Koncert The Psychic Paramount był jednym z powodów, dla których Scena Eksperymentalna najbardziej przypadła nam do gustu spośród scen Offa. Miło zobaczyć w Polsce zespół, który wykorzystując rockowe patenty buduje coś nowego, zarazem idą trochę pod prąd modnym tendencjom. Choć motoryczna, przestrzenna muzyka The Psychic Paramount skrzydła rozwija na koncertach, coś nam mówi, że ich (wreszcie) nadchodząca nowa płyta uchwyci jej sedno i moc. Przed Wami wywiad z trio z Brooklynu.
Na pierwszym koncercie w Polsce zagraliście dwa utwory z „Gamelan Into Mink Supernatural”, a reszta utworów była nowa. Od „Gamelan…” minęło pięć lat. Skąd aż tak długa przerwa?
[Ben Armstrong – bas] Cóż… Od czego by tu zacząć.
[Jeff Conaway – perkusja] Nowy album jest już skończony, niedługo powinien się ukazać.
[Drew St. Ivany – gitara] Nazywa się „II”, co okazało się nieco prorocze, bo nie nagraliśmy go w pierwszym podejściu. Nie byliśmy szczególnie zachwyceni pierwszym nagraniem tej płyty, więc spędziliśmy trochę czasu na nicnierobieniu, a później nagraliśmy ją drugi raz.
[Ben] Nie chodziło jednak tylko o kwestie techniczne. Zmodyfikowaliśmy piosenki, poprawiliśmy, stały się bardziej zwarte. Gdy nagrywaliśmy pierwszy raz wystąpiły też pewne problemy z brzmieniem, których nie potrafiliśmy przeskoczyć. Postaraliśmy się więc o nowy budżet, by nagrać od początku.
Kiedy odbyła się te sesja?
[Jeff] Pierwsza była chyba latem 2008. Drugą zaczęliśmy pod koniec października 2009. Już prawie skończyliśmy, musimy jeszcze trochę popracować nad dźwiękiem, ale w 95 % płyta już jest gotowa.
Kiedy możemy się jej spodziewać?
[Ben] Jeśli nie pod koniec tego roku, to na początku następnego. Tak jak pierwsza płyta, wyjdzie ona w No Quarter.
Wasza pierwsza płyta powstała na żywo, na w trasie po Francji i Włoszech. Koncert na Off pokazał, że Wasza muzyka jest typowo koncertowa – na żywo brzmienie nabiera rozmachu. W studio też nagrywacie na 100%?
[Drew] Zasadniczo staramy się grać razem jak najwięcej. Na nowej płycie nagraliśmy jednak parę kawałków w zupełnie oddzielnych partiach.
[Ben] Większość płyty nagraliśmy na żywo. Jednak pewnych rzeczy nie da się zrobić w ten sposób. Jeśli pomyślisz o komplikacjach wynikających z nagrywania dziesięciominutowego kawałka, łatwiej jest to zrobić w częściej. A już gdy chce się podwoić partię gitarową, po prostu nie można tego zrobić na żywo.
Kiedy słuchałem Waszych nowych piosenek, miałem wrażenie, że jest w nich więcej narracji i budowania atmosfery niż w starszym materiale. Czy w tym przejawia się ta zwartość, o której wspomnieliście?
[Jeff] Myślę, że samo połączenie wszystkich składowych naszej muzyki tworzy swego rodzaju narracyjność. Ale z drugiej strony, dzieje się to w bardzo zredukowanej formule. Nasza muzyka opiera się na repetycjach, próbujemy stworzyć utwór z najbardziej podstawowych elementów, wręcz celowo zawężając paletę. Nadal jednak chodzi o uzyskanie skończonej piosenkę, przy użyciu bardzo prostych elementów.
