Ostatnio, całkiem niechcąco, stałem się wiernym i regularnym słuchaczem brytyjskiej wytwórni Type. Po skandynawskich Paavoharju i Sickoakes przyszedł czas na ukazującego się pod ich skrzydłami przedstawiciela z drugiej strony Atlantyku. Pod imieniem wszechwiedzącego boga słońca ukrywa się Keith Kenniff, świeżo upieczony absolwent prestiżowej uczelni muzycznej Berklee w Bostonie na wydziale perkusji. Pomimo tej specjalności, posiadł on również umiejętność grania na wielu innych instrumentach, stąd za każdą nutę w jego jednoosobowym projekcie jest odpowiedzialny on sam.
Już przy pierwszym przesłuchaniu "Eingye" nie mogłem uwolnić się od przychodzącego na myśl jednego słowa opisującego tę muzykę - magiczna. Dawno nie słuchałem płyty, która zrobiłaby na mnie tak dobre wrażenie. Zdaję sobie sprawę, że emocjonalne odczucia mogą być bardzo złudne, jednakże teraz, pisząc o niej już dużo później i spoglądając racjonalnie, nadal uważam, że jest to płyta ocierająca się o wybitność w swoim gatunku. Kenniff stworzył niezwykłą sieć delikatnych dźwięków, tkaną głównie za pomocą fortepianu, akustycznej gitary oraz z niezwykłym kunsztem dobranej perkusji, żywego bądź sztucznego pochodzenia. Sieć tę wzbogacił nie narzucającą się, stonowaną elektroniką i wyważoną ilością dodatkowych instrumentów. Udało mu się połączyć je w dziesiątki prostych, a jednocześnie wciągających i wpadających w ucho melodii poprzetykanych ambientowymi plamami. Dodał do nich mnóstwo szczegółów i brzmieniowych detali, które stopniowo udaje się odkrywać wraz z każdym kolejnym przesłuchaniem. A wszystko to obywa się prawie bez obecności ludzkiego głosu. Jedyną jego obecnością jest na moment pojawiający się sampel z afrykańskimi plemiennymi śpiewami. Jednak spośród tych wszystkich zalet "Eingye", najważniejszą jest jej klimat. Pełen przestrzeni, wizjonerstwa, chwytający za serce i otwierający oczy na dalekie horyzonty. Sprawiający, iż te w gruncie rzeczy proste melodie nie wpadają w banalność, a nabierają dużo głębszego znaczenia. Kenniff czasem ociera się o stylistykę bliską zespołom skandynawskim, czasem bliższy jest elektronicznemu Manualowi, kiedy indziej wypływa na wody niezwykłej, ambientowej muzyki tła. Tworzy pewnego rodzaju nową jakość, w której nie jest ważny muzyczny gatunek, a raczej nastrój, który scala dźwięki w trochę nostalgiczną, a trochę radosną całość. Mam nadzieję, że mój zachwyt nie zostanie boleśnie zweryfikowany po upływie jeszcze dłuższego czasu, przy jeszcze większym udziale racjonalności. Jednak póki co, "Eingye" to jedno z największych odkryć tego roku i płyta ocierająca się o doskonałość.
[Aleksander Kobyłka]