Philip Jeck swoje muzyczne pętle przy wykorzystaniu starych winyli i równie starych gramofonów tworzy już od ponad dwóch dekad. Kiedy świat o winylach zapomniał, on z zapałem je odkopywał i odtwarzał trzeszczące krążki, generując z nich nową jakość. Bazował gdzieś pomiędzy zepsutą kompozycją a turntablismem, dalekim od hip hopu, a bliższym technice kolażu eksperymentalnych nagrań. Teraz, kiedy winyl znów wrócił do łask, Brytyjczyk dalej zawzięcie znalezione płyty filtruje przez swoje gramofony, ale też klawisze Casio, basówkę Ibaneza, minidyski i efekty gitarowe, wytwarzając z nich nowe kompozycje. Dokonuje ponownie recyclingu archiwaliów. Cardinal to zbiór nagrań z koncertów i ze studia, z różnych okresów, ale zachowuje spójność. Także dlatego, że wychodzi daleko poza to, do czego Jeck w swojej twórczości przyzwyczaił wcześniej. Nie zawsze, a w zasadzie rzadko kiedy ważny jest tu niekończący się loop i psucie się materiału dźwiękowego – istotniejsze staje się czerpanie z zastanych elementów w taki sposób, aby budować rozwinięte narracyjnie i dramaturgicznie kompozycje. Winyle przy pomocy wspomnianego ekwipunku razem dają paletę narzędzi, z których Jeck wkracza na obszar muzyki noise, ambientu czy też drone music. Tyle, że to, co jego młodsi koledzy kleją na ekranach laptopów, on cały czas skrupulatnie łączy techniką analogową.
Druga kwestia to samo brzmienie kompozycji – Cardinal odwołuje się w treści i zamyśle do zorganizowanej struktury religijnej. Brzmi bardzo mrocznie, a czasem wręcz apokaliptycznie. Album często nawarstwia się, kompozycje tworzą muzyczne spektrum, które sieje zamęt, ale też zniszczenie, psucie. To muzyka bardzo obrazowa, czasem metaliczna, industrialna. Jednocześnie narracyjnie jest to jeden z najlepszych albumów Brytyjczyka i pokazuje, że ciągle jest twórcą poszukującym i odkrywającym nowe terytoria w swojej twórczości.
[Jakub Knera]