Asi Mina czyli Joanna Bronisławska przygotowała właśnie płytę „Wybiegły!”. To wydawnictwo niecodzienne i wyjątkowe, bo przygotowywane bardzo długo, z kilkudziesięcioosobową orkiestrą, a wreszcie – co najważniejsze – skierowane do dzieci, ale także do dorosłych. Ta płyta z jednej strony brzmi wzniośle jak ścieżka dźwiękowa to animowanego filmu, a z drugiej strony ma w sobie niespotykaną lekkość, dzięki czemu słucha się jej z przyjemnością. Polecamy zaopatrzenie się w oryginał, ponieważ wtedy do egzemplarza dochodzi jeszcze cała, przepięknie wydana książeczka z narysowanymi zwierzętami, które występują w opowieściach na płycie. A wcześniej polecemy nasz wywiad z Asią.
Premiera pyty „Wybiegły!” odbyła się w dniu inauguracji polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Dlaczego?
Moim marzeniem od dziecka było zaśpiewanie z orkiestrą dętą. Wynikało to po części z tego, że wyrosłam na Marcu Almondzie i taka przestrzeń potężnej siły za sobą, wydawała się nierealna, ale to było długie marzenie, które jednak zawsze było niemożliwe do zrealizowania w tamtym momencie.
Rok temu w styczniu zadzwoniła do mnie Kasia Wielga z Narodowego Instytutu Audiowizualnego i zapytała czy nie chciałabym być kuratorem sceny dziecięcej na inauguracji Polskiej Prezydencji w Unii Europejskiej. Miałam stworzyć scenę muzyczną dla dzieci według sposobu, w którym nie rozróżniam dzieci i dorosłych – bo nie oddzielam tych dwóch grup – tylko traktują ich identycznie. Na Eugeniuszu miało pojawić się coś specjalnego, a w związku z tym, że miałam za sobą dużą instytucję, wiedziałam że może się to udać.
Tak zaczął krystalizować się materiał na „Wybiegły!”?
Punktem wyjścia do projektu była książka „Puszka Cacuszko” Lecha Janerki, która była skierowana dla dzieci. Bardzo spodobało mi się to, że stworzył coś dla dzieci bo ten wątek bardzo mnie interesował. Osoba, która jest rozpoznawalna, nie schodzi z poziomu i dalej jest po tej samej stronie muzyki był dla mnie mocnym punktem. Ale Janerka niezbyt chętnie zapatrzył się na pomysł wykonania tych tekstów. Po tym kiedy odłożyłam słuchawkę, pomyślałam czy w zasadzie ja nie mogłabym tego zaśpiewać i napisać do nich muzyków. Na to od razu zareagował entuzjastycznie, a ja zaczęłam pracować. Zawsze chciałam coś zrobić z Janerką, więc jedno marzenie miałam spełnione.
A potem postanowiłaś zaangażować całą orkiestrę.
Paweł Trzciński przypomniał mi, że przecież zawsze chciałam zrobić coś z orkiestrą i to był kolejny punkt, który pasował do tego przedsięwzięcia. Jestem absolwentem liceum muzycznego w Katowicach, więc postanowiłam pójść do mojej starej szkoły i zaproponować to wspólne przedsięwzięcie. Na pewno wpływ na to miał fakt, że wtedy byłam już kuratorem dziecięcej sceny. Dyrekcja zgodziła się na udostępnienie sali, cotygodniowe próby z Orkiestrą Instrumentów Dętych Liceum Muzycznego w Katowicach im. Karola Szymanowskiego. Miałam teksty, miałam orkiestrę i zaczęłam komponować. Wybrałam najbardziej przekonujące mnie teksty Janerki i poprosiłam o współpracę Piotra Steczka, który jest skrzypkiem w orkiestrze kameralnej AUKSO – współpracował z nami i robił aranżacje na kwartet smyczkowy przy „Power Joy Happiness Fame” The Complainer.
Ale oprócz tworzenia piosenek, nie prowadziłaś również orkiestry, mimo że masz wykształcenie muzyczne.
