Nate'a Newtona widziałem wcześniej tylko na kilku zdjęciach koncertowych. I to dosyć niewyraźnych, bo przy muzyce jaką gra, ciężko go uchwycić stojącego choć przez moment w miejscu. Ze znalezieniem w internecie wywiadów o Doomriders też nie było łatwo. Bądź co bądź jego dwie pozostałe kapele - Converge i Old Man Gloom - są bardziej znane. Na samym więc początku pojawiły się dwa problemy: jak odszukać faceta, którego prawie nigdy nie widziałem na oczy i jak wyciągnąć z niego możliwie najwięcej informacji o zespole, który ma na koncie zaledwie jedną płytę. Z pierwszym zadaniem poradziłem sobie nadzwyczaj łatwo, ponieważ w klubie Nemo zjawiłem się 1,5 godziny przed koncertem i z pustej sali łatwo wyłowiłem wąsatego jegomościa. Okazał się na tyle charakterystyczny, że nie było problemu z rozpoznaniem. Po 15 minutach siedzieliśmy we trójkę (dołączył do nas drugi gitarzysta Chris Pupecki) w zacisznym miejscu i w obecności śpiącego na kanapie muzyka November Coming Fire, zaczęliśmy rozmowę.
Pytanie oklepane, ale muszę je zadać. Jaka jest historia Doomriders?
Nate: To był pomysł mój i Chrisa. Zaczęliśmy razem grać chyba pięć lat temu. Na zasadzie wspólnego jamowania... może raz w miesiącu. Nic poważnego. Byłem zajęty moimi innymi kapelami i dlatego szło tak powoli. Po półtora roku ćwiczenia z różnymi perkusistami spotkałem Beva, który wtedy przeprowadził się z Kaliforni do Bostonu i chciał pograć rock'n'rolla. Pogadałem z Chrisem i stwierdziliśmy, że musimy spróbować z tym kolesiem. Wypaliło.
Co chcieliście przekazać wymyślając nazwę dla zespołu, tytuł albumu, wybierając taką a nie inną okładkę?
N: Przede wszystkim cały pomysł opierał się na tym, że gdy ludzie zobaczą płytę, od razu muszą wiedzieć, że albo nas nienawidzą albo kochają. Nawet bez słuchania muzyki. Chciałem użyć czegoś co uzmysłowi charakter tego zespołu, pokaże że nie bierzemy siebie zbyt dosłownie, ale mimo to jesteśmy poważni jeśli chodzi o muzykę którą gramy. Chcieliśmy mieć coś związanego z tematem, uderzającego.
Do Doomriders podchodzicie na luzie. Jakie są wady i zalety tego typu traktowania zespołu?
N: Zaletą jest naturalnie to, że się dobrze bawimy. I wydaje mi się, że teraz jest to naprawdę ważne w muzycznym undergroundzie. Przez ostatnich kilka lat ludzie byli skupieni na tworzeniu surrealistycznej i "myślącej" muzyki. Nie mówię że sam czasem takiej nie słucham, ale z tego nie wychodziło nic nowego, ani nawet nie chodziło o dobrą zabawę. Zwłaszcza na scenie hard-core'owej i metalowej. My podążamy w kierunku w jakim zawsze chcieliśmy iść. Natomiast wadą jest, że ludzie nie zawsze biorą Cię na tyle poważnie na ile byś chciał.
C: Właśnie chciałem o tym wspomnieć. Niektórym ludziom na początku wydawało się że jesteśmy jakimś żartem, dowcipem, co oczywiście nie jest prawdą.
W jednym z wywiadów powiedziałeś kiedyś że każdy kolejny kawałek Doomriders musi być lepszy od poprzedniego. Czy uważasz że jesteście perfekcjonistami wspinającymi się cały czas na wyższe poziomy?
N: Jak najbardziej. Jeśli jest się muzykiem, nie powinno się nagrywać płyt, których samemu by się nie kupiło. To mój punkt widzenia. Komponuję muzykę, jakiej sam chcę słuchać. Nagraliśmy więcej kawałów niż jest na albumie, ale nic z nimi nie zrobiliśmy bo uznaliśmy, że nie są wystarczająco dobre. Wciąż jesteśmy stosunkowo młodym zespołem i taki jest nasz proces twórczy. Ale to może się zmienić.
Na All Music Guide piszą, że jesteś pracoholikiem. Czy też tak o sobie myślisz?
N: Nie. Pracoholizm to dziwne pojęcie. Dla mnie to jest zabawa. Robię to na co mam ochotę. Gram muzykę żeby się odprężyć i nie chcę przestać tego robić. To nie tak jak bym pracował 14 godzin w fabryce. [śmiech] Chris, uważasz że jestem pracoholikiem?
