„WTC 9/11” jest najważniejszą pozycją na nowej płycie Steve’a Reicha. Poświęcona atakowi na WTC kompozycja premierę koncertową miała w marcu, a ukazała się niemal równo w jego dziesiątą rocznicę. Jeśli wierzyć Reichowi, jej początkiem było wolne od kontekstu zamówienie Kronos Quartet na utwór z głosami, które na etapie wyboru głosów przeistoczyło się w utwór dedykowany zamachowi. W pierwszej sekcji słyszymy nagrania rozmów z North American Aerospace Defense Command i New York City Fire Department, zarejestrowane w trakcie ataku oraz tuż po, zasadniczo relacjonujące jego przebieg. W drugiej są to wspomnienia świadków nagrane w 2010 roku, w trzecim nagrania osób czuwających po zamachu przy zwłokach oraz kantora, śpiewaczki i wiolonczelistki, śpiewających i recytujących psalmy. Muzyka, na dwa nagrane kwartety smyczkowe i jeden grający na żywo, jest oczywiście pulsująca, ale dość oszczędna w środkach. Rozpoczyna się alarmującym piskiem, później posługuje się dramatycznymi gestami, wzmacniającymi i kontynuującymi artykulację głosów.
Skojarzenia z „Different Trains” nasuwają się same i nic dziwnego, bo idea oraz metoda są identyczne. Nie jestem fanem tamtej kompozycji. Jej idea opowiedzenia o Holocauście poprzez skontrastowanie funkcji kolei w Europie i Stanach w czasie wojny wydaje się dziś trochę licealna, a operowanie samplami (przecież to były i tutaj też są sample, tylko tworzące jedną ścieżkę, do której gra Kronos) głosów i nagrań pociągów – nieco siermiężne. Ale to był rok 1988, zanim cut&paste rozwinęło się na dobre, a alegoria pociągów pozwoliła uniknąć nadmiernej dosłowności. Jednak tych wymówek nie sposób zastosować w przypadku „WTC 9/11”. Reich przesadził z dosłownością i estetyzacją tragedii, w efekcie ją banalizując. Słowa wypowiadane przez służby lotnicze, strażaków i świadków ataku siłą rzeczy muszą być proste i straszne – akcentowanie ich świdrującymi lub bezradnymi tonami smyczków i wkomponowanie dźwięków imitujących upadek budynku, czy drżenie ziemi, nie przynosi ani katharsis, ani refleksji. Raczej dystansuje. Dla mnie najbardziej przejmującym artystycznym podjęciem dramatu jedenastego września jest etiuda Alejandro Gonzáleza Iñárritu w filmie „11'09"01” – ukazująca w kompletnej ciszy i w zwolnionym tempie spadającego z góry człowieka. Być może dla Reicha, nowojorczyka mieszkającego kilka przecznic od WTC, „WTC 9/11” to ważny sposób przepracowania traumy, ale z punktu widzenia słuchacza raczej niebezpiecznie odrealnia tragedię. Reich nie docenił widocznie wagi powściągliwości dla mówienia w muzyce o rzeczach tragicznych.
„WTC 9/11” trwa nieco ponad 15 minut, więc płyta została uzupełniona przez dwie inne kompozycje. „Mallet Quartet” w wykonaniu So Percussion jest częstą u Reicha trzyczęściową konstrukcją na zasadzie „szybko – wolno – szybko”, napisaną na dwa wibrafony i dwie pięciooktawowe marimby, które schodzą do wyjątkowo niskich tonów. Rzecz ciekawa akustycznie, ale kompozycyjnie raczej wtórna. Płytę domyka sześciominutowy utwór „Dance Patterns” napisany w 2002 roku na potrzeby filmu o choreografce Anne Teresie de Keersmaker. Piosenka niemal, choć też w analogicznych trzech mini-sekcjach. Urocza w bardziej obrazowych tematach niż w charakteryzujące dłuższe kompozycje Reicha, ale zarazem idąca na skróty. Ale z takiej łapanki na płytę nie mogło przecież trafić nic ponadprzeciętnego, bo takie rzeczy już zostałyby wydane wcześniej.
Moim zdaniem to niestety niepotrzebny album. Sam wydawca też to chyba czuje, bo dorzucił nawet dvd z „Mallet Quartet” granym przez So Percussion w kanciapie. Gest miły, ale nic nie zmienia.
[Piotr Lewandowski]