Oczywiście, że nie. Najpierw orkiestrę prowadził mój wujek, Leopold Perek, potem przejął ją Piotr Styczek, który bardzo wczuwał się w uwrażliwienie orkiestry na dźwięki, coś innego niż tylko technikę. Po koncercie Eugeniusz, wiem że kilku z nich udało się nam złapać – wiedzą, że jest inna muzyka niż smooth jazz i gra się coś innego oprócz Prokofiewa (śmiech). Chodziło o to, żeby oni uwierzyli i chcieli grać o tych zwierzętach, o których opowiadam w piosenkach.
Przy nagrywaniu dzieci były niejako wyrywane z systemu szkolnego. Robiłam im warsztaty na temat tego czym jest muzyka w opozycji do nauki rzemiosła i techniki, a nie tego co się pod tym kryje i języka do wypowiadania. Gramy w ponad czterdzieści osób na scenie i każdy ma przypisaną rolę. Kiedy po raz pierwszy zagrałam z orkiestrą czułam się jakbym na nowo musiała coś zburzyć, zetknąć się z czymś nowym. Ale finalnie jest w tym Asi Mina.
Aż dziw bierze, że taki projekt udało się zrealizować w ramach państwowej imprezy.
Płyta powstała na zamówienie Instytutu i cieszę się z powodu tego jakie osoby wybrali do współpracy. Jeszcze kilka lat temu niemożliwe byłoby to, żeby osoba jak ja albo Michał Borkiewicz z Klubu Powiększenie, zajmowała się przygotowywaniem wydarzeń w ramach inauguracji prezydencji. Spodobało mi się, że w trakcie tych przygotowań faktycznie było widać, że kultura nie ma pełnić funkcji czegoś na odchamienie, ale może mieć istotny wpływ na zmiany społeczne. Liczę że na fali większych możliwości da się coś przewalczyć. Jeśli z takiej okazji wydaje się taką płytę – która jest skierowana nie tylko dla dzieci - to jest dobrze.
Niezwykle istotna w tym wydawnictwie jest okładka z fantastycznymi rysunkami.
Tak, to Wojciech (Kucharczyk – przyp. JK) za nią odpowiada. Graficznie ten album bardzo dużo mówi. Każde zwierze w okładce ma swoją stronę. Każde zwierze robił ktoś inny – ja kozicę, mój syn gekona, nawet wnuczka Lecha Janerki narysowała dwa tukany. W pewnym stopniu tymi zwierzętami chciałam nawiązać do bajek-grajek na płytach winylowych, na których się wychowałam. Kiedy byliśmy mali z Wojtkiem, gdy zasypialiśmy, zawsze ich słuchaliśmy i wołaliśmy mamę aby przełożyła nam płytę na drugą stronę.
To dla mnie szalenie ciekawy aspekt twojej płyty! Dosłownie kilka dni przed tym jak dotarła do mnie „Wybiegły!”, słuchałem ścieżki dźwiękowej do „Księgi Dżungli” Walta Disneya, nagranej przez The Sherman Brothers. Strasznie mi się spodobało to, że zespół przygotował album specjalnie dla konkretnej bajki. To samo nasuwa mi się na myśl przy Twojej płycie, która przez aranżacje, wykorzystane instrumenty, tematy i bohaterów czyli zwierzęta też wiąże się z tym elementem dziecięcym, bajkowym.
To jest właśnie to! Chciałabym wprowadzać ludzi w inny świat, jakim jest właśnie bajka. Ale to nie znaczy, że jest to skierowane tylko dla dzieci, bo przecież wszyscy tęsknimy za czymś czego nie ma albo za czymś czego szukamy. Ta płyta to bardzo poważne potraktowanie dzieci, jako odbiorcy. Bez infantylizowania, kiwania palcem, dawania balonika czy chorągiewki do ręki.
Po swoich dzieciach, zwłaszcza po starszym synu widzę, że to co jest przeznaczone dla dzieci nie interesuje go tak bardzo jak to, czego nie mógłby zrobić. Podam przykład. Na Eugeniuszu odbyła się akcja malarstwa emocjonalnego, która polegała na tym, że dzieci malowały specjalnymi farbami po samochodach, czyli robiły coś co normalnie jest nieosiągalne i na co przecież nie ma przyzwolenia. Chodziło o możliwość złamania schematu, poczuć jak to jest i czy jest to możliwe.
