"This Is It and I Am It and You Are It and So Is That and He Is It and She Is It and It Is It and That Is That" - Alan Watts.
Trudno ten cytat ogarnąć na raz, podobnie jak muzykę na tak zatytułowanej płycie Marnie Stern. Ale gdy już oswoimy się z obłędnym tempem, gęstwiną gitar i wydobędziemy z wokalu Marnie melodie, okazuje się, że to istny dynamit. Wymykający się klasyfikacjom, ale czego oczekiwać od byłej cheerleaderki przerzucającej się na punk-rocka za sprawą Sleater-Kinney, posiadającej niesamowitą technikę gry na gitarze i grającej z kosmicznym perkusistą Zackiem Hillem? Zapraszamy do lektury rozmowy z Marnie Stern, którą spotkaliśmy na festiwalu w Dour.
Mam wrażenie, że stajesz się Nemesis akustyków na festiwalach. Nie wyrabiają chłopaki z porządnym nagłośnieniem Twojego zespołu, zwłaszcza Ciebie.
Cóż, to jest tak idiotyczne, że nawet już nie traktuję tego poważnie. To się zdarza nagminnie, niestety także w klubach.
Może powinnaś zabierać ze sobą własnego akustyka?
Pewnie. Kiedyś będę, ale na razie mnie na to nie stać.
Zostawmy na boku koncerty. Opowiedz, na czym polega Twoja współpraca z Zachiem Hillem? Na okładce "This Is It." piszesz, że aranżacje są wspólnie Twoje i Zacha.
Wszystkie piosenki są mojego autorstwa i ich pierwsze wersje zawsze rejestruję w domu na Pro Tools. Potem wysyłam wszystko do Zacka, który dogrywa perkusję. W przypadku pierwszej płyty na tym się skończyło, ale na drugiej Zach pozmieniał jeszcze wiele aranżacji. Ma wpływ np. na takie kwestie jak wydłużenie czy skrócenie pewnych fragmentów.
Twoja gitara i jego perkusja są niemal symbiotyczne. Czasami mam wrażenie, że niektóre fragmenty powstają wręcz z myślą o nim i jego grze.
Nie piszę pod Zacha. To jest w tym wszystkim interesujące, że nigdy coś takiego nie ma miejsca.
Czy gracie czasem razem na żywo?
Byliśmy kiedyś na wspólnej trasie, wtedy grywaliśmy razem. Generalnie zdarza się to sporadycznie i jeśli już gramy, to raczej nie by grać stary materiał, lecz by tworzyć pomysły na przyszłość.
Tytuły obu Twoich płyt odwołują się do ważnych postaci z XX wieku - debiut zatytułowany jest jak praca Marcela Duchampa, a drugi album - cytatem z Alana Wattsa. Skąd te pomysły?
Cytat z Wattsa to sprawka Zacka. Sama bym dumała nad tytułem w nieskończoność, więc ucieszyłam się, gdy Zach zaproponował ten cytat. Spodobał mi się i gotowe. Nawet nie pomyślałam, że jest długi, na co wszyscy zwracają uwagę.
Cóż, jest niekonwencjonalny.
Nawet to mi nie przyszło do głowy. Przeczytałam go, polubiłam i tyle. Na szczęście jestem w dobrej wytwórni, która nie kwestionuje decyzji artystów. Więc gdy ludzie z wytwórni się na niego zgodzili bez mrugnięcia okiem, wydałam płytę nie mając pojęcia, że jej tytuł może być uznany za dziwny. Ale od razu zwrócili mi na to uwagę dziennikarze: "och, jaki długi tytuł" było w każdej recenzji.
Głupio mi pytać kobietę o wiek, ale mam wrażenie, że debiutowałaś nieco później, niż z reguły muzycy zaczynają karierę. Dlaczego?
Wiesz, przez dziesięć lat pracowałam nad swoją muzyką, ale nie znałam nikogo, kto mógłby mi pomóc w przebiciu się. Nie miałam pojęcia, jak dotrzeć z muzyką do innych ludzi. Aż wreszcie wysłałam demo do Kill Rock Stars i oni po prostu zaproponowali mi kontrakt.
Dziesięć lat to kawał czasu. Nie masz przypadkiem nieopublikowanego materiału z tamtego okresu?
Mam, będzie ze 400 utworów.
Planujesz wykorzystać choć niektóre z nich?
Nie sądzę, już mi się nie podobają. Mam dość szczegółowe wyobrażenie, co chcę teraz wydawać i ten stary materiał jest od tego wyobrażenia daleki.
Twój styl gry na gitarze jest wyjątkowy. Czy Twoim tyle lat grania przed debiutem pomogło Ci dopracować spójność techniki i kompozycji?
O tak. Muzyka, którą grałam mając 25 lat, wydaje mi się teraz tragiczna. W sumie cieszę się, że tyle mi zajęło zanim zaczęłam wydawać płyty, bo teraz jestem lepiej do tego przygotowana. Co wcale nie znaczy, że jestem już ostatecznie zadowolona z tego, co udało mi się osiągnąć. Mam wrażenie, że nie osiągnęłam jeszcze punktu, do którego zmierzam, choć mniej więcej wiem, gdzie on jest. Co bywa frustrujące.
Czy po długim okresie pisania do szuflady teraz tworzysz piosenki od razu pod kątem płyty?
Wiesz, jeśli jestem w domu, to każdego dnia piszę jakiś utwór, ale w ciągu miesiąca udaje mi się stworzyć powiedzmy jeden kawałek, który mi się naprawdę podoba. Więc mam tony materiału, ale nie jestem na tyle dobra, by każdy utwór był dobry. Na sto piosenek, to wygląda mniej więcej tak: beznadziejna, beznadziejna, beznadziejna, znośna, ok., może być, beznadziejna i nagle - o boże, to jest to! Dlatego potrzebuję trochę czasu i energii, żeby powstał album.
A gdy już wchodzisz do studia, jesteś pewna, które utwory wejdą na płytę, czy bierzesz ze sobą ich długą listę?
Wtedy już wiem co chcę zrobić. Gdy się przekopię przez tak dużą liczbę kawałków, potrafię wybrać te dobre.
Czy masz już jakieś wystarczające dobre utwory, żeby myśleć o nowej płycie?
Jasne, już dziewięć, więc jestem prawie gotowa. Będziemy nagrywać może jeszcze w tym, a na pewno w przyszłym roku.
Czekam z niecierpliwością. Dzięki za rozmowę.
[Piotr Lewandowski]