polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Mirt wywiad z Tomkiem Mirtem

Mirt
wywiad z Tomkiem Mirtem

Twórca ścieżek dźwiękowych do istniejących miejsc i filmów – tak w skrócie można byłoby powiedzieć o muzycznych poszukiwaniach jakich dokonuje Tomek Mirt. Nagrywa z zespołem, w duetach czy solo, a każdy z jego projektów ma charakterystyczne elementy stawiając go w czołówce najciekawszych polskich twórców. Dwa lata temu ukazała się rewelacyjna płyta „Hi Brasil is Where We Are”, którą nagrał z grupą Brasil and the Gallowbrothers Band, a w ubiegłym roku wspólnie z Tomkiem Gadomskim nagrał świetny, kontemplacyjny album „Si Si”. Przed kilkoma miesiącami ukazała się reedycja jego debiutanckiej płyty „Most”, swoistego dźwiękowego krajobrazu jednego z mostów na Odrze. O niej, innych projektach, tym co je łączy i różni oraz o przyszłych planach muzyk opowiada redakcji PopUp.

W rozmowach z Tobą bardzo często pada pytanie o to, czy ukażą się reedycje pierwszych płyt, które nagrywałeś. Trudno było jednak o jakiekolwiek konkretne informacje, aż w końcu ponownie ukazał się album ”Most”. Dlaczego właśnie ten album i dlaczego teraz?


Od jakiegoś czasu pojawiały się osoby, które miały zamiar wznowić ten materiał na winylu, niestety mimo chęci nic z tego nie wynikało. W końcu postanowiłem zrobić to sam, jak się później okazało z pomocą wydawcy pierwszej wersji – Nefrytu. To jednak bardziej wyjaśnia dlaczego ten album ukazał się teraz. Dlaczego ”Most”? Lubię tę płytę i szkoda mi było zostawiać ją jako limitowane wydawnictwo CDR. Przy okazji wiele osób uważa ją za mój najlepszy album. Przyzwyczaiłem się też do myśli, że kiedyś będę go trzymał jako winylową dziesięciocalówkę (w czasie produkcji okazało się jednak, że paradoksalnie dziesiątka jest droższa od dwunastki na którą trafił finalnie materiał).

Zaczynam powoli akceptować to co robię teraz. Płyty, które wydaję, są bliższe mojemu wyobrażeniu, które mam o nich podczas pracy. To pozwala mi zacząć akceptować wydawnictwa powstałe wcześniej i w których widzę więcej niedoskonałości. Nieraz się zastanawiam nad wznowieniem na CD drugiej płyty – ”Journey through the city”. Nie wspominając o przepastnych archiwach One Inch of Shadow, które moim zdaniem na wydanych płytach mogło zaprezentować lepsze oblicze. W sumie jednak wszystko rozbija się o kondycję rynku płytowego.

Na tegorocznej wersji płyty oprócz dwóch pierwotnych utworów są jeszcze dwa dodatkowe. Opowiedz proszę jak wyglądał proces rejestracji tego materiału – ile minut nagrań tak naprawdę powstało i jak wyselekcjonowałeś je do czterdziestominutowego materiału?

Materiał tak jak pierwotnie trwa niespełna 30 minut. Rzeczywiście jednak, do wersji limitowanej, do 25 egzemplarzy, zostały dodane na CDR dwa nagrania pochodzące z tej samej sesji. Wszystko zaczęło się od  wakacji które spędzałem w pobliżu tytułowego mostu. Miałem wtedy pomysł by następną solową płytę nagrać z piosenkami stworzonymi na bazie field-recording i zacząłem je rejestrować właśnie na moście. Zależało mi na piosenkach i muzyce powiązanej z konkretnym miejscem. Chociaż pierwsze eksperymenty z dźwiękami otoczenia robiłem już w latach 90. z One Inch of Shadow, to pierwszym krokiem do powiązania muzyki z miejscem i świadomego korzystania z field-recording była płyta ”The Bands Plays On”, nagrana z Brasil przed wspomnianymi wakacjami.