Podobnie robisz ze swoją muzyką.
Piotr Steczek, który przygotowywał aranżacje na płytę i jest współautorem czterech utworów przyznał, że to tak jak w disneyowskiej muzyce – gra orkiestra, śpiewają chóry, zaangażowane jest mnóstwo osób, po to żeby ktoś ze śmiesznym głosem mógł zaśpiewać piosenkę udając Alladyna. To tak jak na tych winylowych bajkach – cała orkiestra polskiego radia gra „Pinokia”. Ta płyta jest jednym wielkim musicalem z recytatywami – umiem ją na pamięć! To jest zagrane z ogromnym szacunkiem, bez bagatelizacji. Staram się traktować dzieci tak samo uważnie i z taką samą powagą jak dorosłych. Gdyby dziecko spytało mnie o płytę, odpowiadałabym mu tak samo jak Tobie. Mój syn, Kajetan, po pierwszym przesłuchaniu stwierdził, że ta płyta jest dziwna”. Ale chciał słuchać dalej.
No właśnie, rozmowa z dziećmi to w Twoim przypadku nauczyciela i muzyka niezwykle ważna rzecz. Jakbyś porównała te dwie role? Wspomniałaś o traktowaniu dzieci tak samo jak dorosłych, a przecież obecnie dzieci często są bagatelizowane, zwłaszcza w przypadku abstrakcyjnych rozmów. A takie dyskusje są przecież fascynujące!
Poważnie traktuję małego odbiorcę, a jednocześnie dorosły, który będzie słuchać tę płytę, też będzie mieć frajdę. Bo często dzieci loopują płytę i na okrągło słuchają jednego co przecież bywa ciężkie (śmiech). Dzieci interesują mroczne strony, a nie tylko tęcza i błękitny konik. Jeśli coś jest czarne i brzydkie to może się tego boją, ale pomaga im dosięgnąć innej sfery. Od piętnastu lat jako nauczyciel obserwuję dzieci, mam z nimi kontakt, gram z nimi, pozwalam się im wypowiadać przez muzykę – nie tylko czytania, ale też pisania, tworzenia, kreowania tego że np. można zaśpiewać jak się czujesz. I że jest to komunikat uniwersalny, że na całym świecie ludzie mogą go zrozumieć.
Mam dużo kaset ze ścieżkami dźwiękowymi do filmów Disneya – „Król Lew”, „Pocahontas” czy „Dzwonnik z Notre Dame”. Te ścieżki dźwiękowe zdecydowanie różnią się od tego co powstaje teraz np. w Shreku mamy radiowe hity, to nie są utwory powstałe specjalnie do filmu, nagrane specjalnie w tym celu przez muzyków. Brakuje mi takich albumów przygotowanych wyjątkowo do konkretnej bajki przez jeden skład. Twoja płyta wypłenia tę lukę - „Wybiegły!” to według mnie piosenki pop zaaranżowane na orkiestrę, ścieżka dźwiękowa do nieistniejącej bajki.
Ta płyta jest bardzo ilustracyjna. Zauważ, że na „Wybiegły!” nie ma dużo wokalu, nie nastawiałam się na epatowanie moim głosem. Stwierdziłam, że ta muzyka sama tak dużo opowiada, że wystarczy ją tylko trochę skomentować, a pozwolić, żeby słuchacz resztę sobie dopowiedział. Na przykład ludzie mówią mi jaka ich zdaniem jest zebra. Ja myślę o niej jako o schizofreniczce, z manią prześladowczą, której wydaje się, że jest Bondem.
Kłania się film „Madagaskar”, a zwłaszcza jego serialowa kontunuacja...
„Pingwiny z Madagaskaru”! Oczywiście, mam to w małym palcu! Teraz bardziej niż Disneya jestem fanką Pixara. „Gdzie jest Nemo?”, „Toy Story”, „Madagaskar”, „Wall-E”. Mój młodszy synek codziennie żeby spać ogląda te bajki. Bardzo się cieszę, że dostrzegasz to wszystko na tej płycie. Przy twoich pytaniach sama sobie odpowiadam, że te bajki to w pewnym stopniu moja codzienność, lubię to i poznaję, a to przekłada się na to co tworzę.
