„Plan B” powiedziała Maja Ratkje, kiedy przed jej koncertem w Gdańsku spytałem, co ma zamiar zrobić w sytuacji, kiedy cały jej sprzęt nie doleciał na czas z Oslo. Życzyłbym wielu wykonawcom, żeby grali takie występy jak Maja przy wykorzystaniu minimum sprzętu i szkieletów kompozycji, jakie miała do dyspozycji podczas Norwegia Fest. Warszawski występ był odmienny, ale sama artystka przyznaje, że mogłaby wystąpić nawet używając wyłącznie dyktafonu. Przed naszą rozmową maja siedzi przy stoliku wydając z siebie niskie tony. „Przed koncertem muszę się rozgrzać, a po nim niejako ochłodzić. Po tym jak śpiewam wysokie noty, gardło jest tak zmęczone, więc muszę śpiewać niskie tony”. O występach, równowadze między muzyką improwizowaną a klasyczną, wykonawcach z którymi Maja chciałaby wystąpić, a także tym jak tak naprawdę rozpoczęła się jej przygoda z muzyką, przeczytacie poniżej.
Zdarza Ci się śpiewać czy wydawać dziwne dźwięki podczas codziennych czynności?
Oczywiście, robię tak od dziecka, wszędzie (śmiech). Śpiewałam, wydawałam dźwięki, gwizdałam.
To dźwiękowe ADHD pewnie miało wpływ na to co robisz?
Zdecydowanie, słyszałam muzykę w szumie oceanu, udawałam odgłosy maszyn, zwierząt. Zawsze lubiłam obserwować reakcje ludzi. Ale z drugiej strony uczyłam się także gry na skrzypcach i studiowałam muzykę klasyczną. Ale nie wiedziałam, że te muzyczne eksperymenty były muzyką, dopiero kiedy zaczęłam słuchać Pierre Gafaela czy Karla Stockhausena, doszło to do mnie.
Jestem ciekaw tej cezury między muzyką klasyczną, której uczyłaś się w szkole, do muzyki eksperymentalnej, awangardowej. Tego przejścia z jednego świata do drugiego, bo przecież znacząco się różnią.
To była dla mnie naturalna ścieżka rozwoju. Kiedy zabrałam się za muzykę noise, nie wiedziałam, że właśnie tak się nazywa i jest taka scena. Studiowałam kompozycję na Akademii Muzycznej i zaczęłam wykorzystywać masę efektów, potem postanowiłam zarejestrować swój głos. W szkole muzycznej uczyłam się pisać nut, a rejestracja głosu była czystą improwizacją, było mi potrzeba takiego kontrapunktu – chciałam zrobić coś diametralnie innego.
Od zawsze lubiłam mieć możliwość wyboru. Podobała mi się nauka obsługi kolejnych instrumentów i wykorzystywania je jako nowe.
Podobno Twoje spojrzenie na muzykę mocno zdefiniował utwór "Gesang der Jünglinge" Stockhausena, który usłyszałaś w młodym wieku.
Tak, to właśnie po jego usłyszeniu postanowiłam być kompozytorem. Wcześniej umiałam grać na skrzypcach, pianinie, ale nic poza tym. Ale po jego usłyszeniu poczułam że jest we mnie muzyka, którą trzeba rozwijać. Wcześniej kompletnie tego nie planowałam i faktycznie ten utwór to zmienił. Stwierdziłam, że to jest możliwe. Potem zaczełam improwizować w zupełnie nowy sposób – używać głosu.
Jakie są dla Ciebie różnice między klasycznym komponowaniem a improwizacją? Między byciem kompozytorem a improwizatorem.
To jak Dr Jektyl i Mr Hide, dwa odmienne światy. Również ludzie którzy otaczają Cię w obu tych sytuacjach są zupełnie inni. Ale to wciąż ja i pomysły idą z tego samego źródła. Na niektórych z moich nagrań muzyki klasycznej powielam techniki, które stosuję przy muzyce improwizowanej – to jak buduję formy, tworzę kontrasty. W mojej muzyce jest dużo dramaturgii, mam nadzieję że jest zbyt teatralna.
Jaką rolę odegrał w tym twój pierwszy zespół Spunk, będący niejako kontrapunktem dla studiów? Zajmowałaś się kompozycją i z racji tego że nie po drodze było Ci z Uniwersytetem i nie wszystkie Twoje pomysły były akceptowane, powstała ta grupa.
