Erykah powróciła na scenę bez hucznych zapowiedzi i oferuje nam swoje najnowsze wydawnictwo, które, jak sam tytuł wskazuje, ma być jej hołdem dla autentycznego soulu i hip-hopu. Ale jej soul nie dość, że wkroczył śmiało w dwudziesty pierwszy wiek, to na dodatek rozniósł w pył wszelkie tradycyjne granice tego gatunku. Muszę to powiedzieć już na samym początku - ta płyta zwala z nóg. Ma tylko jedną poważną wadę - trwa jedynie 55 minut. Na stronie artystki jest ona, chyba z tego względu, określana jako epka, a nie normalny album. Erykah otoczyła się legionem gości, takich jak Roy Hargrove, Zap Mama, Angie Stone, Bahamadia, Lenny Kravitz i Raphael Saadiq, ale to nie im, lecz sobie i swoim stałym współpracownikom album zawdzięcza nowatorstwo. W przeciwieństwie do poprzednich wydawnictw, które bazowały na jazzowej, instrumentalnej sekcji rytmicznej, tutaj mamy dominację elektronicznych brzmień zaaranżowanych głownie przez Rashada "Ringo" Smitha. Te podkłady wnoszą muzykę pani Badu na nowy poziom, doskonale komponując się z jej miękkim głosem, wypełniają głowę ciepłym brzmieniem.
Album zaczyna się dość klasycznie, po intro mamy utwór Bump It i nikt nie powinien mieć wątpliwości, że Erykah przez kilka lat milczenia nie straciła nic ze swojej klasy. Utwór płynie swobodnie, wprawiając ciało słuchacza w wibracje, podobnie zresztą, jak i następujący za chwilę, po porcji przepięknych wokaliz i zaśpiewów, Back In the Day. Potem dostajemy kawałek dowodzący postępu, jaki dokonał się w twórczości artystki, czyli I Want You. Dwunastominutowy utwór, przepełniony erotyzmem i emocjami, powoli i skrupulatnie budujący napięcie, po to, by po ośmiu minutach przemienić się diametralnie i wpaść w gitarowe solówki, podrasowane przez cybernetyczną produkcję. Dalsza część płyty przynosi zmianę klimatu, jeszcze nigdy Erykah nie eksplorowała tak głęboko klimatów hip-hopowych. Kompozycje w tej stylistyce uzupełnione są dwoma, dość krótkimi utworami w tradycyjnej dla niej konwencji.
Z tego też względu słychać eksperymentalny charakter albumu - nowatorskie użycie elektroniki, bogactwo rymowanych partii, klasyczne dla soulu elementy przeplatają się w genialny sposób tworząc zupełnie nową jakość. Faktem jest natomiast, że w tym natłoku różnorodnych i skrajnie różnych pomysłów, niektóre wydają się być niedopracowane. W połączeniu z długością płyty (te 55 minut wydaje się liczyć mniej) zaczynam rozumieć, dlaczego "Worldwide Underground" to według Badu eksperymentalny minialbum. Mam uczucie, że po rozbudowaniu tego wydawnictwa i nadaniu mu bardziej jednoznacznego charakteru, powstałaby płyta wiekopomna. A tak wstajemy od stołu z lekkim poczuciem głodu i świadomością wirtuozerii kucharza. W takim wypadku, aż strach pomyśleć, co Erykah zamierza zawrzeć na kolejnym wydawnictwie. Niemniej jednak jestem zdania, że jest to płyta doskonała, nowoczesna i jednocześnie niosąca silne piętno swojej autorki. Świeża, bezpretensjonalna bez śladu nadęcia i odcinania kuponów od własnej sławy. Kto żyw niech pędzi ją zdobyć i do zobaczenia 10-ego grudnia na koncercie w Warszawie.
[Piotr Lewandowski]