C: Nieee. Jest tak jak mówisz. Lubisz to robić, i sprawia ci to radość. Czy to w ogóle jest praca jeśli siedzisz w domu i wymyślasz riffy a potem składasz utwór do kupy? Nie ma stresu w stylu: "muszę skończyć ten kawałek, bo w przyszłym miesiącu nagrywamy płytę". To właśnie w nas lubię. Nie mamy deadlinów.
Jakie były wasze muzyczne i pozamuzyczne inspiracje podczas tworzenia tego albumu? Np. "Voice of fire" przywodzi na myśl westernowy klimat.
D: Inspiracje były bardzo różne. Na przykład na mnie ma wpływ wszystko co słyszę. Albo chcę z czegoś zaczerpnąć odrobinę, albo uniknąć robienia czegoś. Naturalnym skojarzeniem z Doomriders będą zespoły takie jak Thin Lizzy, Motörhead, Danzig czy Black Flag. Kiedy pisałem "Voice of fire" miałem przed oczyma Neila Younga i ścieżkę dźwiękową do "Truposza". I chyba wymyślałem te riffy oglądając "Mściciela". [śmiech] Na tym albumie jest parę kawałków, które niosą w sobie pewien nastrój, klimat, który wpływa na słuchacza.
C: Myślę że charakterystycznego klimatu o którym mówisz nadaje ten "slide" który wykonuję w tym kawałku. Pamiętam dokładnie jak powstała ta piosenka. Nate miał w głowie wszystkie riffy, ale gdy weszliśmy do studia to był pierwszy raz gdy zagraliśmy to razem. Wszedłem z tym swoim slidem i chociaż wcześniej nie ćwiczyliśmy to udało się to dopasować i nagrać przy drugim podejściu.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że nie zagracie tego kawałka dopóki nie wystąpicie jako gwiazda wieczoru. Dzisiaj jest taka okazja. Możemy się spodziewać "Voice of fire"?
N: Nie, nie dzisiaj! [śmiech] Niestety nie jesteśmy w stanie zagrać wszystkich utworów które są na płycie. JR jest naszym nowym perkusistą, dołączył do zespołu trzy tygodnie przed trasą. Musiał nauczyć się całego setu a wcześniej nie grał na bębnach przez 1,5 roku. Cały czas więc ćwiczy i my też uczymy się grać z nowym perkusistą.
Jak długo zajęło wam nagranie tego materiału w studio?
N: Zrobiliśmy to w trzech etapach. W ciągu dwóch dni nagraliśmy demo i zmiksowaliśmy je. Później zagraliśmy kilka koncertów i ludzie z Nightwish zapytali czy nie chcielibyśmy nagrać całej plyty. Nie chcieliśmy zmieniać tych kawałków z dema bo ich jakość była dobra, i oddawała prawdziwy charakter tych kompozycji. Wróciliśmy więc do studia na tydzień, żeby nagrać i zmiksować resztę. Wszystko zrobiliśmy na żywo.
Nie uważasz że Old Man Gloom podobnie jak Doomriders jest zespołem grającym w imię dobrej zabawy?
N: taaaak, ale lepiej bawią się ludzie, którzy są w zespole. Naprawdę gówno nas obchodzi co ktoś sobie myśli. Na naszych albumach jest dużo rzeczy, które osoby postronne mogą uznać za niestrawne. Ale dla nas to była spora radocha. Niektóre kawałki są tam specjalnie po to, żeby ludzie ich nie lubili, bo to też wydawało nam się zabawne.
Kim jest Juan Perez dla którego umieszczacie pozdrowienia na każdej płycie OMG?
N: Juan Perez [pół minuty zastanowienia] jest magiczną istotą, o której nie będę z tobą rozmawiał. [śmiech]
Spodziewałem się tego. Tak samo zareagował Aaron Turner. Doomriders to projekt jednorazowy czy planujecie następne płyty?
C: Właściwie to już zaczęliśmy pisać nowe kawałki
N: W najbliższym czasie planujemy wydać split z zespołem Torche a później może popracujemy nad nowym albumem, albo kolejnym splitem. Jeszcze nie wiemy. Ale jedno jest pewne. Chcemy dalej komponować i nagrywać.
Jak często się spotykacie gdy nie jesteście w trasie?
C: To zależy od chwili. Gdy zbliża się koncert wtedy spotykamy się na przykład dwa razy w tygodniu.
N: Myślę że teraz to się zmieni ponieważ mamy nowy skład. Nasz wcześniejszy perkusista musiał ciągle przemieszczać się między wschodnim i zachodnim wybrzeżem. Nie byliśmy w stanie często ćwiczyć. A teraz w zespole jest JR który mieszka blisko nas więc unikniemy takich komplikacji. Mam nadzieję że będziemy się widywać częściej i pisać więcej utworów i ogólnie będziemy bardziej produktywni. [śmiech]
C: Nowy album co kilka miesięcy. [śmiech]
Oby tak było. Dzięki za rozmowę.
[Bartek Łabuda]