[Drew] Na pewno zmieniły się okoliczności, w jakich powstawały starsze i nowe utwory. Pierwszy album, czy też pierwszy zestaw utworów na drugi, składał się raczej z ogólnych pomysłów, proces komponowania był tak jakby bezterminowy, nie miał domknięcia. Wiedzieliśmy od czego zaczniemy i mniej więcej wiedzieliśmy na czym skończymy, więc w środku utworu w pewien sposób podróżowaliśmy wspólnie, by dotrzeć to tego punktu. Natomiast nowe kawałki są zdecydowanie bardziej skomponowane. Bardziej przemyślane. Nie tyle na samej zasadzie kompozycyjnej, co raczej w wyniku tego, że o wiele więcej ćwiczyliśmy. Podczas prób naprawdę ograliśmy ten materiał i decydowaliśmy, które elementy muzyki zostaną. Dotyczy to szczególnie gitary. Na pierwszym albumie sednem gitary były sola, teraz dużo ważniejsza jest motoryka, powiedziałbym nawet, że minimalistyczna.
[Ben] Oraz bardziej rytmiczna. Tych punktów, węzłów, o których wspomniał Ben, mieliśmy przy nagrywaniu drugiej płyty zdecydowanie więcej.
Wspomnieliście o takich charakterystykach jak repetycja, motoryka, minimalizm. To fundamenty krautrocka. Czy zespoły krautrockowe Was inspirują?
[Wszyscy] Tak, zdecydowanie.
[Drew] Dorastając w środkowo-zachodniej Ameryce, jak my wszyscy, wychowujesz się w klimacie klasycznego rocka z lat 60tych/70tych. Teraz, szczególnie dla mnie, choć myślę, że dla chłopaków też, wszystkie te zespoły jak Can, Faust czy Kraftwerk, koniecznie trzeba też wspomnieć o This Heat i nawet Boredoms, stały się obecnie klasyką rocka. Może wielu ludzi nigdy nie słyszało takich zespołów jak Harmonia i tym podobne. Ale my słuchamy ich od tak dawna, że chyba nie mają już na nas tak bezpośredniego wpływu, nie usłyszysz ich wyraźnie w naszej muzyce. Wpływ był widoczny jakieś piętnaście lat temu, gdy naprawdę przetrawialiśmy cały krautrock. Teraz jest to dla nas naturalne środowisko.
Czy fakt, że krautrock był europejskim tworem, zwiększał dla Was jego atrakcyjność względem amerykańskiego kanonu, na którym się wychowaliście?
[Drew] Tak naprawdę, większość zespołów, których słuchałem w młodości, było z Anglii. The Rolling Stones, The Beatles, Black Sabbath, Led Zeppelin. Haczyk w dorastaniu w środkowej Ameryce polega na tym, że wszyscy są przekonani, że to Amerykanie wymyślili rock’n’roll, bo wywodzi się on z czarnej muzyki. Ale przecież wszystkie naprawdę innowacyjne zespoły, jak te wyżej, ale też chwytliwe, jak The Kinks, są w większości brytyjskie. Tak więc krautrock jako europejski, był po prostu trochę bardziej egzotyczny te piętnaście lat temu, ale już nie jest. Nie wydaje się odległy.
[Jeff] Chciałem jeszcze powiedzieć, że kiedy ja po raz pierwszy spotkałem się z krautrockiem, byłem naprawdę pod wrażeniem. Moim zdaniem te zespoły w pewien sposób wyprzedziły, przewidziały nadejście muzyki dance i wielu innych rzeczy, które wydarzyły się w muzyce elektronicznej, muzyce opartej na rytmie, na groove. Moim zdaniem było to bardzo świeże, zwłaszcza, że wydarzyło się wcześniej od muzyki stricte elektronicznej. Według mnie istnieje duży kontrast pomiędzy tym wszystkim a klasycznym rockiem, dominującym w Stanach. Ale myślę, że sam teraz próbuję wrzucać do jednego worka z klasycznym rockiem, który lubię, współczesne zespoły, których kompozycje nie rozwijają się w organiczny sposób, są więźniami zwrotkowo-refrenowej konwencji. My staramy się, by nasze utwory właśnie ewoluowały organiczne, żeby kolejne pasaże wynikały z siebie, nawet jeśli jest dużo repetycji i zmiany, które następują, są subtelne.