W czasie tego samego wakacyjnego wyjazdu spotkałem się z Jareckim z Nefrytu i jemu pomysł na płytę bardzo się spodobał. Kiedy wróciłem do domu, pierwsze przymiarki do nowego materiału nie bardzo mi wychodziły i zarzuciłem projekt. Dopiero po dwóch czy trzech miesiącach Jarecki zaczął mnie pytać co dzieje się z tą płytą. To było impulsem by spróbować jeszcze raz. Powstały dwa pierwsze utwory, oparte właściwie wyłącznie na field-recordingu z mostu, ale nie były to piosenki. Wysłałem je Jarkowi i on był zdecydowany wydać je w serii Malachit jako 3 calowy CDR. Szybko powstały jeszcze dwa nagrania by całość wydać jako pełnowymiarowy album, ale Jarek był już przywiązany do wizji tej płyty jako mini albumu, a ja nie oponowałem bo podobał mi się sposób w jaki dwa nagrania odpowiadają dwóm częściom mostu – przedzielonym wysepką z resztkami punktu granicznego. Tak więc te cztery utwory, to wszystko co wtedy powstało.

Nagrywając ”Most”, początkowo chciałeś stworzyć płytę z piosenkami, w którychnagrania terenowe miały zastąpić instrumenty. Finalnie wyszło coś zupełnie innego – dlaczego? Na ile pociąga Cię field-recording w czystej postaci?

Zgadza się. Nie wyszło bo chyba miałem zbyt mało nagranego materiału, zbyt jednolitego, a zależało mi by to były nagrania terenowe z jednego miejsca, więc wykluczałem dogranie czegokolwiek gdzie indziej. To był trochę konceptualny projekt. Nie bardzo mi wychodziły te piosenki. Z jednej strony nie chciałem tych dźwięków masakrować, wolałem pozostawić je rozpoznawalnymi. Z drugiej strony wizja piosenek w których zamiast np. werbla jest jakieś uderzenie patyka czy chlupniecie, wydawało mi się infantylne. Okazało się, że to co nagrałem w terenie nie wypełnia wystarczająco szerokiego pasma częstotliwości, wszystko jest za bardzo zaszumione. Po przerwie o której wspomniałem, wróciłem do tych nagrań i ważne było dla mnie tylko miejsce z którego pochodzi field-recording. Nagrania były dość słabej jakości, nie dysponowałem podczas ich nagrywania odpowiednim mikrofonem, więc zacząłem je przetwarzać. Najpierw absolutnie analogowo przy użyciu taśm starych magnetofonów, potem składałem je w komputerze, jako że nie miałem wtedy jeszcze takich możliwości by całość powstała w domenie analogowej. Wszystkie radykalne przetworzenia powstały jednak na drodze czysto fizycznej obróbki taśm -  zwijania ich w cienkie sznureczki które odtwarzałem, cięcia, klejenia. Wiedziałem, że dzięki komputerowi z sekundowego urywka mogę zrobić wszystko, a nie chciałem tego. Zależało mi na charakterze tych nagrań i odtworzeniu tego co usłyszałem na moście a umknęło podczas rejestracji (nie chodzi o jakieś konkretne dźwięki a o charakter, nastrój). Z jednej strony zależało mi by to była praca z samą formą a nie ornamentami, z drugiej płyta musiała opowiadać konkretną historię. Nie bawią mnie eksperymenty czysto formalne.

A na ile pociąga mnie field-recording w czystej postaci? Pociąga mnie pomysł delikatnych przetworzeń i uzupełnień nagrań terenowych. Obecnie kończę płytę, na której field recording występuje w pewnej równowadze z instrumentami, ale chciałbym nagrać materiał w którym niemal niezauważalnie na nie wpływam. Interesuje mnie lepienie ze śmieci, odpadków, dźwięki które podczas nagrywania zwykle się usuwa, drobne sprzężenia, przypadkowo nagrane oddechy stuknięcia. Nie chcę ich jednak sublimować, bo takie tracą swój charakter i stają się pierwszoplanowymi zdarzeniami. Tworząc nagrania, odczuwam podświadomą potrzebę chowania niektórych partii głęboko w tło. Nagrywając potrzebuję chaotycznego tła field-recordingu. Choć one nie są one dominujące na płytach które nagrywam sam czy z Brasil, są bardzo ważne w wymiarze filozoficznym, podświadomym. Nieraz zdają się być dorzuconym na końcu ozdobnikiem, ale zwykle były na początku i do nich była dogrywana reszta.

Na ile materiał na ”Moście” to swobodne nagrania terenowe umieszczone na płycie, a na ile to różne fragmenty pocięte na sekwencje i potem ułożone w określony, nowy sposób?

