Pod mało przyjemnym i trudnym do zapamiętania szyldem ukrywa się pięć zasłużonych dla muzyki ekstremalnej postaci. Basowa podpora Napalm Death (Shane Embury), gardło niemieckiego Morgoth (Marc Grewe), perkusyjny perfekcjonista (Tony Laureano), gitarowy mózg Dimmu Borgir (Sven Atle Kopperud) i były gitarzysta Old Man’s Child (Jon Oyvind Andersen) odpowiadają za oldskulowy death metal zawarty na „Shadowcast”. Ten album to powrót do pierwszej połowy lat 90., kiedy królował młodzieńczy bunt, poparty zamiłowaniem do groźnych min i krwistych okładek. Insidious Disease stosuje te chwyty, ale w sposób bardzo wyważony. W muzyce kwintetu wyczuwa się autentyczny feeling tamtych lat. Kto jak kto, ale Embury i Grewe na takich dźwiękach zjedli zęby. I to słychać, szczególnie w partiach wokalnych. Marc Grewe nie oszczędza strun głosowych. Przypominają się stare czasy z „Cursed” na czele. Świetnie wypadają zwolnienia, gdzie zespół nabiera sił, by w szybkich partiach nadążyć za ultraszybką grą Laureano. Do tego mamy gitarowe solówki, które choć krótkie, mają swój charakter. Zresztą partie gitar brzmią bardzo naturalnie, ale jednocześnie wszystko zapięte jest na ostatni guzik i na chwilę rozluźnienia nie ma tu miejsca.
Podsumowując, to dobrze skrojony album, w którym maczały palce osoby świadome swojej muzycznej drogi, a efekt końcowy jest wybuchowy. Cieszy fakt, że taką miksturę osobowości udało się zespolić i „Shadowcast” nie jest tylko kolejnym nudnym albumem nagranym przez znanych muzyków. Ten krążek można śmiało ustawić na półce choćby obok wczesnych płyt Asphyx, Pestilence, Death, Autopsy. Mocna rzecz!
[Marc!n Ratyński]