Mistrz turntablismu uderza ponownie. W przeciwieństwie do nudnawego debiutu - Carpal Tunel Syndrome, który był niczym więcej jak podręcznikiem skreczowania, otrzymujemy produkt dojrzały i przemyślany. Skrecze przestały pełnić rolę dominującą. Oczywiście wciąż jest ich dużo (nawet bardzo), jednak tym razem słuchamy MUZYKI, a nie bezsensownych popisów Dja. Kid prezentuje pomysł na muzykę trochę przywodzący na myśl projekt Lovage (m.in. Dan The Automator, KK, Mike Patton). Hip-hopowy bit doprawia jazzową sekcją rytmiczną oraz wsamplowanymi zmysłowymi brzmieniami dęciaków i klawiszy tworząc bardzo przyjemny, gęsty klimat. Wszystko to pocięte z mistrzowską precyzją i jednocześnie niesamowitym luzem tworzy pełną humoru, magiczną mieszankę starego jazzu i hip-hopu. Tylko nieliczni potrafią sprawić, by gramofon stał się instrumentem w pełnym znaczeniu tego słowa - tak właśnie dzieje się, gdy do decków przykłada ręce Kid Koala. Mało tego - jego wirtuozeria sprawia, że słowo 'skrecz' dla wielu nabierze zupełnie nowego znaczenia (posłuchajcie tylko solówki w utworze Basin Street Blues).
Abstrahując jednak od technicznej strony muzyki - płyty 'Some of my best friends...' słucha się naprawdę z olbrzymią przyjemnością. Jak mówi wsamplowany w jeden z utworów głos: 'People listen to jazz for fun, dance to jazz for fun and play jazz for fun' i rzeczywiście - słychać, że nagrywając tę płytę Kid bawił się naprawdę świetnie.
[Mikołaj Pasiński]