Album "usu" stał się na tyle inspirującym zjawiskiem, że postanowiłem zasięgnąć języka u Tomka Mądrego, który trzyma projekt A Sea Ov Smoke w ryzach. Płyta trwa raptem 23 minuty, a efekt finalny na długo pozostaje w pamięci. Zwarta forma i obrazowość przekazu sprawiają, że chętnie powracam do tych dźwięków. O inspiracjach, zaproszonych gościach i wydawniczym kaprysie ASOS poczytacie poniżej.
Witaj Tomku! A Sea Ov Smoke to nowy projekt na muzycznej mapie. Kiedy narodziła się koncepcja „usu”? Ponoć duży wpływ na jej pierwotny kształt miał przekaz Sunn O)))?
Uszanowanie! Rzeczywiście, zaczęło się od Sunn O))) i ich twórczości, która w pewnym momencie zawładnęła dość konkretnie moim umysłem. Zespół wcześniej ignorowany doprowadził do sytuacji, w której stał się wyznacznikiem tego, co dało początek A Sea Ov Smoke. Założenie było proste, stworzyć formę tak samo długą oraz będącą odpowiedzią na muzykę O’Malleya i Andersona. Choć zamiast reakcji finalnie wyszła raczej nadreakcja. Również twórczość Johna Coltrane’a miała znaczny wpływ na moje podejście do “usu”. Pierwsze ślady położyłem we wrześniu 2009, a cały proces zamknął się w grudniu 2011.
Spotkałeś się już z jakimś odzewem na materiał zawarty na „usu”? Docierają już pierwsze opinie od słuchaczy?
Zarówno z kraju, i co szczególnie cieszy, z zagranicy pierwsze opinie już docierają i są to opinie typu: włączyłem płytę i nie mogę jej przestać słuchać. To miłe, gdyż osobiście straciłem dystans do tego materiału. Każdy odzew z zewnątrz jest przyjmowana przeze mnie z ciekawością, jak osoby trzecie reagują na tak wielowątkową muzyczną podróż.
Wychodzisz z założenia, iż jeden projekt to jedna płyta. Tak było z przedsięwzięciem starsplanesandcirlces. Tak też będzie zapewne z A Sea Ov Smoke. Dlaczego zdecydowałeś się na taką formę prezentacji muzyki?
Cóż, miałem świadomość tego, że ASOS będzie muzyką odmienną od starsplanesandcircles. Tak samo dzisiaj pojawiają mi się w głowie zarysy nowych rzeczy, które będą odmienne zarówno od ASOS, jak i od spac, zatem ukażą się pod nową nazwą. Nie chcę mieszać słuchaczowi w głowie. Niech traktuje każdą kolejną płytę, jako coś nowego, świeżego, nie skażonego przeszłością, jako nowy trop.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to oprawa wydawnictwa. Przy tak niewielkim nakładzie (69 szt.) ręcznie robione okładki to chyba bardziej młodzieńcza frajda niż marketingowy chwyt?
Przede wszystkim chciałem uniknąć wydania płyty w plastikowym pudełku, które nie wyróżnia się niczym spośród setek innych. Miało być to coś innego, a dzięki ludziom dobrej woli udało się nawiązać kontakt z Wojtkiem Ziębą z wydawnictwa Beast Of Prey, który zgodził się wykonać opakowania do płyty. Dostał wolną rękę, przedstawił projekt, który przypadł mi do gustu. Natomiast jeśli chodzi o sam nakład “usu”, to już mój kaprys.
Czy przewidujesz w przyszłości dodruk „usu”, czy też pozostanie jedynie możliwość nabycia tego w formacie mp3?
Jeśli będzie zapotrzebowanie, to będzie dodruk, ale wydaje się, że w trochę innej formie. Pierwszy nakład ma być unikatem, ewentualny kolejny też, choć troszkę innym. Nie chciałbym się powtarzać.
Skład ASOS to coś na kształ kolektywu muzyków, zjednoczonych wokół danej idei. Czy dobór muzyków na „usu” był wyłącznie Twoją decyzją? Jak udało Ci się pozyskać ich do współpracy?
Tak jest, idealnie to ująłeś. Podobnie było ze starsami, lecz tym razem postanowiłem popchnąć temat jeszcze bardziej do przodu. Wybór współpracowników odbywał się w sporej mierze instynktownie. Miałem trzech pewniaków: Łukasza Myszkowskiego, Krzyśka Lenarda na bębnach i Sebastiana Kucharskiego na basie. Natomiast jeśli chodzi o muzyków zagranicznych, to było działanie impulsywne. Jona Dobie i Adriana Northovera usłyszałem na płycie Sonicphonics “Six”, którą wydała Tone Industria, a z którym to wydawnictwem współpracowałem. Napisałem do nich e-maile, podesłałem podkład już uzupełniony o ścieżki perkusji i basu, po czym otrzymałem pliki zwrotne. Inna sytuacja była z Eugene. W maju 2011 roku miałem przyjemność być na koncercie Oxbow w Stargardzie Szczecińskim. Robinson zrobił na mnie ogromne wrażenie, choć wówczas jeszcze nie wiedziałem, że poproszę go o udział wokalny na płycie. Po paru miesiącach napisałem do niego e-maila, bez zbytniego zastanawiania się nad tym, co robię. Nie obyło się bez małych problemów na łączach, lecz otrzymałem bardzo szybko potwierdzenie jego udziału oraz po następnych paru dniach ścieżki z jego wokalami i ambientami. Wpasował się idealnie.
