polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

Off Festival 2011
04-07.08.11 Katowice

Tegoroczna edycja Off Festivalu wyraźnie pokazała, że ma on już swoje zauważalne miejsce na mapie europejskich festiwali i nie zawiedliśmy się wyczekując go z równą niecierpliwością jak zagraniczne imprezy, na które w tym roku się wybraliśmy lub jeszcze zamierzamy to zrobić. Program Off nabiera z roku na rok rozmachu i dobrze pojętego eklektyzmu, a idea festiwalu przyświecająca mu od początku się nie rozmywa, przeciwnie, staje się coraz bardziej klarowna. Szósta edycja ukazała ją gromadząc na czterech scenach spektrum artystów z różnych światów – od szeroko obecnych w mediach po mało znanych, od popowych po eksperymentujących. Poszerzenie horyzontów imprezy najdobitniej zarysowała część artystów spod znaku muzyki metalowej i różnych gatunków etnicznych, występujących, nomen omen, głównie na Scenie Eksperymentalnej, na której zresztą, podobnie jak w ubiegłym roku, Wasi korespondenci spędzili najwięcej czasu. Dla uporządkowania narracji, najpierw będzie o zespołach zagranicznych, potem o polskich.

Tegoroczny Off rozkręcał się stopniowo. W piątek mocnych wrażeń było stosunkowo mało, sobota nabrała rumieńców, a w niedzielę byliśmy świadkami serii fantastycznych występów. Nim o nich, jeszcze słowo o koncercie otwierającym, jaki zagrał Current 93 (sportujący ich Trembling Bells najlepiej przemilczeć). Z góry było wiadomo, że występ formacji Davida Tibeta będzie patetyczny i przepełniony romantycznym tragizmem, ale to, że oparty o materiał z płyty „Aleph at the Hallucinatory Mountain” koncert będzie tak płaski i wypełniony rockową sztampą jednak rozczarowało. Na nic zdał się dramatyzm i niezaprzeczalna naturalność Tibeta, na nic romantyzujące figury fortepianowe Baby Dee, na nic kapitalne otwarcie rozkładem Rivers of Babylon Boney M – całość utonęła w siermiężnej, prog-rockowej mazi. Zabrakło subtelności, która w bardziej folkowym wydaniu Current 93 wprowadza niezwykłą równowagę między emocjonalnym ciężarem treści i lekkością formy. Choć było kilka ciekawych, hipnotycznych momentów, to per saldo koncert był nudny. Owacje publiczności sugerują jednak, że sceptycy byli w mniejszości.

Paradoksalnie, gdyby Current 93 grali na którejś ze scen w Dolinie Trzech Stawów (co byłoby bez sensu), to właśnie rockowy element pozwoliłby im tam przetrwać. Specyfika festiwali sprawia, że muzyce cichej i skupionej trudno się przebić i skupić uwagę publiczności. Pewnie dlatego z reguły w pamięć zapadają rzeczy głośne, wyraziste, pełne fizyczności i/lub emocji zamieniającej bierny odbiór publiczności w interakcję – tak też było na tegorocznym Offie. Unaoczniły to koncerty Meshuggah i Liturgy, wprowadzające do katowickiego festiwalu nową ekstremalną jakość, w ubiegłym roku zasygnalizowaną przez Shining. Meshuggah zdarzają się koncerty drętwe, ale tym razem kapitalnie udało im się połączyć rygor i precyzję z brutalną żywiołowością. Po początkowych zgrzytach zabrzmieli doskonale, klarownie i potężnie zarazem, wszystkie składowe ich przytłaczającego walca były wyraźne. Być może nowszy materiał grupy jest prostszy do przełożenia na koncert, ale o ile nas pamięć nie myli, jeden czy dwa numery z „Destroy Erase Improve” też wypadły doskonale. Z atmosferą Off trochę gryzła się konferansjerka Jensa Kidmana, ale co tam – każdy nurt ma swoje przyzwyczajenia. Natomiast w przypadku Liturgy kontrast między muzyką a prezencją wzmógł jeszcze wątpliwości co do black metalowych konotacji zespołu z Brooklynu. Na żywo jeszcze lepiej niż na płytach słychać było, że z black metalu w ich muzyce została właściwie praca perkusji i skrzek wokalisty, a gitarowe struktury nawiązują raczej do post-rocka, math-rocka, post-metalu i Black Sabbath. Tworzy to oryginalną całość, której wszelkie subtelności mogliśmy usłyszeć mimo znacznego natężenia dźwięku i gęstości muzycznej materii. Odnieśliśmy też wrażenie, że black metalowi konserwatyści Liturgy nie trawią nie tylko za pełną światła „transcendencję” tej muzyki, co też za to, że lider grupy Hunter Hunt-Hendrix wygląda jak członek Kelly Family.

