kapeli Czerniakowskiej (śmiech). Generalnie folk i tradycja są mi bardzo bliskie lecz myślę, że na równi ze współczesnością. Staram się poznawać tradycję głównie po to, by łatwiej było mi wykonać kolejny krok w przód, w teraźniejszość, w przyszłość. Wiele nurtów jest dla mnie istotnych, lecz nie wartościuję ich. Nawet disco-polo stawiam na równi z ambientem tyle, że akurat się nim nie inspiruję. Podziały stworzyli ludzie, muzykę w sporej części również, jednak już muzyka podziałów nie lubi.

 

Zastanawia mnie twoje podejście do muzyki folk właśnie w kontekście utworu „Południca”, jedynej kompozycji na albumie zatytułowanej po polsku. Nazwa czerpie z ludowych legend. 

Inspiruje mnie muzyka etniczna ze wszystkich stron świata i nieustannie poszukuję kolejnych jej źródeł. Od kilku lat zgłębiam również polską muzykę tradycyjną. Przy okazji tych poszukiwań poznaję polską wieś od innej strony. Każdorazowo są to bardzo wartościowe spotkania. Powstają we mnie obrazy, które staram się przekładać na dźwięki. Dźwięki niosą z sobą pewien ładunek emocjonalny, który w tym wypadku skojarzył mi się z Południcą i tak postanowiłem nazwać ten utwór. Na albumie utwór „Południca” nie ma w sobie żadnych elementów muzyki tradycyjnej jednak mam wrażenie, że bardzo trafnie opisuje tę legendę.

Jakie są twoje najbliższe plany artystyczne?

W najbliższym czasie będziemy nagrywali Modular String Trio. Album ukaże się w jednym z polskich wydawnictw, które przygotowuje całą serię muzyki improwizowanej inspirowanej folkiem. To jest najbliższe nagranie, które będziemy realizowali na początku 2015 roku. Do końca 2014 jestem skupiony na działaniach solowych. Jest też pomysł zrobienia duetu z Danielem Levinem i będziemy nad tym pracowali wiosną, jeszcze nie wiem czy w Polsce, czy w Stanach.

3FoNIA w twoim założeniu ma być tylko twoim projektem solowym, czy w dalszej perspektywie będziesz sobie dobierał muzyków, którzy będą w stanie realizować twoją wizję na kolejnych albumach?

Nie wiem. Staram się tego w żaden sposób nie ograniczać, możliwe jest naprawdę wszystko. W tym momencie myślę już o kolejnej płycie, którą chciałbym wydać jesienią 2015, jest już w mojej głowie, także może niebawem przymierzę się do realizacji.

Na obecnych koncertach można usłyszeć materiał z Chosen Poems, czy już może coś, co szykujesz na najbliższy czas?

Staram się grać czasem przywracając klimat płyty, a czasem gram to, co w dany momencie mi się stworzy. Nie chcę też w tym momencie mówić jaka będzie druga płyta, bo dopiero ogrywam sytuację pierwszego albumu, ale myślę, że koncepcja jest już dosyć sprecyzowana i niebawem przystąpię do jej realizacji.

Oglądając Twoje koncerty widać, że masz pełne ręce roboty, kontrolujesz na raz wiele muzycznych warstw. W jak dużym stopniu kalkulujesz, czy planujesz występ? Wychodząc na scenę masz w głowie najogólniej pojętą „set listę”, czy bardziej polegasz na spontanicznej improwizacji, reakcji na sytuację?


Przyznam, że zmieniam podejście zależnie od nastroju. Aktualnie sporą część koncertów 3FoNII stanowi improwizacja. Czasem jadąc samochodem na koncert tworzę listę utworów określając np. emocje, kolory, dynamikę itd. Następnie w głowie robię „próbę” i już wiem jak to zabrzmi całościowo podczas koncertu. Powiedzmy, że ustawiam koncert dramaturgicznie, ale niekoniecznie wymyślam co właściwie zagram jako poszczególne utwory. Na żywo sytuacja sama się rozwija i wtedy na bieżąco weryfikuję, w którą stronę najlepiej się przemieszczać. Innym razem przyjeżdżam mocno spóźniony, a jadąc na koncert załatwiam telefonicznie mnóstwo różnych spraw i nie mam czasu zrobić w głowie próby, więc wbiegam i gram z marszu. Innym razem jest też tak, że idealnie zaplanuję sobie koncert, a akustyka miejsca niekoniecznie pozwala mi na wykonanie mego planu - wtedy zmieniam plan. Miałem również okres, gdzie grałem koncerty solo wykonując wyłącznie kompozycje. Grając jako 3FoNIA pozwalam sobie na sporą dawkę wolności.

