polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Damaged Bug Hubba Bubba

Damaged Bug
Hubba Bubba

Przyznaję z góry - nie spodziewałem się wiele po solowym albumie Johna Dwyera. Lider Thee Oh Sees ogłosił zawieszenie działalności zespołu (choć w tym roku ukaże się jeszcze ich ostatnia płyta), przeniósł się z San Francisco do Los Angeles i poprzestał (?) na prowadzeniu labelu Castle Face. Po ponad dekadzie jego dorobek wreszcie przesiąkł z undergroundu do pierwszoobiegowego indie, pojawiły się występy na festiwalach, premierowe odsłuchy albumów na łamach Pitchforka. Thee Oh Sees to obecnie zespół względnie popularny. Naturalną koleją rzeczy winno w takim razie być obniżenie poziomu muzyki. Po co się starać?

Tymczasem Hubba Bubba, choć nieszczęśliwie zatytułowana, jest świetną płytą. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że jedną z najlepszych w dorobku Dwyera. Tu zainteresowany zasiada do różnorakich syntezatorów, tak produkowanych fabrycznie jak i własnej roboty, dogrywa do tego linie perkusyjne i w efekcie powstaje płyta bliska dorobkowi Silver Apples (zresztą nawet okładka nawiązuje do Contact). Gitary pojawiają się na albumie może dwukrotnie, cała reszta to zapętlone synthowe motywy. Należy zaznaczyć - melodii jest niewiele, zwłaszcza po drugiej stronie płyty. Kawałki potrafią minutami dryfować. Nie jest to klawiszowa maestria na poziomie zeszłorocznego albumu Jamesa Holdena, ale też Dwyer ma zupełnie inny styl.

Całość brzmi bardzo dojrzale, ale też trzeba zaznaczyć, że nie jest to płyta tak przystępna, jak by tego się spodziewali recenzenci. Dowodem na to niech będą niepochlebne recenzje w zachodnich serwisach. Starsi fani zapewne skojarzą, że nie jest to pierwsze syntezatorowe dzieło Dwyera - ponad dekadę temu udawał niemieckie queer-techno w ramach Zeigenbock Kopf. Tutaj atmosfera jest znacznie luźniejsza, piosenki dotyczą robotów, Star Treka i oglądania starych fotografii. Czasem też niczego nie dotyczą i pogrążają się w jednym motywie, jak na przykład "Catastrophopbia" w końcówce strony A. Imponuje mi ten brak dbałości o słuchacza. Przypomina to czasy, gdy Thee Oh Sees nazywało się jeszcze OCS.

[Marek J Sawicki]