Zamiast nadymać się unijnych szczytach, dla poprawy pozycji Polski w Europie powinniśmy raczej postawić na przekaz pozytywny i wyeksportować skutecznie kilka naszych najciekawszych muzycznych zjawisk. Plum ostatnim albumem "Witness of Your Fall" wskoczył do wąskiego grona najbardziej godnych tego kapel i miejmy nadzieję, że już niedługo zespół z takim potencjałem i scenicznym animuszem będzie swoim porywającym hałasem tłukł kufle nie tylko w Aurorze czy Kislielicach, ale i w berlińskich czy paryskich klubach. A tymczasem prezentujemy wywiad z basistą i wokalistą Plum oraz Woody Alien, Marcinem Piekoszewskim.
Zagraliście trasę z całkiem ciekawą, a nieznaną francuską kapelą L'Homme Puma, w planach była też wspólna wizyta we Francji. Skąd taki pomysł, dlaczego akurat ten zespół?
Kiedyś na myspace napisał do mnie ich były perkusista Marcin Dąbrowski i tak nawiązał się kontakt. Oni grali już rok temu w Polsce i chcieli wrócić, a że wzajemnie spodobała się nam nasza muzyka, postanowiliśmy pomóc sobie w organizacji tras. Trasa z L'Homme Puma zaowocowała bardzo sympatycznymi relacjami przyjacielskimi, co jest dodatkowym sukcesem. Niestety z różnych prywatnych powodów nie mogliśmy pojechać do Francji.
Czy byłaby to Wasza pierwsza zagraniczna trasa po wydaniu nowej płyty?
Tak, co prawda po nagraniu płyty graliśmy w Niemczech, kilka koncertów w Polsce i jeden w Pradze, który bardzo dobrze wspominamy - przyszło dużo osób, w tym wielu obcokrajowców i była świetna zabawa, a gdy zagraliśmy kower Jesus Lizard na sali zapanowała szałowa atmosfera. Więcej koncertów nie zdążyliśmy zagrać.
Szkoda, ponieważ Wasz ostatni album wręcz należy pokazać światu. Ukazał się on bodajże w Niemczech, prawda? Ale bez koncertów będzie Wam ciężko się przebić.
Tak, płyta jest dostępna w Niemczech, Włoszech i UK. Ale już w październiku jedziemy na co najmniej pięć koncertów do Francji, chcę dodatkowo ustawić koncerty w Niemczech, a potem w listopadzie zagrać w Polsce. Do tego będziemy grać jeszcze z Woody Alienem i być może z Houdinim. Niestety bardzo trudno jest zorganizować koncerty w zachodniej Europie. Bez booking agenta jesteśmy trochę bezradni. Żaden agent nie zrobi Ci koncertów, jeśli wie, że niewiele na tym zarobi i koło się zamyka. Oczywiście można jeszcze jeździć na wyspy i grać dla polonii, ale dla mnie to trochę żałosne. Przez to Polska jest jak getto, Polska dla Polaków, jedziesz do Dublina i grasz dla "naszych", dla orzełka w koronie a żaden Irlandczyk nawet nie wie, że gra jakiś ciekawy zespół. Więc w tym wypadku, jedyne co możemy zrobić, to działać właśnie w taki sposób jak teraz, czyli grać z zagranicznymi zespołami na zasadzie wymiany, przykładowo organizuję L'Homme Puma koncerty w Polsce, a oni robią nam koncerty we Francji. Zespołom z Zachodu jest trochę łatwiej, bo tam grają za lepsze stawki i przez to mogą sobie pozwolić na przyjazd do Polski, grę za małą kasę, żeby poznać zespoły, ludzi i sprzedać trochę płyt. No i na zabawę.
Ale jednak również i tam undergroundowym kapelom jest trudno utrzymać się z grania, choć może nie aż tak jak w Polsce.
Pewnie tak, ale powiem Ci, że nic nie miałbym przeciwko takiemu układowi, że gramy długie trasy, a potem z pieniędzy za koncerty jesteśmy w stanie nagrać płytę.
