polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
The Shins wywiad z Jamesem Mercerem i Ericiem Johnsonem

The Shins
wywiad z Jamesem Mercerem i Ericiem Johnsonem

Dwie pierwsze płyty The Shins składały się łącznie na sześćdziesiąt pięć minut muzyki i tyle wystarczyło, żeby zespół zyskał status wręcz kultowy. Ciepłe, chwytliwe acz niebanalne piosenki, tryskające pomysłami i energią do życia, wraz z fantastycznym wokale Jamesa Mercera to taki bardzo strywializowany opis tej niezwykłej kapeli grającej ni to rock, ni pop, a jednak indie. Najnowszy album "Wincing the Night Away" to najbardziej dojrzałe dzieło Shins, które stało się pretekstem do długo wyczekiwanej trasy koncertowej. Przed berlińskim koncertem spotkaliśmy się z liderem grupy James'em Mercer'em oraz nowym jej członkiem, Eric'iem Johnson'em, na co dzień grającym we własnej formacji Fruit Bats.

Bardzo długo musieliśmy czekać, żeby zobaczyć Was znowu na kontynencie. Kilka koncertów w Anglii przez ostatnie dwa/trzy lata to zdecydowanie za mało dla Waszych europejskich fanów.

[James] Więc po kolei. Przed wydaniem "Chutes Too Narrow" w ogóle nie graliśmy w Europie, a gdy ukazał się tamten album, byliśmy jeszcze zupełnie tutaj nie znani, graliśmy małe klubowe koncerty. Stopniowo stawaliśmy się popularni i gdy skończyliśmy europejską trasę, właściwie był to już moment na nagrywanie kolejnego albumu. Ale wtedy w Stanach do kin wszedł "Powrót do Garden State", przez co nasza pierwsza płyta stała się bardzo popularna i zaczęliśmy sporo tam grać. Tak to wyszło po prostu i cieszymy się, że jesteśmy ponownie w Europie. Granie w "egzotycznych" miejscach jest zawsze świetną zabawą, czymś więcej niż zwykłą trasą po znajomych miejscach. Przykładowo dla Erica to pierwsza wizyta w Europie.

[Eric] Właśnie. Spotykamy się z inną kulturą a koncerty są trochę inne - w Stanach to przede wszystkim rock'n'rollowe imprezy, tutaj mniej osób gada na koncertach i bardziej chodzi o słuchanie muzyki.

[James] A mniej o wypicie kilku piw i rozrywkę. Publiczność jest bardziej skupiona, może nawet zdystansowana. Tak było chociażby w Paryżu, gdzie ludzie byli powściągliwi, ale zarazem entuzjastyczni w odbiorze naszej muzyki.

Dla mnie The Shins jest bardzo "amerykańskim" zespołem, nasyconym tamtejszą tradycją, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie wyobrażam sobie, żeby w Europie ktoś grał tak jak Wy albo Sufjan Stevens. Czy czujecie takie zakorzenienie, czy może to jedynie moja autosugestia?

[Eric] Wiem co masz na myśli, ale raczej postrzegam tak inne zespoły i w bardziej lokalnej skali. Pochodzę z Chicago i zawsze słuchając Wilco mam wrażenie, że ich muzyka jest bardzo "chicagowska", że jest w niej klimat tego miasta.

[James] Coś jest na rzeczy, ale przykładowo w Paryżu spotkałem kogoś, kto myślał, że jesteśmy z Anglii.

Skąd taki pomysł? Z Anglii? Nie brzmicie raczej jak angielskie kapele. Ale w sumie przez ostatnie dwa lata praktycznie tylko tam można was było zobaczyć i te koncerty strasznie szybko się wyprzedawały.

[James] Faktycznie jesteśmy tam popularni, zwłaszcza w Londynie, może ze względu na wspólny język. Ale generalnie zależy nam na dotarciu do słuchaczy w całej Europie. Może kiedyś zagramy w Polsce?

Wręcz powinniście. Może teraz po nowej płycie się to uda w którymś momencie. Jak oceniacie przyjęcie i reakcje na "Wincing the Night Away"?

[James] Jestem zadowolony, krytyka ją doceniła, a nasi fani przyjęli ją bardzo ciepło, więc cóż chcieć więcej?