Eugene S. Robinson na wokalu to niewątpliwie haczyk, który może zainteresować. Jednak dla mnie niekwestionowanym atutem „usu” są partie saksofonu, za które odpowiedzialny jest Adrian Northover. Czy pierwotna koncepcja „usu” zakładała tak obfite wykorzystanie tego instrumentu?
Dawałem wszystkim wolną rękę, nie sugerując, co mają nagrać. Podobnie było z Adrianem. Natomiast po otrzymaniu ścieżek zwrotnych miałem świadomość, że zaczynają się schody. Bardzo długo starałem się jakoś zaaranżować obydwie partie saksofonów. Nie jest łatwo pokroić dwudziestominutowe improwizacje, w których jeden dźwięk wychodzi z drugiego. W końcu poddałem się i oddałem to w ręce Łukasza. Miało być mniej saksów, ale ostatecznie weszło wszystko, co nagrał. Choć oczywiście w odpowiednich proporcjach, między altem i sopranem.
Oderwijmy się na chwilę od rzeczywistości. Z kim chciałbyś współpracować w przyszłości? Czy jest jakiś muzyk, który byłby spełnieniem Twoich muzycznych marzeń?
Chodzą mi po głowie, już od czasów starsplanesandcircles, muzycy związani z japońską sceną alternatywną. Ludzie pokroju Tatsuo Yoshidy i Kazuhisa Uchihashiego. Podoba mi się ich podejście do muzyki, miejscami kompletnie bezkompromisowe, bardzo free. Doceniam szaleństwo w muzyce pod każdą postacią. Poza tym, dwie osoby związane z kolektywem Sunn O))), czyli Attila Csihar oraz Oren Ambarchi. Attilę chciałem nawet namówić na udział w nagrywaniu “usu”, ale cieszę się, że wtedy to się nie udało. Natomiast Orena bardzo cenię za skrajny minimalizm, opowiadanie czegoś na podstawie pojedynczych dźwięków. Chciałbym mieć możliwość spotkania się z nim na wspólnej pracy w jednym pomieszczeniu. Jeśli chodzi o rodzimych muzyków, to z kilkoma ważnymi dla mnie postaciami miałem już okazję współpracować. Natomiast co do marzeń, to wymieniłbym tutaj Wojtka Szymańskiego z nieodżałowanego Kobonga, a obecnie Organoleptic Trio oraz panów Stańko i Urbaniaka, lecz to już w kategorii marzeń mało realnych do spełnienia.
Czy są już plany na następcę A Sea Ov Smoke? Czy ponownie zjednoczysz wspólne siły z Łukaszem Myszkowskim?
Mam parę zarysów nowych kompozycji. Mniej więcej obrany jest też kierunek, w jakim bym chciał podążyć. Będzie zapewne bardziej minimalistycznie od strony muzycznej, jak i ilości osób zaangażowanych. Jestem po słowie z Łukaszem, więc tak, chciałbym dalej z nim współpracować. Łukasz jest dla mnie kimś więcej niż “uchem z zewnątrz”. Jest to osoba, dzięki której w ogóle zacząłem tworzyć muzykę. Bardzo kreatywna, z którą nie muszę wymieniać dziesięciu e-maili, żeby złapać jakiś wspólny punkt, gdyż do tego wystarcza nam najczęściej jedno słowo. Stopień jego zaangażowania w efekt końcowy na “usu” był większy od mojego, a to o czymś już świadczy.
Okazało się też, że starsplanesandcircles łapie jednak drugi oddech. Sebastian Kucharski z Ketha tak kręcił dziurę w brzuchu tym tematem, że przy udziale jego oraz Stana Wołoncieja (Samo, NewBreed, Egoist, Słonina) szykujemy coś na kształt maxi singla. Będą to dwie-trzy reintepretacje utworów ze “structures”, ale na zasadzie nowych kompozycji, wręcz piosenek z ładnymi melodiami, wokalami i tekstami Karola Gawerskiego. Takie antysingle z refrenami na końcu. Zresztą z jedną świeżynką zatytułowaną “Ratunek3” można zapoznać się na profilu MySpace www.myspace.com/starsplanescircles
Dziękuję na odpowiedzi.
Dzięki za pytania i miłego odbioru.
[Marc!n Ratyński]