Wpisując w wyszukiwarkę last.fm zespół Alchimia, w wynikach pojawia się włoska grupa wykonującą metalcore. Ta recenzja dotyczy jednak innego zespołu, który być może dla fanatyków wyżej wymienionego gatunku okazałby się niemałym zaskoczeniem. Alchimia to trio grające nastrojową muzykę improwizowaną, jednakże biorąc pod uwagę formalną złożoność płyty Lucile nazwałbym ją bardziej muzyką eksperymentalną, w której dużą rolę odgrywa produkcja i koncept albumu. Choć Internet informuje, że grupa pochodzi z Seattle w jej skład wchodzi Polak, Robert Iwanik, odpowiedzialny na albumie za bas, głos i instrumenty perkusyjne, a kompozycja promująca wydawnictwo „622 Falls”, to czytelne nawiązanie do pierwszej powieści Witkacego. Lucile jest debiutanckim wydawnictwem tria, w którego skład wchodzą również Dawid Mateen (na saksofonie, harmonijce, flecie i instrumentach perkusyjnych) oraz Brad Smarjesse (skrzypce, syntezator, instrumenty perkusyjne, głos). Ilość środków aranżacyjnych jak na mały skład jest dość pokaźna, jednak próżno szukać na płycie przejawów przerostu formy nad treścią - wręcz przeciwnie, dominuje na niej niezwykła jak na debiutantów oszczędność i wręcz minimalistyczne podejście do struktury poszczególnych kompozycji. To właśnie swego rodzaju ekspresyjna dyscyplina i zachowanie odpowiedniego balansu pomiędzy różnorakimi stylistykami czyni z Alchimii tak intrygujące zjawisko muzyczne.
Lucile otwiera i zamyka solo Mateena, odpowiednio na flecie i saksofonie, które spaja album dość czytelną klamrą, osadzając jednocześnie wydawnictwo w lekko bliskowschodnich klimatach, mogących kojarzyć się z muzyką etniczną Dona Cherry, eksplorowaną chociażby w trio Codona. Jednakże mylne byłoby wyciąganie kategoryzujących wniosków zaledwie z dwóch kompozycji, ponieważ właściwie każdy z utworów penetruje nieco inne muzyczne terytoria. Wspomniana kompozycja “622 Falls” również nie jest dla całości albumu utworem reprezentatywnym, choć wskazuje na wyraźne inspiracje stylistyką dark ambientową, która jeśli chodzi o sam klimat płyty, zdaje się właściwym tropem interpretacyjnym. Wersety z powieści Witkiewicza niezrozumiale szeptane na tle mrocznego podkładu toną w gęstniejącym drone’owym tle, niosącym skojarzenia z On Land Briana Eno. Najbardziej niepokojący utwór na płycie, która właściwie w całości spowita jest aurą tajemnicy, swego rodzaju mieszaniny medytacji i grozy. Dużą rolę na albumie odgrywa gitara basowa, pojawiając się zwykle punktowo lecz dosadnie, ustanawia dla sporej części kompozycji konstrukcyjny szkielet, melodyczne ramy, przesuwając brzmienie całości na pogranicze elektroniki. Skrzypce przywołują natomiast skojarzenia z amerykańską muzyką folkową, a ich brzmienie w utworze „In Sadness There is Mercy (For Helen)” do złudzenia przypomina mi soundtrack do znakomitego serialu Carnivaile rozgrywającego się w Stanch Zjednoczonych lat 20. Dialog i przeplatanie się skrzypiec z fletem bądź saksofonem na tle oszczędnego basu lub syntezatora, incydentalne perkusyjne wstawki to główne elementy, których umiejętnie dawkowane proporcje i niestandardowe kombinacje zaważają moim zdaniem na artystycznym sukcesie Lucile. Jest to zarazem album świetnie wyprodukowany, który jak na nagranie debiutanckie obdarzony został bardzo dojrzałym i oryginalnym brzmieniem - konsekwentnym a zarazem różnorodnym, dzięki czemu śledzenie muzycznej narracji staje się niezwykłym, emocjonującym doświadczeniem.
Mam szczerą nadzieję, że Lucile nie okaże się jednorazowym projektem, ponieważ sam album jak i zestawienie go z materiałem z prób, udostępnionym przez trio na bandcampie, pokazują imponujący potencjał zespołu, dla którego Alchimia nie jest bynajmniej nazwą przesadzoną.
[Krzysztof Wójcik]