Może ten album zyska porównywalne uznanie zarówno w Stanach, jak i w Europie? Wcześniej było chyba tak, że "Chutes Too Narrow" jest bardziej popularne w Europie, a w USA wasza popularność związana jest z tym momentem "Garden State", kiedy Nathalie Portman zakłada głównemu bohaterowi na uszy słuchawki z "New Slang", utworem z debiutanckiej "Oh, Inverted World".

[James] Tak, w Stanach przede wszystkim kojarzy się nas z pierwszą płytą, w Europie udało nam się pokazać dzięki drugiej. Co mnie cholernie cieszy, bo z drugiego albumu jestem bardzo dumny i fajnie, że tutaj zaistnieliśmy raczej dzięki "Chutes Too Narrow" niż soundtrackowi z kawałkami z debiutu.

Przyznam, że to dokładnie mój przypadek - odkryłem was dzięki "Chutes Too Narrow". Po czym cholera trzeba było cztery lata czekać na kolejny.

[James] Nie, to nie tak. Żadne cztery, trzy i pół! Wiem, od 2003 do 2007 niby są cztery, ale płyta była gotowa praktycznie w trzy lata po poprzedniej, no trzy lata i dwa miesiące. Zależało mi, żeby ją wydać pod koniec 2006, a nie w styczniu 2007, żeby nie wyglądało na cztery lata, ale nie wyszło. [śmiech]

Na czym głównie skupiłeś się pracując nad nowym albumem?

[James] Podstawowym wyzwaniem było znalezienie wreszcie czasu na pomieszkanie w domu. Musieliśmy odeprzeć presję naszego menedżera i wytwórni, oczekujących od nas niekończących się koncertów. A trasy absolutnie nie sprzyjają pisaniu muzyki. Nie jestem człowiekiem, który wraca do domu i następnego dnia zaczyna tworzyć nowe rzeczy. Potrzebuję pożyć swoim życiem przez pewien czas, zanim odkryję, co mnie aktualnie nurtuje i o czym chcę pisać. Mam nadzieję, że tym razem uda się grać koncerty przez około rok, a potem odsapnąć i w spokoju nagrać kolejny album. To był faktycznie największy problem, byliśmy w trasach, trasach, trasach, potem pojawiło się "Garden State" i proszę, pojechaliśmy w trasę, gdyż nie można było przegapić tego momentu. To prawda, byłoby szkoda go przegapić, ale odsuwanie kolejnej płyty to cena, jaką musieliśmy zapłacić. Tak poza tym, "Wincing the Night Away" powstało w typowy dla nas sposób, równocześnie pisałem muzykę i nagrywaliśmy ją, minął rok i album był gotowy.

Z tym, że nowy album wydaje się być najbardziej dopracowanym w studio, wykorzystującym różne możliwości, jakie ono daje.

[James] Tak, czuję się znacznie swobodniej nagrywając i aranżując muzykę, swoje zrobił też producent Joe Chiccarelli. Po raz pierwszy pracowałem tak blisko z producentem. Phill Ek przy wcześniejszych płytach był oczywiście pomocny, ale wówczas chodziło bardziej o miksy, kwestie techniczne. Natomiast Joe miał naprawdę wiele pomysłów i propozycji. Było to bardzo interesujące, choć wcześniej obawiałem się ścisłej współpracy z producentem. Wynikało to chyba z moich doświadczeń z przeszłości, urazu do bardzo amatorskich producentów. Tym razem jednak udało się doskonale.

Jaką rolę przypisujesz producentowi, czego od niego oczekujesz?

[James] Joe był właśnie dlatego tak dobrym kooperantem, że miał swoje pomysły jak pewne kwestie poprowadzić, ale przede wszystkim potrafił przełożyć moje niejasne życzenia typu: "chciałbym, żeby ten fragment zabrzmiał" i tutaj padał naprawdę niekonkretny przymiotnik, na rzeczywiste rozwiązania. Mogłem opisać moje wyobrażenie brzmienia tamburynu i dzięki niemu stawało się ono realne.

