Dekada musiała upłynąć, aby niemiecki Wojczech mógł pochwalić się pierwszym pełnometrażowym albumem w swojej dość bogatej dyskografii. Po serii winylowych siedmiocalówek i wszelkiej maści składanek przyszedł czas na album "Sedimente". Nagrań dokonano nie byle gdzie, bo w studio Spiderhouse. Produkcją zajął się sam Harris Johns, znany doskonale ze współpracy z Voivod, Kreator i Pestilence. Długość płyty nie poraża. To raptem niecałe 24 minuty. Dodam, że bardzo intensywnego przekazu z poganicza grind i hard core'a. Sporo na "Sedimente" zagrywek thrash- i deathmetalowych, takich w starym stylu. Zresztą Wojczech to taki oldschoolowy zespół. Nawet brzmią trochę na modłę z przełomu lat 80. i 90. Ogniste ataki wściekle zaaranżowanych wokali w połączeniu z rytmicznym jazgotem znanym choćby z dokonań Napalm Death, wczesnego Carcass czy Nasum. Nie jest to materiał, który wchodzi po pierwszym przesłuchaniu. Niemiecki kwartet stworzył płytę dość pokręconą, choć opartą o znane i rozpoznawalne motywy. Odnoszę wrażenie, iż zabrakło twórcom pomysłu, aby całość dopracować i odpowiednio zaaranżować. Przez to "Sedimente" przeszło przez mój odtwarzacz dość szybko i gości obecnie wysoko na półce, czekając na swoją kolej, która przecież może już nigdy nie nadejść. Smutny los płyt-przeciętniaków. Dla bezgranicznych fanów grindu Wojczech będzie pewnie niezłą pożywką.
[Marc!n Ratyński]