Zdecydowanie to drugie. Poza solówką klarnetu i loopem z akordeonu, płyta jest stworzona w całości na bazie poszatkowanych nagrań terenowych. Niektóre są prawie nieprzetworzone inne są, wbrew moim założeniom, absolutnie zmasakrowane. W przypadku ”Mostu” te dźwięki to cała materia, z której jest utkana płyta. Właściwie wiele fragmentów które wydają się czystymi nagraniami jest efektem przetwarzania i lepienia sekwencji.

Staram się znaleźć wspólny mianownik między tym albumem a ”Si Si” i ”Hi Brasil is Where We Are”. Na ile materiał na tych krążkach to wynik kompozycji nagranych w całości na setkę od początku do końca a na ile to partie, które potem przybrały zupełnie inny kształt połączone z różnych elementów utworzone na nowy sposób?

Te trzy płyty bardzo się różnią. ”Most” tworzyłem żmudnie sam składając sample, praktycznie nie dotykając instrumentów. To jak praca z kolażem. Podczas tworzenia ”Si si” i ”Hi brasil…” nie używałem już komputera do nagrywania, wszystko trafiało na taśmę i to narzuciło styl pracy. ”Si si” nagrałem z Tomkiem Gadomskim – on przychodził, rejestrował jeden lub kilka śladów perkusjonaliów, a ja potem zostawałem z tym, dogrywałem swoje partie – trąbkę, syntezatory, etc, wszystko na żywo. Chyba tylko w jednym utworze – ”Distant piano track” – zsamplowałem partię Tomka i przetworzyłem. Chciałem jej użyć, a to co nagrał w moim mniemaniu było za krótkie na cały utwór więc musiałem to jakoś zapętlić. Potem podczas miksowania do poszczególnych instrumentów dodawane były pogłosy, nieraz jakieś bardziej drastyczne efekty, ale absolutnie nie było tak bym całość pociął i poprzestawiał, to co słychać nagraliśmy na żywo. ”Hi Brasil” rozpoczynaliśmy z Karolem, improwizując we czwórkę – na perkusji, elektrycznym pianinie, gitarach, syntezatorach. Ta dość surowa podstawa powstała podczas improwizacji, potem dograliśmy do niej z Gadomskim perkusjonalia i inne instrumenty. Przy miksowaniu zmieniły się proporcje, pojawiły się znów jakieś echa i pogłosy ale nic nie było cięte.

Karol Koszniec powiedział mi kiedyś, że kiedy usłyszał ”Hi Brasil is Where We Are” był całkowicie zaskoczony tym, w jak odmienny sposób wykorzystałeś jego partie bębnów. Faktycznie tak mocno wszystko przetworzyłeś?

Podczas miksowania nie zależy mi na oddaniu tego co było słychać podczas nagrywania. Dodając pogłosy tworzę zupełnie inną przestrzeń, pewne elementy które były na pierwszym planie schodzą na drugi. Bardzo rzadko przetwarzam coś tak by zmieniło zupełnie charakter. Na pewno perkusja Karola brzmi inaczej, bo nie interesuje mnie to, co innych realizatorów - nie zależy mi by stopa czy kotły brzmiały jak na żywo. To co słychać, to jest to co Karol zagrał, nic nie było przestawiane, zapętlane. Myślę, że największy wpływ na brzmienie bębnów miałem kiedy dostawiłem mu rosyjską elektroniczną perkusję by traktował ją jako część swojego zestawu i prosiłem by nie używał blach. Nie interesowały nas wtedy rockowe bębny. Lubię brzmienie perkusji z lat 60. takie stłumione, przygaszone. Zależało nam też by wyeksponować stopę, tomy, nieraz rzeczywiście narzucaliśmy nieco mniej realistyczne echo lub pogłos. To chyba wynika z tego, że nikt z nas w Brasil nie jest przywiązany do jednego instrumentu. Brzmienie kształtujemy przy miksie. Tak naprawdę ”Hi Brasil” nie melodie czy rytmy, a współbrzmienie wielu warstw. Kontekst zmienia tutaj najwięcej.

”Hi Brasil” ukazało się dwa lata temu, „Si Si” w ubiegłym roku a re-edycja ”Mostu” to materiał z przed pięciu lat. To trzy zupełnie inaczej stworzone płyty - co jest dla Ciebie najbardziej odmiennego w procesie ich tworzenia i na co najbardziej zwracasz uwagę w każdym z tych przypadków?