Perkusista Liturgy Greg Fox wrócił na Scenę Eksperymentalną dwie godziny później w trakcie koncertu Oneida. Ta formacja należy do naszych ulubionych koncertowych składów planety i na Offie zagrała koncert genialny, a zarazem najmocniejszy i najostrzejszy, jaki dotychczas widzieliśmy. Zaskakująco, koncert otworzył utwór Horizon z radykalnie minimalistycznej nowej płyty „Absolute II”, notabene wykonany przez Oneidę po raz pierwszy na regularnym koncercie. Później na scenie pojawił się Fox – był to jego trzeci, dzień po dniu, koncert z Oneidą, więc on i Kid Millions byli już nieźle zgrani, a huraganowe uderzenie ich perkusji było odczuwalne wręcz fizycznie. Sekstet zagrał praktycznie całą płytę „Preteen Weaponry” (czy też wariację na jej temat), a następnie usłyszeliśmy te mniej oczywiste rzeczy z „Rated O”, jak What’s Up Jackal?, na albumie zagrane z mocnym elektronicznym sznytem. Uzupełniające się zestawy bębnów, dwie partie klawiszy i gitary niemal rozniosły namiot Sceny Eksperymentalnej. Nie lubimy wskazywać „koncertów festiwalu”, bo często oznacza to porównywanie jabłek z pomarańczami, ale koncert Oneida na pewno jest w naszej czołówce tegorocznego Offa.

Podobnie jak sobotni koncert Polvo, którzy spóźniwszy się z Berlina na planowany koncert na Scenie Leśnej zagrali od 2.40 do 4.00 na Scenie Eksperymentalnej. Warto było czekać. Na początek i koniec usłyszeliśmy utwory z „In Prism”, w środku doskonały wybór materiału z lat 1990. oraz ze 2-3 nowe utwory (nie te z wydanego właśnie singla). Ash Bowie i Dave Brylawski śpiewali na zmianę kolejne piosenki, ale uwagę zwracały przede wszystkim rozbudowane formy instrumentalne. Był chyba to najlepszy z czterech koncertów Polvo, jakie widzieliśmy w ostatnich latach.

Scena Eksperymentalna była najciekawszym miejscem festiwalu również ze względu na swą różnorodność. Tę ucieleśniali Omar Souleyman i Konono no. 1. Omar Souleyman, który doprowadził namiot do tanecznej ekstazy zanim w ogóle się odezwał, wzbudził w nas mieszane uczucia. Obsługujący klawisze Rizan Sa’id smagał publikę syntetycznymi adaptacjami dabke równie, a może nawet zbyt, bezwzględnie jak na nagraniach, stoicki Souleyman rzucał frazy niezbyt gęsto – z jednej strony było to porywające, z drugiej stało się po 20 minutach nudne. Gdy rok temu w zespole był jeszcze muzyk grający na buzuki, wycinający dzikie solówki między wokalami Souleymana, ich koncert wydał nam się ciekawszy niż teraz, gdy zobaczyliśmy coś w stylu Omar Souleyman soundsystem. Konono no. 1 na niedostatek instrumentów nie cierpieli. W trakcie wieczornej ulewy zagrali żywiołowy, polirytmiczny set, który porwał publiczność do tańca, w którym każdy mógł wyłuskać sobie jeden z wielu rytmów tworzonych przez kolektyw z Kinszasy. Z Konono zagrali też muzycy Deerhoof (Greg Saunier na bębnach od drugiego utworu, reszta składu przez ostatnie 10 minut), co pozwoliło pokazać w Polsce na czym polegała idea projektu Congotronics vs. Rockers, którego spektakularne koncerty przetoczyły się przez Europę Zachodnią i Japonię od maja do lipca. Łamiące konwencje kilkunastominutowe utwory z zelektryfikowanymi likembe brzmiały fantastycznie, choć pewnie byłoby jeszcze lepiej, gdyby dźwiękowcy poradzili sobie z tym koncertem, a zwłaszcza włączyli w miks jak należy gitary i bas Deerhoof.

