Z perspektywy czasu - i kolejnych albumów na koncie Kamila Szuszkiewicza - niniejsza krótka płyta, nagrana z Wojtkiem Traczykiem, Piotrem Dąbrowskim i Hubertem Zemlerem, należy do tych lżejszych, choć zwrot w stronę elektronicznych przetworzeń i manipulacji dźwiękiem jest, poza czysto akustycznym krajobrazem, znakiem szczególnym również i tutaj. Kiedy minionego lata nagranie zostało zaanonsowane, spodziewałem się bardziej nawiązania do Prolegomeny (ostatniej jak dotąd w pełni akustycznej płyty Szuszkiewicza) niż do niedawnych solowych, mocno eksperymentujących wydawnictw. Tymczasem każda z trzech kompozycji to w gruncie rzeczy dość łagodne otwarcie, ale stopniowo dekonstruowane, cięte, "brudzone" (sprawiającymi wrażenie przypadkowych) elektronicznymi wtrętami. Słucham tej płyty i zastanawiam się, czy akustyczny format, jaki jest tu w sumie punktem wyjścia, znajdzie swoją kontynuację w bardziej rozbudowanej odsłonie. Póki co, w stopniu największym jest 16'25 (tyle właśnie ten minialbum trwa) swego rodzaju krótką zabawą formą, jakby wprawką, nieco osobliwym i nie mającym zbyt wyraźnego punktu odniesienia burzeniem struktury kompozycji, z premedytacją odrzucanym porządkiem, od akustycznego porządku i ułożenia do dezorientującego chaosu. Na tyle dobrze i oryginalnie zrealizowanym, że - mimo owej dezorientacji - jest ciekawość na więcej. Ciągu dalszego, póki co, wypatrywać trzeba co najwyżej na pozostałych albumach Szuszkiewicza z ostatnich miesięcy.
[Marcin Marchwiński]