Dokładnie, wszystkie byliśmy w tej samej sytuacji. Improwizowanie nie było akceptowane, a przede wszystkim to nas interesowało. Jedna z nas skończyła jazz na akademii muzycznej, dwie pozostałe kompozycję. Nasze muzyczne fascynacje mogliśmy spełniać właśnie w Spunk, po południami po tym jak kończyły się nasze zajęcia. Co najśmieszniejsze, nasz pierwszy album powstał w Akademii Muzycznej, gdzie wynajmowaliśmy jedno ze studiów (śmiech).
Czy tak naprawdę świat muzyki improwizowanej i klasycznej kompozycji da się połączyć? Czy oba mogą razem współistnieć czy są skazane na bycie przeciwnościami?
Więcej i więcej, coraz bardziej. Zaczęłam także komponować swój głos. Na przykład stworzyłam utwór na orkiestrę, w którym śpiewam, improwizuję, ale mam zapisane nuty.
Czy są jacyś wokaliści z którymi chciałabyś współpracować? Takich, którzy wykorzystują głos w podobny sposób jak Ty.
W przyszłym roku będę grała koncert z Mike Pattonem, w Szwajcarii, ale jeszcze nie wiem gdzie. A co to innych – Jaap Blunk, ale z nim już współpracowałam. Kiedy usłyszałam go po raz pierwszy, zrobił na mnie ogromne wrażenie, niemal takie samo jak to kiedy po raz pierwszy słyszałam Stockhausena. Paal Nilsen Love, mój przyjaciel pokazał mi jego muzykę. Gdy ją usłyszałam, pomyślałam „to brzmi jak ja, ale oktawę niżej” (śmiech). Od razu chciałam coś z nim zrobić, mieliśmy wiele wspólnego. Od razu kiedy się spotkaliśmy postanowiliśmy coś zarejestrować. Rozmawialiśmy, a potem po prostu weszliśmy do studia.
Tak naprawdę nie muszę śpiewać wyłącznie z wokalistami, ale twórcami zajmującymi się zupełnie czym innym.
Jak Stephen O'Malley z Sunn O))). To chyba zupełnie inna bajka niż obszary po których się poruszasz.
To prawda, właśnie przygotowujemy wspólnie duży projekt w Norwegii. Tworzymy utwór na tak wiele puzonów ile tylko znajdziemy w Oslo, a Stephen będzie grać na gitarze. Planujemy wielki koncert. Oprócz tego graliśmy także jako solo.
Kilka lat temu zespół Boredoms zaprosił kilkudziesięciu muzyków, żeby w Nowym Jorku wspólnie zagrać na bębnach.
Haha, imponująca liczba. My jednak szukamy tyle puzonów ile tylko znajdziemy (śmiech). Trzy lata temu przygotowałam instalację dźwiękową, największy mobilny soundysystem „Decibel”. Stworzyłam ogromny róg, który miał długość niemal 12 metrów, dodatkowo były cztery mniejsze. Przygotowałam kompozycję na to urządzenie, która osiągnęła głośność 140 decybeli. Teraz robimy sztukę na puzony, który chcemy zrobić razem ze Stephenem. Bardzo spodobała mu się instalacja z rogów, więc zaproponował mi współpracę.
Wiele projektów, w których uczestniczysz powstaje tak spontanicznie?
Tak, ale większość z nich jest zaplanowana z niemal rocznym wyprzedzeniem. Przypomniałam sobie - chciałabym współpracować z Davidem Mossem! Jest wspaniały.
Koniecznie, ostatnio wydał świetną płytę „Chunk” z zespołem Denseland! Bardzo mi się z Tobą kojarzy. To akustyczny album z jego niesamowitym wokalem.
Spotkałam go w 1999 roku we Francji gdzie miał lektorat na Electronic Music Research w Paryżu. Mówił o tym, że możesz wykorzystywać masę urządzeń i tworzyć różne dźwięki. David Moss powiedział coś takiego, że w tym wszystkim wcale nie chodzi o technologię. Tak się ucieszyłam kiedy to usłyszałam. Byłam jedynie studentką. Po zajęciach dałam mu pierwszy album Spunk. Po kilku lat go spotkałam, ale prawdopodobnie tego w ogóle nie pamiętał. Ale może jeszcze uda się nam współpracować.
Wiesz, w Twojej twórczości na wielu polach ciężko się połapać. Nie dość że wydajesz masę płyt, to jeszcze tworzysz muzykę do spektakli, robisz instalacje, grasz w zespołach. Jak ta różnorodność wpływa na Twoją twórczość?