A sam Deerhoof, grający na Scenie Leśnej równolegle z Oneida (najgłupsza kolizja całego festiwalowego sezonu), ma już swój koncertowy poziom wyśrubowany tak wysoko, że nawet na mocnym jet lagu po przylocie do Europy na ten tylko koncert, pozwolił sporej liczbie osób zapomnieć o tym, że pada deszcz. Specjalnie na Off przyleciał też duet Barn Owl, jedyni w tym roku muzycy operujący środkami gitarowego minimalizmu i drone’u. Ich koncert złożony był z trzech kilkunastominutowych sekcji, każda rozpoczynała się zrębem utworu z nadchodzącej płyty, a następnie rozmywała w gitarowych unisonach, promieniach, mgłach i drone’ach. Bardzo dobry koncert, ale szkoda, że był w środku festiwalowego „dnia”, a nie na koniec – przestawienie się na odbiór takiej muzyki zajęło z pół koncertu. Ponadprzeciętny był też koncert grających po nich Xiu Xiu. Włączenie elektronicznych wycieczek i cielesnego rytmu w gitarowe piosenki, a przede wszystkim sceniczna desperacja i nieokiełznanie duetu trzymały w napięciu od początku do końca. Jamie Stewart na płytach bywa zbyt dramatyczny i egzaltowany, ale stojąc z nim twarzą w twarz po prostu mu się wierzy. Solidnie, choć bez ekstazy, na koniec piątku zagrali nasi ulubieńcy z Factory Floor, a Czesi z DVA w niedzielne popołudnie zaprezentowali porywającą fuzję brzmień etnicznych i tanecznej elektroniki, pokazując że ich materiał studyjny na żywo nabiera dodatkowej mocy i atrakcyjności. Zapomnijcie o Mum, posłuchajcie DVA. Kanadyjskie Suuns okazało się zespołem z potencjałem, ale trochę bez odwagi. Rozczarowało za to trio AIDS Wolf, którego noise’owy chaos był zbyt alogiczny i efekciarski.

Oprócz wspomnianych Meshuggah i Deerhoof, na otwartych scenach naszym zdaniem najlepiej wypadły koncerty Low, Public Image Ltd., The Jon Spencer Blues Explosion, dEUS, Gang of Four i jedynej w tym gronie młodzieży – Dry the River. Public Image Ltd. to niespodziewany, ale doskonały headliner. Dłuższy niż planowano koncert spięli klamrą hitów, zabrzmieli doskonale i soczyście jak mało kto na scenie głównej i choć dziwiło, że w niektórych utworach dawny minimalizm zastąpiły mocniej zarysowane gitary, to koncert był zwarty i intensywny. Gang of Four rozpoczęli bardzo dynamicznie, byli bardzo starannie nagłośnieni i przez cały koncert wyróżniała się świetna praca sekcji rytmicznej. Zespół dokonał nieprawdopodobnego i nie było po nim widać posunięcia w latach. Może dlatego od razu złapał dobry kontakt z publicznością – to był bardzo udany występ, choć raczej z gatunku tych, które chce się przeżyć raz. The Jon Spencer Blues Explosion zagrali żywiołowo, surowo, a nawet stare hity wypadły świeżo.

dEUS dali jeden z najlepszych koncertów na scenie głównej, co nie było łatwe, gdyż Belgowie grali w trakcie solidnej ulewy. Ich proste kompozycje z wieloma wokalami brzmiały świetnie i ciekawie. Choć dla osób pamiętających ich pierwsze płyty to spore zaskoczenie, widzieć ich w 2011 roku na głównej scenie niebanalnego festiwalu (choć wieczornych pozycji w programie już nie dostają), to jednak dEUS doskonale się w tej roli sprawdzili. Zdeklasowali grających wcześniej Liars, które o wiele lepiej prezentują (-wali) się w przestrzeni klubowej w skromnym składzie, a nie w rozbudowanym nie wiadomo po co combo.

