Michał Jacaszek w drugiej odsłonie, rzec by można, jeszcze lepszej niż na "Lo-fi Stories". Od momentu wydania jego debiutu pod skrzydłami Gusstaff Records, kibicuję szczerze dokonaniom Jacaszka. Ktoś przy okazji recenzji jego pierwszej płyty napisał, że Michał musi się jeszcze wiele nauczyć - okej, jeszcze wiele przed nim, ale nie bójmy się stwierdzić, że już na debiutanckiej płycie ukazał nam on swój świetny talent.
Potwierdził to swoją drugą płytą, którą stworzył przy współudziale wokalnym i tekstowym Miłki Malzahn, młodej poetki i autorki piosenek, opowiadań oraz dramatów. To ona na płycie śpiewa i to ona napisała teksty do "sequelowych" kompozycji. Jacaszek zajął się muzyką, programowaniem i klawiszami, wspierając jeszcze brzmienie żywym instrumentarium - gitarą, fletem i perkusją, na których grają zaproszeni przez autora muzycy. Dzięki takowemu połączeniu sił otrzymaliśmy wybornie autentyczny, piosenkowy jak najbardziej album, który okazuje się doskonałą alternatywą dla całego szeregu nowo-brzmienowych gwiazd, którymi zalewani jesteśmy od jakiegoś czasu.
Jacaszek w umiejętny sobie sposób bawi się starym jazzem, trip-hopowymi nalotami, wysmakowaną elektroniką. Choć brak tu sampli z polskich dobranocek, klimat płyty jest niemniej bajkowy - muzyczne tło delikatnie buja, po czym intrygująco rozbudza, ale absolutnie w nienatrętny sposób towarzyszy historiom miłosnym Miłki. Co prawda od czasu do czasu teksty ociekają poetyckim nadęciem, ale w obliczu całości, da się to twórcom albumu wybaczyć, bo nawet pomimo poetyckich potknięć, słucha się tego ze smakiem i z zainteresowaniem. Czekam teraz na kolejny krok Jacaszka, bo w jego talent i wyobraźnię szczerze uwierzyłem.
[Tomek Doksa]