Wojtek Kucharczyk jest jak palma na Rondzie de Gaulle'a albo jak pingwin tańczący na Machu Pikchu. Zawsze ożywia i odświeża, wprawiając w konsternację i zachwyt jednocześnie. To nieprzypadkowe określenie, bo swój najnowszy krążek - nie, nie "The Amor" ale wydany pod szyldem Retro*Sex*Galaxy zaledwie przed kilkoma dniami "Early/Late/Unknown" - sam opisuje jako tropical penguin-house. I coś w tym absurdalnym określeniu jest, bowiem to połączenie amerykańskich brzmień z kraju Azteków z funkiem, techno, dźwiękami instrumentów z Meksyku czy całą masą sampli i zapętlonych loopów po prostu brzmi świetnie. Może jest momentami ciężkostrawne, bo ten materiał najlepiej sprawdza się na parkiecie i mimo, że ma charakter mixu, lepiej grać go w mniejszych dawkach niż cały na raz.
Kucharczyk określa tę płytę mianem swego rodzaju apokryfu do "The Amor", co należy traktować wyłącznie jako żart - jej źródło jest nader pewne i mimo, że sprawia wrażenie wydanego naprędce, świetnie dopełnia obraz twórczości tego artysty. W ubiegłym roku w maju byłem w Berlinie na koncercie The Complainera, który odbywał się w małej piwnicy jednej z galerii na Neuköln, gdzie w pomieszczeniu niespełniającym jakichkolwiek zasad BHP, do którego wchodziło się przez okno na wysokości ziemi, ledwo zmieściło się 200 osób, bawiących się przy szalonej muzyce zespołu. Na "The Amor" trochę mi tego szaleństwa w wersji hard brakowało, mimo że nie było go mało. Znalazłem je na tym krążku.
[Jakub Knera]