Doskonale wypadli też Low, którzy grając kilkanaście festiwali w roku potrafią na nich zawsze choć na godzinę wprowadzić atmosferę skupienia i ciszy. Zaczęli tak, jak ostatnio mają w zwyczaju, czyli od mantrycznego Nothing but the Heart, dedykowanego, jak i cały koncert, Andy’emu Kotowiczowi, pracownikowi Sub Pop, który zginął w wypadku kilka miesięcy temu. Low to zespół, który z czasem staje się coraz lepszy będąc coraz bardziej sobą – dokonuje dyskretnych innowacji i odkrywa nowe potencjały w swoim stylu. Zagrali nastrojowo i precyzyjnie, brzmiąc fenomenalnie. Duży błąd popełnili ci, którzy wcześniej dali się uśpić największym nudziarzom festiwalu, czyli Mogwai, których koncert przypomniał sienkiewiczowskie „kończ waćpan, wstydu oszczędź”.

Mamy wrażenie, że w sobotę na festiwalu było najwięcej ludzi, pewnie za sprawą Primal Scream odgrywających „Screamadelicę”. Żaden z nas nie jest fanem tego zespołu i ich koncert tego nie zmienił. Widzieliśmy kilka koncertów tego typu, np. Sonic Youth z „Daydream Nation”, Melvins z „Houdini”, Low z „Great Destroyer”, czy Public Enemy z „It Takes a Nation…”. Miały one sens, bo były dla tych zespołów przerywnikiem w regularnej działalności, często odkrywającym nową jakość w tamtych płytach, a nie desperackim chwytaniem się brzytwy. Tak odebraliśmy Primal Scream, którzy dosłownie „odegrali” swoją płytę sprzed dwudziestu lat, która pewnie wtedy trafiała w duch czasu, ale z perspektywy ma więcej wad niż zalet. DVD sobie można włączyć i byłoby prawie to samo.

Niedosyt pozostawił natomiast koncert Blonde Redhead, którzy rozkręcili się dopiero w drugiej, gitarowej połowie koncertu, a przez cały czas brzmienie psuł im dudniący bas. Do miana odkrycia festiwalu pretendować mogą za to Dry the River, którzy jak nic zrobią karierę – byli taką młodszą, żywiołową wersją Okkervil River, z nutką Fleet Foxes i Bon Iver, świetnym wokalistą i zdumiewającym, jak na zespół bez płyty, pełnym brzmieniem osiąganym na otwartej scenie. Ciekawe, czy pójdą w stronę indie i folku, czy skręcą w bardziej popowe rejony – możliwości mają na jedno i drugie.

Tegoroczna edycja Offa uderzyła nas tym, że festiwal dość prędko, mniej więcej ok. 1 w nocy, pustoszeje. Dość nieliczna grupa widzów oglądała więc bardzo dobry, mocny i dynamiczny koncert Sebadoh, albo elektroniczny set, jaki na, czy właściwie pod, Sceną Leśną zagrał Dan Deacon. Jako jedyny w tym roku artysta zszedł on do publiczności, wciągając ją w wir swojej muzyki. Niską frekwencję kapitalnie wykorzystał natomiast Actress – producent grający z reguły mocno taneczne sety, w pustawym Trójkowym namiocie zagrał skrajnie nietaneczny, posępny set zwieńczony drone’ami. Szkoda, że nagłośnienie tej sceny nie było na takie fale basu przygotowane. Garstka osób słuchała na sam koniec festiwalu Awesome Tapes From Africa, czyli Briana Schimkovitza i jego setu z magnetofonów. Didżej (?) zaczął od bujających staroci, później stopniowo pojawiały się rzeczy nowocześniejsze (np. z rapowanymi wokalami), była to miłe nawiązanie do wcześniejszego transu na Konono.

