Niewielu jest reżyserów, którzy z tak dużym pietyzmem dbają o oprawę dźwiękową własnych filmów, jak Jim Jarmusch. Lista znakomitych muzyków wzbogacających obrazy Jarmuscha jest imponująca, a każdorazowo klimat nagrań zestawionych na soundtracku znakomicie dopełniał specyficzny charakter filmów reżysera, niejednokrotnie konstytuując go w równej mierze co sama warstwa wizualna.
Tylko kochankowie przeżyją jest filmem o wampirach à rebours, w którym krwiopijcy przypominają bardziej zblazowanych hipsterów niż postaci z horrorów klasy B. Obrazowi Jarmuscha towarzyszy klimat mrocznej dekadencji, którą jednak reżyser potrafi zaprezentować przewrotnie, z przymrużeniem oka, zręcznie balansując na granicy pretensjonalności. Muzyka, jako domena głównego bohatera, pełni w filmie rolę niezwykle istotną – na ekranie pojawia się mnóstwo old schoolowych instrumentów, będących mrocznymi obiektami pożądania Adama, który sam jest unikającą rozgłosu gwiazdą undergroundu, niegdyś podrzucającą pomysły samemu Schubertowi (sic!). Film oferując widzowi całą serię wycyzelowanych, wizualnych impresji, obdarzony został przez Jarmuscha nastrojową, w większości instrumentalną muzyką, w dużej mierze będącą dziełem samego reżysera. Zespół Sqürl, w którym obok siwowłosego filmowca udziela się Carter Logan oraz Shane Stoneback, to skład odnajdujący zamiłowanie w brudnym brzmieniu – nobilitującym gitarę, jednak traktując ją zwykle jako narzędzie do wytwarzania jazgotliwych, noise’ujących riffów i drone’ujących sprzężeń. Zestawienie tak funkcjonującego zespołu z lutnistą Jozefem van Wissem – z którym swoją drogą Jarmusch nagrał już dwie płyty – wypada niezwykle intrygująco. Kontrast, który powinien zrodzić się w wyniku nieprzystawalności kameralnej, melancholijnej, wręcz starodawnej muzyki Wissema do szorstkiego, agresywnego brzmienia gitar i rockowej perkusji, finalnie staje się esencją ścieżki dźwiękowej. Dźwięki lutni doskonale splatają się z XX-wiecznym, elektrycznym instrumentarium, jednocześnie dobrze ilustrując historię głównych bohaterów filmu, których dialogi sugerują nie do końca określoną długowieczność życia.
Klimat nagrań wypełniających Only Lovers Left Alive przypomina mi trochę ścieżkę dźwiękową innego filmu Jarmuscha, „Truposza”, do którego muzykę skomponował Neil Young. Naprzemienność nagrań prezentująca Wissema i Sqürl grających razem lub oddzielnie, oraz zamieszczenie na soundtracku dwóch utworów z kobiecym wokalem sprzyja różnorodności, która zarazem nie leży w sprzeczności ze spójnością materiału. I choć jest to muzyka, której najlepiej doświadczać audio-wizualnie wraz z filmem Jarmuscha, to jej suwerenny potencjał jest na tyle interesujący, że warto zapoznać się z nagraniami, nawet jeśli jest się nieczułym na hipsterskie historie o wampirach.
[Krzysztof Wójcik]