polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
DURAN DURAN  Astronaut

DURAN DURAN
Astronaut

Po niemal dwudziestu latach Duran Duran powrócili w oryginalnym składzie z trzema Taylorami (z których żaden nie jest ze sobą spokrewniony!). Trzeba przyznać iż ostatnie płyty zespołu przechodziły już bez większego echa. Inna sprawa, że wychodziły już znacznie rzadziej (poprzednia "Pop Trash" 4 lata temu) zaś Simon Le Bon i Nick Rhodes skłaniali się raczej ku rockowym balladom niż energetycznym, wysmakowanym hitom. Na szczęście dla nich powróciła moda na lata 80-te a wraz z nią ikony tamtych lat. Ponieważ muzyka Duran Duran nigdy nie zeszła poniżej pewnego, wysokiego poziomu ich powrót przyjąłem bardzo życzliwe. I ostrzyłem sobie zęby na nowy repertuar. Zanim jednak zespół wydał "Astronaut" przez niemal 2 lata spijał śmietankę i jeździł po całym świecie z koncertami. Po drodze dwukrotnie zapełnił Wembley, wydał ponownie swe klasyczne albumy, box z singlami, DVD i . i niestety nabrali wszystkich dokumentnie.

Na nowej płycie brakuje przede wszystkim tego z czego byli od dawna znani: powalających przebojów. To co ma uchodzić za przebój szybko rozpoznamy po banalnej melodii i tekście. To co przebojem być nie miało jest zaś zbyt zachowawcze aby mogło zainteresować na dłużej. Z muzyki wyparował funkowy groove, bezczelne refreny i przepis na prawdziwy przebój. Z całego zestawu autoplagiatów mógłbym wyróżnić tylko "Finest Hour", "One of Those Days" i "Point of No Return". Za co ? Za to, że zespół na chwile porzucił popowy blichtr i większą uwagę zwrócił na klimat swoich utworów.

Niewątpliwie jest to płyta dla tych którzy wciąż z rozrzewnieniem wspominają czasy New Romantic i preferują to, co gdzieś już kiedyś słyszeli.

Ze mnie niestety ta muzyka natychmiast ulatuje. Nie przeszkadza, nie złości i nie wywołuje żadnych emocji.

Każdy kraj ma widocznie takie Kombi na jakie sobie zasłużył.

[Marcin Jaśkowiak]