Na ludzi. Kiedy nagrywam sam, nie ma interakcji, mogę być dla siebie bardzo surowy, mam spokój, mogę nad jedną partią pracować miesiąc, godzinami siedzieć nad jakimś syntezatorem i zmieniać brzmienie w niemal niezauważalny sposób, mogę wyrzucić wszystko do kosza. Często nagrywam utwór, który ma wiele śladów a później wyrzucam po kolei niepotrzebne ścieżki, część zastępuje  innymi. To niemożliwe w zespole, tam jest jakiś żywioł, może się nikomu nie chcieć i będzie bardzo niemiło, ale może to być ten dzień i w ciągu godziny improwizacji powstanie najlepsza płyta. To dwie zupełnie różne rzeczy. Z Rafałem i Magdą (TER) tworzymy zespół wiele lat, to pewien specyficzny organizm. W zespole łatwiej coś zrobić od nowa niż poprawiać tak by wszystkim się podobało. Nagrywanie ”Si Si” w duecie z Tomkiem Gadomskim było jeszcze czymś innym, to praca z kimś nieprzyzwyczajonym do typowego brasilowego schematu pracy, opartego na swego rodzaju wielowarstwowej improwizacji. Inny rodzaj interakcji. To może wydać się dziwne, ale praca z kimś nowym powoduje, że z szacunku dla pracy którą wykonał, trudniej wyrzucić coś do kosza, co jest stałą praktyką w Brasil, do której się już przyzwyczailiśmy.
Zespół jest ciągle w ruchu. Jeśli nie nagramy podstawy płyty w ciągu tygodnia czy dwóch, nie zrobimy jej do końca - materiał przestanie nam się podobać. Takie podejście pozwala wychwycić najbardziej kreatywne momenty i stworzyć coś jednorodnego. Nagrywając nowe Brasil ciągle zaczynamy od zera, aż uda nam się za jednym zamachem zapełnić płytę. Sam będę nagrywał album miesiącami szlifując go powoli. To pozbawia całość pewnej energii ale też pozwala zachować pełną kontrolę nad efektem finalnym.

”Si Si” można uznać za wynik spotkania niemalże dwóch odległych światów. Tomek Gadomski tworzy na instrumentach akustycznych i perkusyjnych, natomiast Ty zajmujesz się przede wszystkim elektroniką, często pozbawioną rytmu. Jaki był więc zamysł na ten album? W wielu fragmentach rytm się zarysowuje, ale w przeważającej mierze to płyta oparta na drone’ach i dźwiękowych plamach...

To trochę spotkanie w pół drogi. Myślę, że znacznie większa jest różnica w odbieraniu przez nas samej muzyki. Dla mnie trochę sztuczne jest dzielenie na muzykę akustyczna i elektroniczną. Bardziej sensowny jest podział na muzykę graną na żywo i opartą na programowaniu sekwencjach i samplach. Chodzi o sposób ekspresji i możliwość panowanie nad całością generowanego dźwięku w czasie rzeczywistym.  Wtedy odległość między mną a Tomkiem się zmniejsza. Ważna jest dla mnie przypadkowość dźwięku, coś ze świata absolutnie akustycznego, ale i specyficznego dla starej elektroniki, gdzie drobne różnice są efektem chaotycznych zmian a nie skomplikowanych algorytmów.

Nie było konkretnego planu, założeń, Tomek zaproponował byśmy nagrali wspólnie płytę, mnie w sumie bardziej wtedy zależało by dograł swoje partie do ”Hi Brasil…” ale ”Si Si” powstało i cieszę się z tego. To po prostu spotkanie dwóch osób, starałem się by w sferze werbalnej całość niosła jak najmniej konkretów, bo dla nas to był głównie dialog dźwięków. Tomek coś grał, słuchałem tego i dokładałem to, co chcę powiedzieć, potem zdarzało się drugie podejście on znowu słuchał i coś dogrywał. Przy miksowaniu, starałem się jak najmniej ingerować w jego partie, po prostu na tyle by stworzyć jednorodną przestrzeń w nagraniu. Okazało się że mimo pozornych różnic o których wspominałeś nasz język często jest zbliżony i wielu osobom trudno powiedzieć co pochodzi od kogo.

Do jakiego typu muzyki i sposobu jej tworzenia – nawiązując do tych trzech krążków – jest Ci teraz najbliżej i dlaczego?

