Julia Holter dokonała rzeczy, która nie powinna jej ujść na sucho, a jednak ciężko nie docenić jej pracy, słuchając "Ekstasis". To w końcu materiał powstały podczas komponowania konceptu "Tragedy" rok temu, dlaczego więc "odrzuty z sesji" miałyby prawo obronić się same?
A jednak - "Ekstasis" w moim mniemaniu jest płytą ciekawszą, bardziej rozbudowaną i bogatszą w muzyczne pomysły i wątki. Nie spaja jej temat przewodni jak grecka mitologia rok temu na poprzedniczce, ale jest bardziej spójna i płynna. Holter teoretycznie tworzy utwory o dużym potencjale przebojowości, ale ciężko tutaj znaleźć piosenki o oczywistych, łatwych do rozwikłania strukturach. Wprost przeciwnie, chociażby otwierający płytę Marienbad na początku gubi trochę linię melodyczną, potem kilkakrotnie zmienia formę, oscylując gdzieś na pograniczu eksperymentu i zwiewnej kompozycji. Pobrzmiewają echa Laurie Anderson i Feist, raz jest zwiewnie i lekko, kiedy indziej transowo i bardziej ponuro, a czasem na granicy zabawy z dźwiękiem i kompozycjami jak w In the Same Room. W Moni Mon Ami śpiewa delikatnym, anielskim niemal głosem, aby za chwilę w Goddes Eyes sięgnąć po wokoder i niczym w mantrze powtarzać "I can see you but my eyes are not allowed to cry". Julia bawi się stylistyką, brzmieniem i aranżacjami, tworząc trochę zepsuty pop, nie do końca przebojowy, ale też nie do końca eksperymentalny. Ale właśnie ta zabawa konwencjami, delikatnością i chropowatością, stanowią o sile jej muzyki, intrygująco pomysłowej, a przede wszystkim zjawiskowo pięknej. Rewelacja.
[Jakub Knera]