Przez to "Wincing the Night Away" brzmi tak unikatowo i niektóre z tych piosenek wręcz ciężko wyobrazić sobie w wykonaniu na żywo. Mam wrażenie, że w waszym wypadku koniecznie jest pewne przedefiniowanie kawałków na scenie.

[Eric] Rzeczywiście np. Queens of the Stone Age mogą wyjść na scenę i grać zupełnie jak na płycie, w rock'n'roll'u sprawa jest prosta. Natomiast The Shins nie mają tak łatwo.

[James] Tak, te wszystkie eklektyczne zestawienia brzmieniowe. Trudna sprawa.

[Eric] Jednak będę się upierał, że mamy pomysł jak pierwotne aranżacje przetłumaczyć na koncertowe wersje, tak żeby było to odmienne i interesujące.

Wierzę i przekonam się niebawem. "Wincing the Night Away" debiutowało na drugim miejscu w Stanach, choć Sub Pop nie jest przecież dużą wytwórnią i nie jesteście mocno promowanym zespołem. Czy rozważaliście kiedyś przejście do któregoś z majors?

[James] Do tej pory raczej nie i choć nie wiem, jak się życie ułoży. Ale wiem, jak chciałbym żeby to wyglądało za parę lat - własna wytwórnia wydaje mi się najbardziej uczciwym sposobem na wydawanie muzyki, jest się wtedy swoim własnym panem i władcą, nie podlega się nikomu. Oczywiście konieczne jest wsparcie z dystrybucją i marketingiem, ale pociąga mnie taka niezależność. Pożyjemy, zobaczymy. Teraz wszystko tak szybko się zmienia, największe wytwórnie powariowały.

Co masz na myśli?

[James] Zwolnienia, czyli pozbywanie się zespołów, ale też ludzi pracujących dla nich.

Wytwórnie często tłumaczą taką politykę cięciem kosztów w obliczu presji ze strony sprzedaży muzyki w mp3, a przede wszystkim ściągania jej za darmo. Z drugiej strony w bardziej "egzotycznych" miejscach ściąganie albumów jest dla wielu osób jedynym sposobem na dotarcie do mniej popularnych zespołów. Jaka jest wasza opinia na ten temat?

[James] Dla mnie ściąganie muzyki z Internetu jest analogią do przegrywania kaset. W młodości połowę moich płyt najpierw dostawałem przegrane, potem kupowałem sobie sam. Z nielegalnymi mp3 jest trochę podobnie, gdy się komuś album spodoba, to go sobie chyba kupi. Poza tym, mp3 brzmią kiepsko i na dłuższą metę się tak muzyki słuchać nie da. Jak sam wspomniałeś, debiutowaliśmy na drugim miejscu w Stanach, więc ludzie i tak płyty kupują. A w Europie może w ten sposób trafimy do nowych słuchaczy? Dla mnie nie jest to istotny problem.

Zgadzam się z Tobą. Z innej beczki, pochodzicie z Albuquerque, ale przenieśliście się do Portland, które w ostatnich latach stało się niesamowitym muzycznym ośrodkiem. Co w tym mieście jest takiego specjalnego?

[Eric] Portland ma opinię miasta, gdzie mogą zrealizować się kreatywni ludzie, a równocześnie jest dość tanie, znacznie tańsze niż San Francisco, które kiedyś ściągało wielu muzyków.

[James] Dokładnie, jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych sporo moich znajomych przeprowadziło się do SF, ale od pewnego czasu to jest po prostu niemożliwe - tam już nie ma miejsca, za to jest cholernie drogo. A Portland łączy w sobie dobrą atmosferę zachodniego wybrzeża i rozsądne koszty życia.

Czy waszym zdaniem można mówić o "scenie z Portland"?

[James] Nie jestem właściwą osobą, by się na ten temat wypowiadać, zbyt dużo czasu spędzam poza miastem. The Gossip, albo nasz suport na tej trasie - Viva Voce - wiedzą na pewno lepiej. Oni cały czas grają i przebywają w klubach w Portland. Poza tym, wiesz, mam trzydzieści sześć lat i nie łażę już ciągle po koncertach. Ale ten ferment się czuje. Powinieneś sam przyjechać na kilka dni i sprawdzić.

Mam nadzieję, że kiedyś mi się to uda. Dzięki za rozmowę.

[Piotr Lewandowski]