Zawsze jestem zawieszony między Mirtem a Brasil, miedzy chęcią improwizowania z innymi, specyficznej energii a dłubaniem w samotności i szukaniem perfekcji. Te dwie rzeczy dla mnie się wykluczają, więc trudno je łączyć w jednym projekcie. Kończę nowego Mirta i pracujemy nad nowym albumem Brasil, więc pewnie powoli szala przechyla się w stronę zespołu, ale te dwa bieguny cały czas istnieją we mnie i stosunek między nimi jest dość niestabilny. Pociąga mnie minimalizm możliwy tylko w solowych produkcjach i trans, masywność wspólnych improwizacji. Tak naprawdę to kwestia nastroju - jednego dnia potrzebujesz posiedzieć w samotności, innym razem ta samotność staje się nieznośna.

Na ile w muzyce pociąga Cię rytm a na ile tworzysz tak aby było go w Twoich kompozycjach jak najmniej?

Rytm nie jest dla mnie czymś co jest albo czego nie ma, odbieram wiele stanów pośrednich. Długi czas unikaliśmy rytmu z One inch of Shadow, ale on wrócił z Brasil. Solo zwykle ograniczam się do jakiś minimalistycznych pulsów, ale w Brasil coraz bardziej odpowiada nam praca z gęstymi polirytmicznymi strukturami. Wyrazem tego jest właśnie Hi Brasil -  to początek pewnej drogi w stronę rytmu, którą chcemy kontynuować. Nie chodzi jednak nam o prosty beat, rockową perkusję. Szukamy czegoś co będzie wywodzić z bardziej pierwotnego pojmowania rytmu, za razem szerszego. Interesują nas etniczne brzmienia ale też ich mariaż z wczesną elektroniką. Pociąga nas energia rytmów Afryki ale i Gamelan. Staramy się wybrać coś z tego i skleić coś własnego.

”Most” to swego rodzaju dźwiękowy krajobraz, ścieżka dźwiękowa miejsca. Rozwinięciem tego typu koncepcji jest niejako ”Legionowo” o wiele bardziej różnorodne i rozbudowane. Tą płytę nagrałeś w powiększonym składzie, opowiedz proszę jak doszło do jej powstania...

Brasil, nie jest moim powiększonym składem, mam tam tylko jeden z trzech głosów. To co łączy te płyty to, to co zespoliło ten zespół. Interesuje nas muzyka, która jest soundtrackiem miejsc, interesuje nas field-recording jako część każdej muzyki. Nawet jeśli będziesz słuchał Bacha, to usłyszysz coś przez okno, nawet w komorze bezechowej będziesz wydawał dźwięki które spoją się z tym czego słuchasz. ”Legionowo” to przede wszystkim zmaganie z naszym otoczeniem, zaklinanie go. Ucieczka od podmiejskiej sypialni w sen, wyimaginowany obraz. Ta płyta to efekt kilku lat pracy, zbierania nagrań terenowych i szukania tego, co przeoczyliśmy w miejscu, w którym mieszkamy. Początkowo album miał być zbudowany na bazie poszatkowanych nagrań terenowych i naszych improwizacji, miała to być kolejna płyta One Inch of Shadow. Któregoś razu Rafał zaproponował by nagrać nową płytę pod tytułem ”Legionowo”. To dało start zmianom - płytę zaczęliśmy nagrywać nie wiedząc, że wyjdzie pod nowym szyldem - przy okazji doskonale się wpisywało w koncepcje muzyki związanej z miejscem, która już na ”The Band Plays On...”  się zarysowała. Praca zajęła nam cztery lata i zanim powstała finalna wersja, co najmniej kilka wcześniejszych powędrowało do kosza – czy to w postaci ledwie zarysowanych szkiców, czy niemal skończonych płyt. Być może trwało by to dłużej gdyby nie fakt że dołączył do nas w pewnym momencie grający na gitarze i akordeonie Roman, i głupio nam było wyrzucić do kosza nagrania w których brał udział. Rzadko mówimy o tym co nagraliśmy i nikt chyba nie wiedziałby jak mu powiedzieć – że to nie do końca to o co nam chodzi. Łatwiej było dalej nad tym pracować. Nie chodzi o to, że to było słabe, po prostu mieliśmy wielkie ciśnienie by nagrać coś epokowego, odrzucaliśmy wiele całkiem niezłych nagrań, nieraz z wyjątkowo błahych powodów.