Odniosłem wrażenie, że Wasze koncertowe brzmienie jest bardzo dojrzałe, że macie je pod kontrolą. Czy ewolucja i coraz lepsza kontrola brzmienia pomaga Wam tworzyć bardziej złożoną muzykę na drugim albumie? Bardziej zaplanowaną?
[Drew] To delikatna sprawa, bo kiedy brzmienie jest w centrum, to możesz komponować, zmieniać, przebudowywać muzykę, ćwiczyć się w detalach, ale jeśli brzmienie nie będzie takie, jakiego oczekiwałeś, nie czujesz się z nim dobrze, wtedy cała reszta przestaje mieć znaczenie. Zawsze pierwszą rzeczą, o którą się martwisz, jest sound. To zawiła kwestia, ale właśnie w tym leży problem.
[Ben] Wiele zespołów używa na trasach pożyczonego sprzętu różnego rodzaju, monitorów, bębnów, itd., żeby zarobić pieniądze. My zawsze wypożyczamy vana i bierzemy ze sobą wszystko, co będzie nam potrzebne. Chcemy mieć pewność, że mamy pod ręką nasz sprzęt i możemy kontrolować brzmienie najlepiej, jak tylko możliwe. Za każdym razem jest oczywiście trochę inaczej, ale staramy się tak właśnie działać. W efekcie, na trasie ginie nam połowa sprzętu (śmiech). Dzisiaj używaliśmy wyjątkowo dużo nie naszego sprzętu, swoje mieliśmy tylko gitary i efekty – przylecieliśmy ze Stanów tylko na ten koncerty. Ta scena miała sporo pogłosu, co powodowało problemy, z którymi człowiekowi nie chce się borykać gdy gra, ale musi.
[Drew] Tak naprawdę kontrolować brzmienie jest ciężko, trudniej niż się wydaje.
[Jeff] Brzmienie jest skrajnie ważne, gdy tworzy się rockową, instrumentalną muzykę. Nie mamy wokalisty, który wyjdzie na scenę i przyciągnie uwagę widowni. Więc każdy instrument musi brzmieć naprawdę świetne.
Jeśli brzmienie jest tak ważne, jakie zespoły najbardziej cenicie za ten właśnie element?
[Drew] Często jest to przypadkowe. Tak czysto dźwiękowo rzecz biorąc, powiem, że pierwszy album Suicide ma cudowne brzmienie. Płyta „'77 Live” Les Rallizes Dénudés ma kapitalne, bardzo romantyczne brzmienie, choć nie wiem, czy tak planowali. Te dwie rzeczy przychodzą mi od razu do głowy.
[Ben] Lubię rzeczy wydane przez Chrome Records. Są nagrane pozornie w złej jakości, w naprawdę dziwnym, kiepskim studiu. To są najbardziej magiczne płyty. Nagrywane na mały magnetofon, potem składane do kupy i efektem jest nieprzewidywalny, szalony dźwięk. Nie możesz tego zrobić w studio. My staramy się używać naprawdę dobrego sprzętu, co również daje świetne brzmienie, ale jeśli się z tym przesadzi, można stracić całą magię.
[Jeff] Ciężko jest utrzymać równowagę. Jeśli coś, co planujesz od początku ma w sobie tę dziwną energię, to gdy brzmienia jest tanie, kiepskie, właśnie ta energia decyduje o atrakcyjności całości. Próbujemy uzyskać równowagę stosując bardziej wyrafinowaną jakość dźwięku i nadal zachowując tę energię w muzyce.
Dzięki za rozmowę.
[Piotr Lewandowski]