Te bajki w jakimś stopniu w nas zostają, nawet kiedy dorastamy. Kojarzymy bajki z dzieciństwa, zwłaszcza jakieś słynne melodie, które z nich pochodzą.
Ja jestem też wielką fanką bajek winylowych, o których Ci wspominałam. Teraz firma Bajki Grajki wznowiła je na płytach CD. Pojawia się w nich Kobuszewski, Kwiatkowska, Kociniak, to jest niesamowite i moim zdaniem to poziom wyżej niż Bajki Disneya.
Bardzo ważną inspiracją jest dla mnie także Kabaret Starszych Panów, a zwłaszcza jego teksty, majstersztyki. Krótki tekst, ale jak przesłuchasz go piąty raz, zaczynasz doszukiwać się drugiego dna. Mam nadzieję, że na mojej płycie to odniesienie też w jakimś stopniu słychać. Strasznie interesuje mnie forma słuchowiska.
Ciekawi mnie skąd – tak jak w przypadku Twojej poprzedniej płyty – pomysł na zatytułowanie utworów zarówno po polsku i angielsku. Bo przecież są one niezwykle ważne. Ale tłumaczenie na angielski i tak nie odda tego klimatu.
We wkładce do płyty są te wszystkie teksty. Płyta wychodzi także na winylu, jak stwierdził Wojtek, żeby zatoczyć ten krąg od bajek na płytach winylowych. Przez rodzaj interpretacji, którą stosuję, czasem aktorskie zabiegi, ludzie zza granicy, nasi znajomi, pytają się co ja właściwie śpiewam. I tak jak na poprzedniej płycie pojawiły się tłumaczenia, którymi zajęła się Marta Turel-Lercel, moja serdeczna koleżanka, która mieszka w Turcji. Świetnie się rozumiemy – np. w piosence „Przepis”, gdzie śpiewam o ryżu, to ona żeby się tekst się rymował, przetłumaczyła go zupełnie inaczej. Marta świetnie rozumie, co chcę powiedzieć. Np. tytuł „Gekon, a nie koń” tłumaczy „Geckon, No Eko”, szuka nowych sensów, pisze od nowa, próbując przekazać w danym języku coś nowego.
Nasz przyjaciel Randal Beaver, który współtworzył projekt Go Underground to See More Animals i zagra z nami na Offie, napisał o „Wybiegły!”, że to brzmi jak jakieś stare brodwayowskie musicale i nie może się doczekać aż prześlemy mu przetłumaczony tekst. To znaczy, ze ta forma strasznie interesuje ludzi, aby się dowiedzieli o czym opowiadam. Dlatego są tłumaczenia nie tylko tytułów, ale też tekstów. Chciałam, żeby ludzie, którzy nie rozumieją polskiego, a będą słuchać muzyki, rozumieli o czym śpiewam. Sama muzyka to za mało, tym bardziej że to w zasadzie takie słuchowisko.
Słuchowisko tworzy nastrój, tak jak bajka czy opowieść. Zabiera w inny wymiar, odrealniony. Myślisz, że muzyką można zaczarować?
No tak, właśnie o to chodzi. To takie stwarzanie nowych światów, wciąganie ludzi w przestrzeń, w której ty jesteś. Koncert jest rodzajem ekshibicjonizmu – są rzeczy, które trudno powiedzieć w normalnej rozmowie, a o wiele łatwiej wykrzyczeć ze sceny. Na przykład śpiewam piosenkę „Kosmetyki” o cellulitisie, temacie dla dziewczyn dosyć wstydliwym, o którym na scenie można o powiedzieć o wiele łatwiej.
Dlatego też tak długo nie było nowej płyty, musiałam silnie poczuć, że wiem o czym będę mówić. Nie będę nagrywać płyty co roku, jeżeli nie mam nic do powiedzenia większej grupie osób. Te czary polegają na tym, że to co tworzę jest osobiste, emocjonalne i szczere. Wolę jeśli ktoś fałszuje, ale coś chce mi powiedzieć. Najważniejsza jest szczerość, ściemę wyczuwam na kilometr.
[Jakub Knera]