Stitches jest pierwszą płytą Califone nagraną w całości poza Chicago i to słychać od pierwszej do ostatniej sekundy. Po All My Friends Are Funeral Singers Tim Rutili zajmował się raczej muzyką filmową, zresztą tamten album także jako soundtrack do filmu pod identycznym tytułem funkcjonował. Skłania mnie to do przypuszczenia, że chwilowo ambicje w zakresie dźwiękowej architektury Rutili zrealizował gdzie indziej i swym piosenkowym projekcie eksponuje właśnie piosenki. Choć jego lekko szorstki głos jest stworzony do melancholii, to jednak siłą Califone zawsze było umieszczenie jej w abstrakcyjnym dźwiękowym kontekście pełnym zniekształceń, preparacji i elektrostatycznego napięcia w brzmieniu. Teraz tej wieloznaczności brakuje, a poza incydentalnymi utworami („Bells Break Arms” z uporczywym rytmicznym motywem, “A Thin Skin of Bullfight Dust” z przelatującymi przez miks zgrzytami i ścinkami kobiecego głosu i zamykająca płytę impresja „Turtle Eggs an Optimist”) utwory są czytelnymi, akustyczno-rockowymi kompozycjami osadzonymi w amerykańskiej tradycji. Stitches to płyta, którą mógł zrobić Sam Beam, młodszy kolega Rutiliego podbierający mu kiedyś instrumentalistów, gdyby Iron & Wine postawiło na dojrzałość, a nie kicz i pop. Ewentualnie, to akustyczno-slide’owe nawiązanie do rockowych początków Rutiliego w Red Red Meat. Jednak biorąc pod uwagę, że Califone było dla amerykańskiej piosenki tym czym Isotope 217 dla jazzu, ten zestaw przyjemnych, lecz przezroczystych piosenek, trudno uznać za satysfakcjonujący.
[Piotr Lewandowski]