Czas na parę zdań o polskiej muzyce. Po ubiegłorocznej edycji, na której zagrali „prawie wszyscy”, w tym roku najlepsze występy wśród rodzimych artystów przyniosły koncerty wybiegające poza piosenkową formułę. Jedynym wyjątkiem był koncert Twilite, którzy rozszerzeni do kwartetu z Piotrem Maciejewskim i Maksem Psują zagrali koncert życia – szorstki, głęboki, wyrazisty. Wydarzeniem był też koncert reaktywowanych Mołr Drammaz, którzy brzmieli potężnie i ogłuszająco – trzy zestawy perkusyjne, saksofon Randalla Beavera, elektronika Jacka Staniszewskiego i samplery Macia Morettiego brzmiały wyraziście i bezkompromisowo, kompletnie nie robiąc sobie nic z utartych schematów i rozwiązań muzycznych. Do nich świetnie wpasował się delikatny głos Asi Bronisławskiej, która śpiewała pośrodku i losowała kolejnych muzyków rozpoczynających dane utwory. Czekamy na kolejne koncerty, najlepiej w tym samym składzie. Kucharczyka i Bronisławską zobaczyliśmy wcześniej w łączącym pokolenia, orkiestralnym popie Asi Mina. To bardzo udany projekt, któremu jednak ciężko będzie znaleźć swoje koncertowe miejsce poza festiwalowym obiegiem, więc tym bardziej warto było przyjść wcześniej go zobaczyć.

Choć transowych doświadczeń tegoroczny Off dostarczył sporo, to Mikrokolektyw wprowadził go w zupełnie inny sposób – rozpoczynając od spokojnych improwizacji, aby potem coraz bardziej przybrać na formie, prezentując kompozycje bardziej zwarte. Choć w przypadku Mikrokolektywu letni festiwal to miejsce i warunki dalekie od ideału, to dobrze, że Artur Majewski i Kuba Suchar wreszcie zagrali na Offie, dając krótki, ale intensywny koncert. W przypadku innej wrocławskiej grupy, Karbido, grającej na spreparowanym stole, niestety nie został zrealizowany plan interakcji z publicznością. Skoro na komercyjnym Open'erze udało się zorganizować ich parateatralny koncert wśród publiczności, to szkoda, że na Offie do tego nie doszło. Dla muzyki Karbido proces i otoczenie jest równie ważne jak sama forma muzyczna, dlatego jest ona dużo bardziej komunikatywna wykonywana przez zespół otoczony ludźmi, niźli ze sceny. Koncert i tak był wyśmienity – zarówno w przypadku melodii o zabarwieniu etnicznym po przeróbki rockowych hitów, choć ta sekcja performansu była trochę za długa. Po kilku latach na Off powróciła Kapela Ze Wsi Warszawa, której koncert został niestety spłaszczony przez dudniące brzmienie sceny głównej, ale KZWW i tak się obronili, także dzięki temu, że na ponad pół koncertu zaprosili DJ FeelXa. 

Dla polskich zespołów często warto przyjść jak najwcześniej. Jednym z najjaśniejszych punktów imprezy była Moja Adrenalina – ich półgodzinny koncert na styku hardcore, math rocka czy punka był porażający i precyzyjnie dopracowany. Grupa jest w doskonałej formie i tylko wyglądać nowego wydawnictwa, a koncertów w odsłonie klubowej pominąć wręcz nie wypada. Dla kontrastu, wyciągnięta z telewizyjnego show Olivia Anna Livki pokazała, że nie tylko jest świetną showmenką i potrafi zadbać o sceniczny wizerunek, ale nieźle prezentuje piosenki oscylujące na styku tropikalnych brzmień, post punkowych wpływów spod znaku Talking Heads i Liquid Liquid i etnicznej żywiołowości. Jeśli tylko w przyszłości uzupełni zespół o innych muzyków poza perkusistką, przez co nie musiałaby używać aż tylu sampli i ułatwiłaby sobie rozpoczynanie utworów, to może być naprawdę niezła. Szkoda, że ze względu na porę oba powyższe występy zobaczyło stosunkowo mało osób.

