Madlib nie miał łatwego zadania nagrywając drugi album swojego najbardziej psychodelicznego alter-ego, jakim jest Quasimoto - od debiutu minęło już pięć lat, a ubiegłoroczna płyta Madvillain jest prawdopodobnie jednym z najlepszych hip-hopowych albumów anno domini 2004. Quasimoto pojawiał się gościnnie przez ostatnie kilka lat w przeróżnych projektach, aż doczekaliśmy się kontynuacji jego przygód, które jednak okazują się być chyba jeszcze trudniejsze w odbiorze niż debiutancki "The Unseen", a już na pewno są najbardziej upaloną płytą Madliba. Obcowanie z przeszło godzinnym, złożonym z prawie trzydziestu kawałków, strumieniem świadomości autora jest naprawdę karkołomnym zadaniem. Znak rozpoznawczy Quasa, czyli przyspieszone po nagraniu wokale, wyczarowują klimat rodem ze szpitala psychiatrycznego, kompletny brak konsekwencji w muzyce sprawia, iż każda minuta przynosi zwrot akcji, złamanie wcześniejszego motywu i skok w zupełnie inną stronę, inwazyjnie wpływające na samopoczucie słuchacza.
Znany z wcześniejszych produkcji Madliba talent do żonglerki pourywanymi motywami przebija z co drugiej kompozycji, jednak gdzieś zagubił się sens tego kalejdoskopu pomysłów. Album jest tak upalony, że aż ciężko wychwycić jego sens, przynajmniej na trzeźwo. A skoro nie wszyscy odbiory mają ochotę przyczepić sobie plakietkę "America's Most Blunted", zdecydowanie można odnieść wrażenie, iż za dużo na tej płycie nonsensu, a za mało muzyki. Należę do wielbicieli Madliba i jego niczym nie związanej swobody grania, ale tutaj kilkukrotnie zamiast improwizacji słyszymy zagubienie a zamiast karuzeli pomysłów - chaos. A szkoda, gdyż jest na kilka z najnowszych przygód Quasa jest po prostu wspaniałych, jak choćby genialne Closer z udziałem Madvillain. "The Further Adventures of Lord Quas" zdecydowanie należy zaliczyć do grona najtrudniejszych hip-hopowych płyt roku i przyznaję, że w tym szaleństwie jest momentami cholernie dużo metody, lecz skrajnie upalone dłużyzny zbyt często i zbyt uporczywie wybijają słuchacza z rytmu. Pozostał niedosyt, choć wyprawę w krainę dźwięków wygenerowanych przez Madliba w jego studio o wielce wymownej nazwie Bomb Shelter, warto podjąć, mimo, że nie bardzo widać, dokąd autor nas prowadzi.
[Piotr Lewandowski]