Piękna wizja. Za to przynajmniej na "Witness of Your Fall" udało Wam się jak nigdy dotąd uchwycić w studio sceniczną energię. Poprzednie płyty były fajne, ale na tej jest taka fantastyczna swoboda i uderzenie. Czemu to akurat teraz się udało?
Materiał mieliśmy bardzo dobrze zgrany i ograny. Kawałki były w jednym klimacie, łatwo było szybko i konkretnie je nagrać. Poza tym świetnie pracowało się w studio u braci Kapsa, zarówno atmosfera, jak i techniczne kwestie sprzyjały.
Wyraźnie czuć, że ten album nagraliście na setkę, czy zawsze tak pracujecie w studio?
Nie do końca. "Nothing Personal" nagraliśmy tylko we dwójkę - ja i Rafał, bez Zbyszka - trochę do tego zmuszeni umówionymi terminami w studio. Przez to najpierw nagraliśmy gitarę i bębny, potem dograłem bas, wokal i Rafał dodał jeszcze trochę gitar. Ale tak, granie na setkę w studio jest dla nas dość naturalne, bo zawsze ogrywamy utwory na koncertach przed sesją. Co jest i dobre, i złe, z jednej strony mamy je dobrze opanowane, ale z drugiej czasami zdążą nam one nieco spowszednieć. Ostatnio nagrywaliśmy praktycznie co roku płytę, teraz chcemy zrobić sobie nieco dłuższą przerwę.
Właśnie, regularnie między albumami wydajecie epki. Szczególnie leży Wam taka krótka forma?
Osobiście lubię takie krótkie płyty, dające piętnasto-dwudziestominutowego kopa. Czasami wręcz nie daję rady przesłuchać godzinnego albumu, kiedy część mi się podoba, część nie. Przykładowo nowych płyt Neurosis czy Unsane nie mogę przesłuchać tak naprawdę do końca, może już jestem za stary. [śmiech] A może są po prostu nudne, bo jako nieliczny wciągam w całości dwupłytową "Sadness Will Prevail" Today Is The Day. [śmiech]
Mogę zrozumieć, na żywo łatwiej przyjąć godzinę hałasu niż w domu. Więc czego zespół Plum słucha w wolnych chwilach? Samych epek, czy może spokojniejszych rzeczy?
Hmm, ostatnio trochę odpadłem, mój brat by Ci o nowościach poopowiadał więcej. Ze dwa lata temu słuchaliśmy dużo muzyki improwizowanej, elektronicznej. Teraz się wszystko wymieszało, np. słucham sporo Coltrane'a, przereklamowanego, modnego ostatnio, tzn. wszyscy twierdzą, że go słuchają, a nic z tego nie wynika tak naprawdę. Poza tym słuchamy takich rzeczy jak Trans AM, Bobby Conn, Polvo, Boris, Cheer Accident, Man, Tarwater, Oxbow, Rachels, Heroine Sheiks, Flying Luttenbachers, Don Caballero, Battles, Deerhoof, Part Chimp, Charlie Parker, USA is a Monster i wiele, wiele innych.
Ten Coltrane mnie zainteresował, co Ciebie u niego pociąga?
Nie byłem oczywiście nigdy na jego koncercie, ale jego muzyka wydaje mi się wzorcem, tego jak na żywo można wpaść w to, co się słyszy, nieważne czy gra się prosto, czy wirtuozersko. Złapać to coś, co sprawia, że nic nikomu nie musisz tłumaczyć i czujesz się idealnie.
To uczucie to chyba najważniejszy powód, dla którego się chodzi na koncerty. Z płyt jest niemal nie do osiągnięcia. Jakie koncerty w Twoim życiu wywarły na Tobie największe, najbardziej pamiętne wrażenie?