Na Offie nie mogło zabraknąć reprezentacji Lado ABC. W trzecią rocznicę legendarnego premierowego koncertu w Hard Rock Cafe, wówczas w przeddzień występu Iron Maiden w Wawie, ostatni koncert zagrała Baaba Kulka. Niestety wypadł on średnio, zabrakło elementu zaskoczenia, który napędzał ten projekt dawniej. Dobrze, że miały go prawdziwe niespodzianki, jak rozkoszne otwarcie czy hit De Mono w wersji a la Faith No More. Paristetris zagrali fajnie, ale jak na ich możliwości, był to przeciętny koncert. Jedną z najlepszych niespodzianek okazał się jednak partyzancki występ, wzorcowy live act 60 Minut Projekt w namiocie-sklepiku Lado. Drum'n'bass w Polsce nigdy nie zginie, więc po cholerę ściągać za grubą kasę zagraniczne gwiazdy sprzed 15 lat, skoro Macio Moretti i Piotr Zabrodzki robią dramy z większym luzem, poczuciem humoru i na pewno nie buszują po fejsbuku w czasie występu, jak skryci za laptopami tzw. producenci.

Ostatecznie, w ramach odświeżania tzw. klasycznych płyt, w tym roku na Offa przybyły Kury z „P.O.L.O.V.I.R.U.S.” i Bielizna z „Tańcem Lekkich Goryli”. Kury zagrały jako trio i nie zdecydowały się na powrót do formuły, w jakiej grały materiał z tej płyty dekadę temu – rozbudowy pastiszowych kawałków w transowe formy – ani też nie miały możliwości odtworzenia smaczków i stylizacji, które stanowiły o muzycznej uniwersalności tamtej płyty. Kompromitacji nie było, ale szczególnego sensu poza wycieczką sentymentalną też nie. Słabo wypadła Bielizna z kiepską konferansjerką Janiszewskiego – zespół prawie w ogóle nie pasujący do festiwalowego programu. Nasuwa się pytanie, czy tę formułę warto kontynuować na przyszłorocznej edycji. Oczywiście jest mnóstwo płyt, które warto byłoby odświeżyć i które mocno osadzone są w tradycji, którą rozwija Off Festival – np. „Dni Wiatru” Ścianki, „Electromovement” Ewy Braun czy „Rock'a'bubu” Starych Singers. Pytanie, czy muzycy tych grup, mający ciągle coś aktualnego do powiedzenia, będą chcieli w takie wspominki się bawić.

Podsumowując, nie umniejszając poprzednim edycjom, tegoroczny Off wydaje się najlepszym dotychczas, gdyż zwiększonej różnorodności towarzyszył przeciętnie wysoki poziom koncertów, zwłaszcza w niedzielę. Poprawiono też wady po stronie organizacji (jedzenie i postawa ochrony), przez co ogólne przeżycie festiwalu było dużo przyjemniejsze. Coraz większa liczba gości z zagranicy wskazuje, że Off jest już marką rozpoznawalną na kontynencie i bardzo dobrze, bo na to zasługuje. W przyszłym roku warto jednak tym przybyszom ułatwić życie wprowadzając dwujęzyczność opisu funkcjonalności festiwalu, bo trochę się ci biedni ludzie gubią widząc znaki i opisy tylko po polsku, szukając godzinami właściwego przystanku wokół leju po dworcu kolejowym, itp.

W galerii kolejno: artyści zagraniczni głównej części festiwalu, potem polscy, a na koniec Current 93.

