polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
DRY THE RIVER Shallow Bed

DRY THE RIVER
Shallow Bed

Zasadniczo nie powinno mi się podobać, a przynajmniej nie tak bardzo. Angielski kwintet, który od najlepszej, koncertowej strony można było poznać na ubiegłorocznym Off, na pierwszym long-playu dokładnie kontynuuje wątki obecne od pierwszego singla – melodramatyczną muzykę w folkowo-rockowych klimatach a la Okkervil River, puszczającą oko do Fleet Foxes lekko hippisowskimi harmoniami, a do Arcade Fire egzaltacją i szerokim zastosowaniem skrzypiec. Ich melancholijna muzyka, grająca emocjami, dynamiką graniczącą z patosem i wokalem ocierającym się o płaczliwy, wydaje się swoistą syntezą indie-folkowego renesansu, ale pomyślaną wyśmienicie, zagraną bezbłędnie i co najważniejsze – z zaangażowaniem i szczerością, które nie pozwalają pozostać wobec niej obojętnym. Zwłaszcza, że album przynosi pierwszorzędny zestaw piosenek. Niektóre znane są z ubiegłorocznych epek, ale tam zarejestrowane zostały live lub w skromnych wersjach, więc studyjne powtórki nie są problemem. Zwłaszcza, że centralnym punktem „Shallow Bed” moim zdaniem okazuje się nie hit No Rest, ale cierpliwie rozwijający się duet Demons / Bible Belt, prawdziwa perełka. A ostatnim Lion’s Den Dry the River pokazują, że nie są jakimś rozmemłanym zespołem z „&” w nazwie, tylko potrafią też zagrać mocne pasaże, w których pamiętają, że z kanadyjskich zespołów ze smyczkami przed AF było GY!BE. Tak zamknęli kapitalny koncert w Katowicach i tak zamykają ten bardzo dobry album, na którym wyciskają chyba cały potencjał pierwszego etapu swej kariery. Zobaczymy co dalej.

[Piotr Lewandowski]

recenzje Dry The River w popupmusic