 

Przeglądałem ostatnio twojego facebook’a w celu przygotowania się do rozmowy i zauważyłem tam wpis pełen goryczy odnośnie środowiska muzycznego. Może chciałbyś coś uściślić, czy dodać?

Chyba nie (śmiech). Poruszam dość oczywiste sprawy i nawet nie tyle łudzę się na zmianę świata, co po prostu wydaje mi się, że nawet jeżeli coś jest oczywiste, to nie znaczy, że nie należy o tym rozmawiać. Myślę, że podchodzę dosyć neutralnie do zjawisk muzycznych, organizacyjnych, czy krytycznych, które dzieją się dookoła. Ale najważniejsze jest to, że głosów sprzeciwu, czy niezadowolenia jest coraz więcej. Może tworzy się taki drobny ruch ludzi w Polsce, którzy naprawdę widzą jak pewne rzeczy funkcjonują, a jak mogłyby funkcjonować i to jest po prostu konsekwencja… Ja świadomie, co jakiś czas poruszam te tematy wiedząc, że nawet nie jest to walka z wiatrakami, bo do żadnej walki się nie szykuję i jest to dla mnie totalnie zaakceptowany fakt, ale tak jak powiedziałem - trzeba zwracać na to uwagę. Jesteśmy twórcami publicznymi jakby nie patrzeć. Ostatnio sporo wydarzeń jest wspieranych ze środków publicznych i tutaj powstaje dysonans możliwości w realizacji pewnych projektów. Nie ma znaczenia jakim środowiskom, ale pewnym jest łatwiej, pewnym trudniej. Polska muzyka alternatywna, weszła w system dotacji, który w swojej naturze jest dobry, a w praktyce działa tak, że jedni dostają dotacje łatwiej, inni trudniej, bądź nie dostają ich w ogóle. To jest właśnie to, o czym chcę mówić. Wydaje mi się, że wszystkim nam będzie lepiej, jeśli ten rynek będzie działał równo, na troszeczkę innych prawach. Zresztą rynek za granicą tak działa – na zachodzie, czy w Skandynawii nie ma takich rozstrzałów odnośnie stawek koncertowych, wszystko jest bardziej zunifikowane. U nas cały czas jesteśmy krajem na dorobku i wydaje mi się, że jak niektórzy poczuli możliwość, że można, to po prostu z niej korzystają i cisną ile się da. Środowisko muzyczne jest małe, ale bardzo interesujące. W dalszym ciągu jestem fanem polskiej muzyki i wydaje mi się, że dysponujemy jednym z ciekawszych środowisk muzycznych w Europie, ale wewnętrznie nie spodziewałbym się, że będzie zgoda i jedna wielka rodzina, bo to nigdzie nie działa w taki sposób. Współpracując jednak z muzykami zza granicy widać ogromną różnicę w podejściu do zagadnienia.

Jesteś również członkiem Warsaw Improvisers Orchestra. Jak podchodzisz do tego projektu?

Bardzo entuzjastycznie. Jestem wielkim fanem idei zapoczątkowanej przez Raya Dickaty’ego. Już kilkukrotnie brałem udział w działaniach Orkiestry i jest mi też niezmiernie miło, że zostałem zaproszony na podsumowanie roku i koncert w Pardon, To Tu. Wiem też, że cały czas, gdzieś w tle Orkiestra przygotowuje się do nagrania materiału. To jest bardzo cenna inicjatywa, a najzabawniejsze jest – i może to jest najlepszym zwieńczeniem wcześniejszej wypowiedzi na temat środowiska muzycznego – że to właśnie pan z Liverpoolu zrobił zespół Warsaw Improvisers Orchestra.

Wyszło mi, że Chosen Poems to już chyba twój piąty album wydany w 2014 roku…

Może tak być (śmiech).

Zespół Limboski, trio z Robem Brownem i Danielem Levinem, Pulsarus, Pusz…

Jeszcze zespół Bogowie, wydany w Lanquidity w Londynie. Całkiem niedawno wydałem też z Piotrem Cisakiem kasetę w Austrii. Chyba jeszcze coś się wydarzyło…

To twój najbardziej intensywny wydawniczo rok?

Jest bardzo intensywny i liczę na to, że kolejny mu w tym dorówna.

 

Tego też Ci życzę. Dzięki za rozmowę.

[Krzysztof Wójcik]

recenzje Jacek Mazurkiewicz 3fonia , Mikołaj Trzaska / Jacek Mazurkiewicz, Jacek Mazurkiewicz 3fonia, Rob Brown / Daniel Levin / Jacek Mazurkiewicz, Modular String Trio, Jachna / Mazurkiewicz / Buhl, Mikołaj Trzaska w popupmusic