Rok 2013 się powoli rozkręca. Dla mnie jakoś wolniej niż poprzednie. Płyt tak dużo, a tak niewiele wciągających. Mój rozpoczął się na dobre dopiero od nowego Matmosa i nowego Atoma.
Uwe Schmidt to postać niezwykła, wszyscy to wiedzą. Rewelacyjnych płyt pod trylionem pseudonimów nagrał już bardzo dużo, z wdziękiem i nieustannym poczuciem humoru, które geniuszom nie tak znowu często jest w wystarczającej ilości dane. Ostatnio zagłębiał się raczej w tereny analityczno-ambientowe, zeszłoroczne romantyczne Winterreise jest szeroko znane i chwalone. Nie spodziewałem się, że nagle wyskoczy z taką taneczną, popową petardą. Mało tego, to album, który w idealny sposób łączy i sumuje różnorakie wątki funkcjonujące w twórczości Schmidta - od wspomnianej kulturowej i naukowej analizy dźwięku, przez techno, plądrofonię wielowarstwową, zwyczajne-niezwyczajne kowery aż do piosenek takich prawie normalnych. Cały zestaw jest niezwykle spójny, pomaga temu wzrocowe ułożenie playlisty, aksamitny flow utworów oraz dominująca post-kraftwerkowska perkusja, lecz każda kompozycja jest osobnym światem, porusza inny problem.
Mowa jest głównie o tym co wynika z tarcia pomiędzy technologią a kulturą, w różnych aspektach. Już sam tytuł otwierającego utworu „Pop HD“ zawiera w sobie szeroki zakres tematów, w tekście jest mowa od elektryczności po kwestie postępu, tradycję, sztuczność, duchowość. Najkrócej mówiąc - to rodzaj manifestu czym pop w dzisiejszym świecie jest lub mógłby być. Wysoka rozdzielczość powinna być wysoką odpowiedzialnością. Jasne, to mówi Atom, więc jest zabawnie, to jest przyjazny robot-humanista. Idealnie wyważona proporcja dość wesołego podania z ważnym tematem.
Kolejne utwóry myśli te rozwijają. O każdym można z osobna długo pisać, może przyjrzę się tutaj kilku.
„Strom“ uważam za jeden z najwybitniejszych utworów ostatniego czasu, gdzie temat, muzyka, tekst i brzmienie są nierozerwalne. Z wygenerowanych przez maszyny dźwięków ułożone wyraźnie słyszalne słowo „strom“ - prąd - coś syknie, coś zawarczy, coś zamruczy i w efekcie muzyka mówi do nas, jest jednocześnie linią melodyczna i basową! Sam pomysł jest genialny i trudny do wykonania. Generator mowy zrobi to od razu, ale tutaj pojawia się o wiele trudniejsza układanka, to jest zbudowane z pojedynczych dźwięków muzycznych, każda głoska z innego źródła, innych frekwencji. Sam prąd mówi nam jak się nazywa! Czary? Nie! To trochę techniki, pomysł i talent!
Zwraca uwagę też przebojowy „Empty“, gdzie w refrenie pada dosyć znamienne „Empty! eMpTV!“. Jest też mowa o tym że „internet killed a video star“.
W podobnym tonie działa kawałek „Stop (Imperialist Pop)“, w sensie muzycznym jest w pewnym sensie kalką utworów Kraftwerk, apdejtuje je do naszych czasów. Wokoderowy, ale nie beznamiętny wokal głosi upadek przemysłu muzycznego, w jednym szeregu wymieni są najwięksi (jak do tej pory) gracze światowego rynku muzycznego i kilka grzechów których się dopuścili na muzyce, a puenta mówi „corporate sound! in dolby surround!“. Tak, można powiedzieć, że to schemat, bo wiadomo - system jest zły. Ale sposób podania całości powoduje, że chcemy się jeszcze raz nad tym kwestiami na świeżo zastanowić.
Piękny „The Sound of Decay“ brzmi jak dla mnie dokładnie tak, jak powinno obecnie brzmieć Depeche Mode - jest blues, jest elektronika, ale połączone są w niezachowawczy sposób, minimalistycznie i nadselektywnie. I ma to wszystko angażującą melodię. Jest osadzenie w tradycji, ale jest też spoglądanie w przyszłość.
Dość podobna sytuacja jest z kawałkiem „I Love U“, kompletnie Princowym, tylko że Prince dawno tak nowocześnie nie brzmiał. Żeby było zabawnie pojawiają się elementy żywcem wyjęte z palety brzmieniowej Księcia właśnie, nawet supercharakterystyczne perkusyjne mikrosample oraz podziały rytmiczne i w zasadzie ten utwór mógłby znaleźć się np na Lovesexy lub na Batmanie, albo nawet na legendarnym Sign O The Times, choć oczywiście słychać, że to zostało nagrane teraz. No i ten idealnie wstawiony cytat z Martina Luthera Kinga... Dodatkowo - gościem jest tutaj Jamie Lidell, który wydał swą nową płytę prawie w tym samym momencie co Atom, i trzeba powiedzieć, że na swoim albumie niestety nie ma tak głębokiego, dobrego, kręcącego i nowoczesnego utworu jak „I Love U“, gdzie jest jedynie gościem.
Dla każdego producenta muzyki elektronicznej nowym hymnem powinien stać się „Ich bin meine Maschine“, najbardziej transowy w zestawie, pewnie też najbardziej techno, gdzie tekst opowiada o podstawowych składowych dźwiękach i frekwencjach, podawane są ilości hertzów i chwilę potem następuje prezentacja dźwięku generowanego dokładnie na takiej wysokości. Najzabawniej to wypada w wypadku częstotliwości krańcowych, których już nie możemy usłyszeć, ale ciągle jeszcze ich obecność czujemy. Dla mnie technologiczny i humorystyczny miód.
Przyciąga uwagę sposób, w jaki płyta jest nagrana. To że raster-noton, bo to oni wydali HD, słynie z idealnej, krystalicznie czystej produkcji, to nie nowość. Ale te nagrania są zrealizowane w jakiś nowy sposób, są bezprecedensowo przestrzenne, tak jakbyśmy mieli do czynienia z czymś więcej niż stereo, nawet jeśli używamy tylko dwóch głośników lub zwykłych słuchawek. Być może zależy to od niespotykanej selektywności dźwięku, realnej wysokiej rozdzielczości, ale może naprawdę zastosowano tutaj jakąś tejamniczą, nową technologię. A może, kto wie, są to po prostu rosnące możliwości i talent samego Uwe.
To płyta minimalistyczna ale skończona, podobno Schmidt siedział nad nią bardzo długo, chociaż słynie z niezwykle szybkiej pracy, potrafi nagrać płytę w kilka dni, a tutaj przy niektórych kompozycjach siedział podobno po parę lat. I zostawił samo sedno. Esencję elektroniki od strony dźwięku i kwintesencję jej znaczenia w naszej kulturze.
Klasyk. Normalnie.
[Wojciech Kucharczyk]