Po raz kolejny okazuje się, że stare jest piękne. Nawet jeśli wszyscy wokół wołają o końcu, zatraceniu muzyki rockowej, nawet jeśli jest wiele prawdy w nierzadkim brnięciu rocka na mieliznę żałosnej oryginalności przyznać trzeba, że duch estetyki rockowej i sama mistyczność tej muzyki przenika nadal niemalże wszystkie frapujące jeszcze dziś kręgi muzyczne.
Swoją drogą, że producenci i dj`e garściami czerpią z rockowych bibliotek, ale to co najbardziej imponujące to racjonalny i odważny powrót do tradycji i zgrabne udekorowanie zestarzałych rockowych form w świeże kompozycje. Nie dla wszystkich rock kojarzy się wciąż z poczuciem obciachu, nie każdy jeszcze gitarę wiąże z hewi-mentalnością, na całe szczęście są i tacy, którzy nadal mają sentyment do starego rocka i nie boją się nagrywać pewnie i tak kompletnie niemodnych dzisiaj gitarowych albumów.
Grupa Sons And Daughters - czteroosobowy skład wywodzący się ze Szkocji, kilka tygodni temu wypuściła na rynek swój debiutancki mini-album "Love The Cup", chyląc tym samym czoła przed pomnikami rockowej historii. W żaden sposób nie odcinają jednakże kuponów od tego wszystkiego co było dotychczas - nie pastwią się nad reliktami tej muzyki, ale umiejętnie skłaniają się ku najciekawszym nurtom, przeplatając w swoich utworach sporą dawkę folku, bluesa, funku czy nawet alternatywnego country. Skojarzenia są dość wyraźne - Talking Heads czy The Stooges, klimat ociera się niekiedy dokonania Leonarda Cohena oraz Johny`ego Casha, którego nazwisko posłużyło zresztą za tytuł jednej z kompozycji. Zainteresowani znajdą na tej płycie dużo melodii, humoru, muzycznego optymizmu.
Sama formacja nabierała doświadczenie na trasach z Franz Ferdinand i Arab Strap - w Stanach i w Szkocji mają jak na razie bardzo dobrą prasę i tylko czekać kiedy Quentin Tarantino umieści ich na soundtracku do swojego nowego filmu.
[Tomek Doksa]