Na pewno NoMeansNo zapadło mi w pamięć na lata. Shellac też, ale jednak czegoś mi wtedy brakowało, może dlatego, że ich koncert odbywał się w dniu ataku na WTC i zespół niespecjalnie chciał grać. Ale jednak go pamiętam. Koncerty Chokebore, All Scars, Tortoise, Make up, At the Drive-In też były wyjątkowe. Ważnych było też kilka koncertów na Musica Genera, które zmieniły moje podejście do słuchania muzyki. Wielkim przeżyciem było zagranie wspólnie z amerykańskim zespołem Ten Grand, niestety zespół już nie istnieje, ponieważ wokalista miesiąc po naszych wspólnych koncertach zmarł.
Co daje Wam równoległe granie w kilku składach? Gracie próbę, ktoś zadzwoni po Twojego brata i nagle zaczyna się próba Woody Alien? Dajecie radę to oddzielać?
Raczej tak, tylko kilka razy zdarzyło się, żeby piosenka Woody Alien zamieniła się w numer Plum, bo Rafał coś w niej wymyślił. Woody Alien ma tyle pomysłów i piosenek, że nie ma najmniejszego problemu, żeby Plum kupił od niego jakiś kawałek, powiedzmy za paczkę fajek. [śmiech] Jeszcze jest Houdini, ale to zupełnie inny skład. Gram tam na perkusji i uwielbiam koncerty Houdini, odmienną perspektywę, która daje i przyjemność, i naukę.
Zawsze gdy zaglądam na stronę PinkPunk rozbraja mnie rysunek pokazujący jak mieszają się ze sobą wszystkie kapele. Czy w kraju cierpiącym na brak "scen" związanych z konkretnymi miastami, Wasze otoczenie jest zalążkiem czegoś w tym rodzaju?
I tak i nie. Jasne, że znamy się i wspieramy nawzajem, ale obecnie staramy się przede wszystkim promować PinkPunk jako pewne zjawisko, choć jeszcze jest ono bardziej wirtualne niż realne. Jesteśmy kumplami, ale nie ma czegoś takiego jak spotyka się w Stanach, że zespoły regularnie grają wspólne trasy. Wiesz, słowo scena jest takie wiążące, że niby jak w hard-corze trzymamy się razem. Z drugiej strony, Jim O'Rourke w jednym z wywiadów wskazywał na pozorność słynnej sceny chicagowskiej, na której wg niego dużo osób było skłóconych. Steve Austin z Today Is the Day podobnie mówił o Amphetamine Reptile, gdzie zespoły de facto łączyło to, że grają głośno i razem jeżdżą w trasy, które ustawia im wytwórnia. I tyle.
Chodzi jednak nie tyle o podobieństwo stylistyczne, co o relacje między ludźmi.
I w PinkPunk są zespoły grające bardzo różną muzykę. Z jednej strony każdy dba o swój interes, stara się grać koncerty i wydawać płyty, ale z drugiej na tyle ile możemy, pomagamy sobie nawzajem. Tutaj mogę dodać, że ostatnio ze znaczkiem PP wyszły dwie bardzo dobre płyty wydane własnym sumptem, zespołów Kot oraz Napszykłat. Bazą spotkań pinkpunkowców jest poznański klub Kisielice, gdzie niebawem pojawi się gablotka z płytami PP, które będzie można kupić po dobrej cenie. [śmiech] Poza tym właśnie w Kisielicach planujemy zrobić festiwal PP. Być może wypali na początku października.
Czego więc możemy oczekiwać po Plum i otoczeniu w najbliższym czasie?
Będziemy konsekwentnie robić swoje. Chcemy nagrać płyty Woody Alien i Houdini, bo nowej muzyki tych zespołów jest sporo. Potem trasa Plum jesienią i może spróbujemy nagrać album pod koniec roku, bo co prawda ostatni wydany został w styczniu, ale nagrywaliśmy go niemal rok wcześniej.
Życzę powodzenia i wyglądam rezultatów. Dzięki za rozmowę.
[Piotr Lewandowski]