[tekst: Piotr Lewandowski, Jakub Knera]

[zdjęcia: Piotr Lewandowski, Michał Kamienik]

Public Image Ltd. [fot. Piotr Lewandowski]
Public Image Ltd. [fot. Piotr Lewandowski]
Public Image Ltd. [fot. Piotr Lewandowski]
Public Image Ltd. [fot. Piotr Lewandowski]
Public Image Ltd. [fot. Piotr Lewandowski]
Low [fot. Piotr Lewandowski]
Low [fot. Piotr Lewandowski]
Low [fot. Piotr Lewandowski]
Low [fot. Piotr Lewandowski]
Low [fot. Piotr Lewandowski]
Low [fot. Piotr Lewandowski]
Meshuggah [fot. Piotr Lewandowski]
Meshuggah [fot. Piotr Lewandowski]
Meshuggah [fot. Piotr Lewandowski]
Meshuggah [fot. Piotr Lewandowski]
Meshuggah [fot. Piotr Lewandowski]
Meshuggah [fot. Piotr Lewandowski]
Oneida [fot. Piotr Lewandowski]
Oneida [fot. Piotr Lewandowski]
Oneida [fot. Piotr Lewandowski]
Oneida [fot. Piotr Lewandowski]
Oneida [fot. Piotr Lewandowski]
Oneida [fot. Piotr Lewandowski]
Polvo [fot. Piotr Lewandowski]
Polvo [fot. Piotr Lewandowski]
Polvo [fot. Piotr Lewandowski]
Polvo [fot. Piotr Lewandowski]
Polvo [fot. Piotr Lewandowski]
Polvo [fot. Piotr Lewandowski]
The Jon Spencer Blues Explosion [fot. Michał Kamienik]
The Jon Spencer Blues Explosion [fot. Michał Kamienik]
The Jon Spencer Blues Explosion [fot. Michał Kamienik]
Barn Owl [fot. Piotr Lewandowski]
Barn Owl [fot. Piotr Lewandowski]
Barn Owl [fot. Piotr Lewandowski]
Barn Owl [fot. Piotr Lewandowski]
Liturgy [fot. Piotr Lewandowski]
Liturgy [fot. Piotr Lewandowski]
Liturgy [fot. Piotr Lewandowski]
Liturgy [fot. Piotr Lewandowski]
Liturgy [fot. Piotr Lewandowski]
Omar Souleyman [fot. Piotr Lewandowski]
Omar Souleyman [fot. Piotr Lewandowski]
Omar Souleyman [fot. Piotr Lewandowski]
Konono no. 1 [fot. Piotr Lewandowski]
Konono no. 1 [fot. Piotr Lewandowski]
Konono no. 1 [fot. Piotr Lewandowski]
Konono no. 1 [fot. Piotr Lewandowski]
Konono no. 1 + Deerhoof [fot. Piotr Lewandowski]
Konono no. 1 [fot. Piotr Lewandowski]
Konono no. 1 [fot. Piotr Lewandowski]
Konono no. 1 + Deerhoof [fot. Piotr Lewandowski]
Deerhoof [fot. Michał Kamienik]
Deerhoof [fot. Michał Kamienik]
Deerhoof [fot. Michał Kamienik]
Deerhoof [fot. Michał Kamienik]
Xiu Xiu [fot. Piotr Lewandowski]
Xiu Xiu [fot. Piotr Lewandowski]
Xiu Xiu [fot. Piotr Lewandowski]
Xiu Xiu [fot. Piotr Lewandowski]
Factory Floor [fot. Michał Kamienik]
Factory Floor [fot. Michał Kamienik]
Factory Floor [fot. Michał Kamienik]
Suuns [fot. Piotr Lewandowski]
Suuns [fot. Piotr Lewandowski]
Gang of Four [fot. Michał Kamienik]
Gang of Four [fot. Michał Kamienik]
Gang of Four [fot. Michał Kamienik]
Gang of Four [fot. Michał Kamienik]
Primal Scream [fot. Piotr Lewandowski]
Primal Scream [fot. Piotr Lewandowski]
Primal Scream [fot. Piotr Lewandowski]
Primal Scream [fot. Piotr Lewandowski]
Primal Scream [fot. Piotr Lewandowski]