Często podkreślasz, że Legionowo to miasto ponure, szare i w zasadzie pozbawione jakiejkolwiek nadziei. Tymczasem materiał z płyty brzmi zupełnie inaczej – jest pogodny, jeśli nie nawet na swój sposób optymistyczny. Dostrzegasz taki dysonans?

Istotne dla nas było i jest tworzenie azylu. Ta płyta to ucieczka, myślę że Legionowo nie jest bardziej przygnębiające niż Bydgoszcz, Nowa Huta czy coś tam jeszcze. Płyta w pewnym momencie stała się ucieczką w absurdalne sytuacje, działy się w trakcie jej nagrywania. Podobnie jak ”Most” miała powstać przy znaczącym udziale nagrań terenowych. Z czasem się to zmieniło, ale właśnie ich nagrywanie, ubarwiło całość i wykreowało nastrój, który później odwzorowaliśmy już bez nich.

Dla mnie tę płytę tworzą nagrania buczącego transformatora kolejowego, którego nie znaleźliśmy jeżdżąc w nocy rowerami po lesie, emocje towarzyszące nagrywaniu pijanych dresiarzy uderzających w worek bokserski, w końcu fragment wywiadu z bluesmanem, którego koncert w Legionowie był reklamowany – ”muzyk, który grał z Pink Floyd”. Śmialiśmy się że pewnie przechodził koło studia w czasie nagrywania ”Dark side of the moon”. Później okazało się, że rzeczywiście złapali go przy nagrywaniu nagrań terenowych i coś tam mówi na płycie, robi to więc na ”Dark side of the Moon” i ”Legionowie”. To trochę zaklinanie miasta, przez moment czuliśmy się jak w Twin Peaks. Przez moment było to bardziej kolorowe Legionowo, tak naprawdę po prostu chodzi o prozę która nas otacza, ludzi powtarzających bezrefleksyjnie w nieskończoność proste czynności, bylejakość, przewidywalność… To wszystko nie ma domu, jest wszędzie, po prostu my to obserwowaliśmy dorastając w Legionowie. Miło mi że dostrzegłeś to, że ta płyta nie jest ponura, wiele osób z automatu uznaje nas za jakieś mroczne persony, i tak tez odbiera ”Legionowo”. 

„Legionowo” kojarzy mi się z filmem ”Zmruż Oczy”. Nie myślałeś kiedyś żeby stworzyć muzykę do filmu? Wydaje mi się, że zarówno dokonania z Brasil jak i Twoje solowe projekty mają mnóstwo cech, które świadczą o pewnej obrazowości i doskonale sprawdziły by się jako ścieżka dźwiękowa...

I nie wiem czy to nie wystarczy. Lubię płyty które opowiadają jakąś historię, lubię takie filmy dla uszu. Staram się by takie były moje płyty, ostatnio spostrzegłem, że chyba zależy mi na tyle bym to ja opowiadał tę historię, że trudno było by mi nagrać coś do filmu, co traktowałbym na równi z regularnymi płytami. Choć pewnie to zależy od obrazu. 

Jak wygląda Twoja twórczość od strony koncertowej? Trasa z Brasil odbyła się bardzo dawno, a teraz praktycznie bardzo rzadko można Cię usłyszeć na żywo. Czy to się zmieni? Jeśli tak to z którym ze swoich projektów najlepiej czujesz się na scenie?

Trudno mówić o jakiś trasach zarówno z Brasil jaki i solo. Gram sporadycznie, ale koncert to zdecydowanie żywioł zespołowy, mam nadzieję że niedługo zagramy kilka razy.

Czym zajmujesz się obecnie i czego możemy się spodziewać po Tobie w najbliższym czasie – nowych nagrań Brasil, solowego wydawnictwa czy kolejnych nowych kolaboracji?

Pierwsze co się ukaże to pewnie moja solowa płyta ”Hand Made Man”, jestem w trakcie poszukiwania wytwórni za granicą. Cały czas pracujemy nad nowym Brasil, ale trudno mi powiedzieć kiedy jest szansa na wydanie tej płyty. Zastanawiałem się też nad wydaniem w końcu boksu z archiwami One Inch of Shadow, ale widząc kondycję rynku płytowego to zapewne z tym poczekamy.

Dzięki za rozmowę.

[Jakub Knera]