Neurosis wymyśliło schemat grania, który stał się wzorem dla setek naśladowców. Stworzona przez nich konwencja jest tak genialna, że wzorując się na niej, tylko totalny kaleka albo idiota mógłby ją zepsuć. Większość naśladowców, bazując na tym schemacie, robi to przynajmniej przyzwoicie, ale tylko nieliczni robią to naprawdę dobrze. Minsk należy właśnie do tej elitarnej grupy, także jeśli lubicie Neurosis, to ich płytę możecie zamawiać w ciemno.
Sam zespół nie ucieka od tego porównania podając na swoim myspace "Neurosis, Dead Can Dance, Hawkwind, Swans" jako inspiracje. Czy po takim miksie można spodziewać się czegoś przeciętnego bądź nudnego? Zdecydowanie nie. Gęste brzmienie, masywne riffy z serii "jeździmy walcem", pozornie ukryte melodie; no i wokalista! Uwielbiam gości, którzy potrafią drzeć się tak melodyjnie. Dużym jego atutem jest kształtowanie fraz jakby na przekór muzyce, gitarzyści grają swoje a on wyśpiewuje sam dla siebie.
Minsk balansuje pomiędzy agresją a transem. Budując swoje kawałki na kontrastach. Dodajmy do tego quasi-folkowe wstawki (a'la Nile) oraz dziwne elektroniczne wkręty w tle, a w ostatnim numerze nawet saksofon. Wyśmienita całość.
Żeby nie było zbyt kolorowo - jest tutaj kilka potknięć. Coś mi tu nie gra z produkcją. To dziwne, gdyż wokalista Sanford Parker, sam jest producentem (współpracował m.in. z Pelicanem, Lair of Minotaur i Yakuzą) i nie korzystał z niczyjej pomocy przy nagrywaniu. Może to był błąd, ale momentami w tak gęstym brzmieniu zanika selektywność poszczególnych kawałków układanki. Drugi minus to trochę nawiedzone teksty - "Death is the Beginning of Life, and Life is Begginning of Death" czy "Can I dance if I have no soul?". No cóż... twardziele z dziarami na twarzy też mogą studiować filologię angielską. Lepiej się więc nie wgryzać w zawartość liryczną tylko słuchać jako całości. To naprawdę jeden z ciekawszych krążków końca 2005 roku.
[Tomek Jurek]