Primal Scream [fot. Piotr Lewandowski]
Blonde Redhead [fot. Piotr Lewandowski]
Blonde Redhead [fot. Piotr Lewandowski]
Blonde Redhead [fot. Piotr Lewandowski]
Blonde Redhead [fot. Piotr Lewandowski]
Sebadoh [fot. Piotr Lewandowski]
Sebadoh [fot. Piotr Lewandowski]
Sebadoh [fot. Piotr Lewandowski]
Dry the River [fot. Piotr Lewandowski]
Dry the River [fot. Piotr Lewandowski]
Dry the River [fot. Piotr Lewandowski]
Dry the River [fot. Piotr Lewandowski]
DVA [fot. Piotr Lewandowski]
DVA [fot. Piotr Lewandowski]
DVA [fot. Piotr Lewandowski]
AIDS Wolf [fot. Piotr Lewandowski]
AIDS Wolf [fot. Piotr Lewandowski]
AIDS Wolf [fot. Piotr Lewandowski]
Actress [fot. Piotr Lewandowski]
Actress [fot. Piotr Lewandowski]
Awesome Tapes From Africa [fot. Piotr Lewandowski]
Awesome Tapes From Africa [fot. Piotr Lewandowski]
Mołr Drammaz [fot. Michał Kamienik]
Mołr Drammaz [fot. Piotr Lewandowski]
Mołr Drammaz [fot. Michał Kamienik]
Mołr Drammaz [fot. Piotr Lewandowski]
Mołr Drammaz [fot. Piotr Lewandowski]
Mołr Drammaz [fot. Piotr Lewandowski]
Asi Mina [fot. Piotr Lewandowski]
Asi Mina [fot. Piotr Lewandowski]
Asi Mina [fot. Piotr Lewandowski]
Asi Mina [fot. Piotr Lewandowski]
Asi Mina [fot. Piotr Lewandowski]
Asi Mina [fot. Piotr Lewandowski]
Twilite [fot. Piotr Lewandowski]
Twilite [fot. Piotr Lewandowski]
Twilite [fot. Piotr Lewandowski]
Twilite [fot. Piotr Lewandowski]
Mikrokolektyw [fot. Michał Kamienik]
Mikrokolektyw [fot. Michał Kamienik]
Mikrokolektyw [fot. Michał Kamienik]
Karbido [fot. Piotr Lewandowski]
Karbido [fot. Piotr Lewandowski]
Karbido [fot. Piotr Lewandowski]
Karbido [fot. Piotr Lewandowski]
Kapela Ze Wsi Warszawa [fot. Piotr Lewandowski]
Kapela Ze Wsi Warszawa [fot. Piotr Lewandowski]
Kapela Ze Wsi Warszawa [fot. Piotr Lewandowski]
Kapela Ze Wsi Warszawa [fot. Piotr Lewandowski]
Kapela Ze Wsi Warszawa [fot. Piotr Lewandowski]
Kapela Ze Wsi Warszawa [fot. Piotr Lewandowski]
Baaba Kulka [fot. Piotr Lewandowski]
Baaba Kulka [fot. Piotr Lewandowski]
Baaba Kulka [fot. Piotr Lewandowski]
Baaba Kulka [fot. Piotr Lewandowski]
Paristetris [fot. Piotr Lewandowski]
Paristetris [fot. Piotr Lewandowski]
Paristetris [fot. Piotr Lewandowski]
Paristetris [fot. Piotr Lewandowski]
Paristetris [fot. Piotr Lewandowski]
Kyst [fot. Michał Kamienik]
Kyst [fot. Michał Kamienik]
Kyst [fot. Michał Kamienik]
Kury [fot. Michał Kamienik]
Kury [fot. Michał Kamienik]
Kury [fot. Piotr Lewandowski]
Kury [fot. Piotr Lewandowski]
60 Minut Projekt [fot. Piotr Lewandowski]
60 Minut Projekt [fot. Piotr Lewandowski]
60 Minut Projekt [fot. Piotr Lewandowski]
Current 93 [fot. Piotr Lewandowski]
Current 93 [fot. Piotr Lewandowski]
Current 93 [fot. Piotr Lewandowski]
Current 93 [fot. Piotr Lewandowski]
Current 93 [fot. Piotr Lewandowski]
Current 93 [fot. Piotr Lewandowski]