Po wydaniu Carboniferous, płyty którą bez kontrowersji można określić jako najlepszą w dorobku Zu, i kilku udanych trasach, zespół popadł w kłopoty. Najpierw odszedł perkusista Jacopo Battaglia i choć testowane kilku zastępców (m.in. Balazs Pandi, Paal Nilssen-Love) to żaden nie został na stałe. Później basista Massimo Pupillo przestał na pewien czas w ogóle zajmować się muzyką. Po prawie trzyletniej przerwie Zu wracają z nową epką i Gabe’m Serbianem (The Locust) na perkusji. Te 11 minut muzyki nie przynosi przełomu, ale bynajmniej też nie przynosi rozczarowania. To całkiem udane nowe otwarcie. Serbian pasuje do Zu – jest odpowiednio „mechaniczny”, gra mocno i gęsto, ale bynajmniej nie powiela stylu Battaglii, jest nieco bardziej metalowy. W najdłuższym na epce utworze tytułowym pojawiają się intrygujące motywy syntezatorowe, fajnie akcentujące wolniejszą część utworu rozdzielającą charakterystyczne dla Zu kawalkady, a w zamknięciu wokalne sample. Drugi kawałek to dość standardowe dla Zu uderzenie, a całość zamyka ciekawostka – krótki kower „Easter Woman Mark” Residents z Barney Greenway’em z Napalm Death na wokalu. W czerwcu Zu gra we Włoszech pierwszą od lat trasę i dużo wskazuje na to, że jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa. W każdym razie taką mam nadzieję.
[Piotr Lewandowski]