Ma ogromny wpływ, tak gra z masa różnych osób i ich poznawanie znacząco wpływa na to co robię. Podobnie jest z poetami, tancerzami, artystami wizualnymi. Trzeba mieć przede wszystkim otwarty umysł i być gotowym na nowe wyzwania i pomysły. To nie jest tak, że mam punkty do wypełnienia i drogę którą muszę podążać, często wszystko zależy od sytuacji. Poza tym lubię wyzwania i nowe zdarzenia. Dużo osób się do mnie zgłasza z pomysłami, ale nie mam czasu na realzację ich wszystkich.
Poza tym jestem freelancerem, więc muszę czepiać się wielu projektów! Mam dzieci na utrzymaniu, muszę zarabiać, a na dodatek mój mąż jest także muzykiem, więc nie zarabia dużo (śmiech).
Czy dzisiejszy koncert, na który nie dojechał Twój sprzęt był dla Ciebie wyzwaniem? Powiedziałaś kiedyś, że mogłabyś zagrać koncert wyłącznie ze swoim dyktafonem.
Tak, ale nawet bez niego, wykorzystując wyłącznie swój głos. Miałam to szczęście, że część z moich plików jest online i mogłam je odtworzyć z innego komputera. Dzięki temu zagrałam. Ale tak naprawdę nawet kiedy używam własnego komputera, nic na nim nie mam. Używam programu Seasound, w którym nie ma wcześniejszych nagrań – na żywo tworzę free-improv i nic tam nie mam (śmiech).
Czyli to nie tylko wyzwanie ale też start od zera.
Tak, ale też bardziej bezpieczne. Kiedy musisz zrobić muzykę komponowaną, którą trzeba ćwiczyć, to o wiele trudniejsze. Ale wydaje się że organizatorzy festiwalu bardziej przejęli się brakiem mojego sprzętu niż ja sama. O wiele bardziej brakowało mi ubrań, które zostały w walizce w Norwegii (śmiech).
Bardziej interesuje Cię techniczny aspekt tworzenia muzyki czy dziwniejsze dźwięki jakie możesz stworzyć?
A jak myślisz?
Oba wydają mi się interesujące.
Często tworzę dźwięki, których normalnie nie wydaję, od nich zaczynałam i bardzo mnie fascynowały. Zwracałam uwagę na to jak powstają, jak tworzyć kolejne. Starałam się odkryć różne techniki i wymyślać kolejne. Teraz liczy się muzyka, co robisz, technika nie jest aż tak interesująca. Najciekawsze są dźwięki, efekt końcowy, a nie to jak powstają.
Chcę tworzyć muzykę, która dotyka ludzi, która jest komunikatywna, a jednocześnie nie zdefiniowana. Chcę stworzyć jedność między mną a słuchaczem, dzielić się czymś i sprawiać że wszyscy w trakcie występu będziemy czymś połączeni. To jest najwspanialsze.
Twoją muzykę podczas koncertu silnie odczuwa się w sposób fizyczny.
Ponieważ wszystko bierze się z ciała, dlatego wybrałam głos. Nie gram więcej na pianinie, tylko na skrzypcach. Wykrzystując głos, masz bliski dostęp do tworzenia dźwięków, a poza tym jest to bardzo łatwe. Jest bardzo emocjonalny, a ja mam bardzo silny i elastyczny głos, więc powinnam go używać.
Obecnie wielu wykonawców, nie tylko improwizowanych, ale także tych tworzących bardziej melodyjne kompozycje, wykorzystuje głos, wokal, tworzy z niego dodatkowy instrument. Jak myślisz, dlaczego w dobie nowinek technologicznych i programów, ludzie wracają do pierwotnego brzmienia tego „instrumentu”?
Myślę, że to fajne. Ludzie eksplorują nowe możliwości swoich głosów i to co można nimi wytwarzać. Nie tylko w sposób klasyczny, ale nowe sposoby. Chciałabym żeby ludzie śpiewali coraz więcej i często ich do tego zachęcam. „Czy śpiewasz?”, „Tylko pod prysznicem” Świetnie! Ludzie nie śpiewają i często się tego wstydzą.
Mi chyba zdarza się wydawać dziwne dźwięki cały czas.
To świetne, jesteś z czymś tam połączony. Potrzebujesz czegoś więcej niż „normalność”, a głos daje możliwość takiej abstrakcji.
[Jakub Knera]