polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
 Po Norwesku - raport


Po Norwesku - raport

Norwegia muzycznie kojarzona jest przede wszystkim ze sceną black metalową oraz z graną na listach złotych przebojów grupą AHA. Historie o spalonych kościołach, morderstwach, Burzumie odsiadującym długi wyrok w więzieniu zdominowały w ostatnich kilkunastu latach doniesienia z kraju fiordów i to głównie krążki norweskich black metalowców zasiliły płytowe segmenty naszych sklepów. Emperor, Arcturus, Mayhem, Thorns czy Dodheimsgard to najbardziej progresywni przedstawiciele tego gatunku na świecie, którzy znacznie rozszerzyli jego ramy. Dimmu Borgir czy Kovenant z kolei to metalowe grupy, które odniosły komercyjne sukcesy na międzynarodową skalę. Norwegia jest bez wątpienia black metalowym królestwem, jednak nie o tym ma być ten tekst. Miłośnicy połączenia jazzu i elektroniki doskonale znają norweską wytwórnię Jazzland. W tym roku świetne 2 koncerty dał w Polsce jej czołowy przedstawiciel Nils Petter Molvaer. Nu-jazz to obecnie bardzo popularny w Europie gatunek a norwescy artyści z Eivindem Aarstem, Bugge Wesseltoftem, Sidsel Endresen, wspomnianym Molvaerem czy Wibutee to jego główne filary. Uważnie śledzący poczynania amerykańskiej wytwórni Ipecac już pewnie natrafili na płyty Norwega, Johna Kaady, który debiutował w jej barwach w zeszłym roku. Jeśli nie, to dotrą do nich pewnie teraz za sprawą wspólnego krążka Kaady z Pattonem. Płyta zatytułowana "Romances" miała pod koniec listopada swoją światową premierę. Na europejskich scenach święci ostatnio triumfy rockowy projekt Kaizers Orchestra. Zawsze jestem pełen podziwu dla grup, które śpiewając nie po angielsku potrafią przebić się na zdominowanym przez anglojęzyczne zespoły, rynku. Im się to udało! Grzechem byłoby pominąć w tym zestawieniu duet Bel Canto. Ich album "Schimmering, Wram & Bright" (1992) to arcydzieło klimatycznego grania. Obecni na scenie od połowy lat 80tych są cały czas aktywni. Mają na koncie również sporo solowych projektów. Żeby nie przeciągać tego wstępu wspomnę jeszcze tylko o drum 'n' bassowym projekcie Ralph Myerz And The Jack Herren Band, na który również warto zwrócić uwagę.

Ulver - z Metal Hammera do Wire

Wróćmy na chwilę do black metalu, bo w ramach tej sceny dokonała się w Norwegii pod koniec lat 90tych mała muzyczna rewolucja. Kristoffer "Garm" Rygg aka Trickster G. założyciel grupy Ulver nie mogąc znaleźć wydawcy dla swojego trzeciego, zbyt ambitnego i za mocno odbiegającego od przyjętych kanonów krążka zdecydował się na powołanie własnej wytwórni Jester Records. W roku 1998 światło dzienne ujrzało dwupłytowe wydawnictwo: "Themes from William Blake's The Marriage of Heaven and Hell". Płyta okazała się sporym komercyjnym sukcesem zachęcając Trickstera do dalszego prowadzenia wytwórni. Garm prócz własnych nagrań zaczął z czasem wydawać również innych wykonawców. Skupił się na artystach wyłącznie z Norwegii. W przyszłym roku drzwi jego wytwórni po raz pierwszy otworzą się dla obcokrajowców. Do tej pory pojawiali się oni na płytach z Jester wyłącznie gościnnie (m.in. Merzbow). Nikt pewnie z wczesnych fanów Ulvera nie przewidywał, że aż tak dziwny i niemetalowy będzie profil jego wytwórni. Kolejne wydawnictwa firmowane przez Jester coraz bardziej odbiegały od gatunkowych korzeni. Z czasem przestały je recenzować pisma metalowe a zaczęły te zajmujące się awangardą. Dość pozytywnie i dużo można przeczytać o płytach wydawanych przez Garma w angielskim Wire. Elita Jester Records to prócz Ulver: eksperymentalny i psychodeliczny When Larsa Pedersena, balansujący między Tortoise a Slayerem Virus, Ash Of Trace - solowy projekt obdarzonej anielskim głosem Heidi S. Tveitan aka Ihriel zananej ze współpracy z eksperymentalnym metalowym Peccatum oraz ambientowo dronnowy projekt Origami Galaktika.

Jazzland - Nowa koncepcja Jazzu

Taki tytuł nosi seria wydawnictw firmowana nazwiskiem pianisty Bugge Wesseltofta. Jego muzyczne pejzaże osadzone w jazzie i przyprawione elektroniką zapoczątkowały modę na tego typu granie i zainspirowały innych artystów z Norwegii do podobnych poszukiwań. Pierwsza płyta Wesseltofta "New Conception Of Jazz" ukazała się 1996 roku w barwach wytwórni Jazzland, specjalizującej się w jazzowo-elektronicznych eksperymentach. Najciekawsze płyty Wesseltofta to "Moving" (2001) oraz koncertówka "New Conception Of Jazz - Live" będąca zapisem występów jego licznego zespołu w Paryżu, Koloni oraz Amiens. Warto też zwrócić uwagę na jego minimalistyczny duet (sentyzator, programowanie, perkusja i wokal) z wokalistką Sidsel Endresen - "Out here, In There" (2001). Niewątpliwie największą popularnością w naszym kraju cieszy się jednak inny przedstawiciel nu-jazzu z Norwegii, mowa o Nillsie Petterze Molvaerze. Bardzo chętnie wracam do jego płyt. Szczególnie lubię przewrotnie zatytułowaną "NP3" (2002) oraz ostatnia koncertówkę "Streamer"(2004). Ciekawie wypada również "Recoloured" (2003) remiksowana m.in. przez: Herberta, Cinematic Orchestra oraz Billa Laswella. Molvaer znalazł swój przepis na zaadoptowanie nowoczesnej elektroniki do jazzu. Przyrządza bardzo smakowite mikstury. Nie jest rzecz jasna pierwszy w tej dziedzinie, ale na pewno wyjątkowy i pełen uroku. Momentami jego muzyka jest klimatyczna i wyciszona, potrafi być również niepokojąca i niespokojna. Warto sięgnąć również po inne propozycje z katalogu Jazzland. Na uwagę zasługuje najnowszy album Eivinda Aarsta "Connected" (2004) oraz trio Wibutee, którzy debiutowali w barwach wytwórni w 1999 roku płytą "Newborn Thing". Niedawno ukazał się ich najnowszy album "Playmachine". To właśnie Wibutee kojarzy mi się najbardziej z naszym rodzimym Robotemobibokiem.

Kaada - powrót do przyszłośći

W tym tekście będzie dużo o Kaada gdyż jest to jeden z moich ulubionych norweskich wykonawców. Od kilku dni świętuje on wydanie wspólnej płyty z Mikiem Pattonem. John Erik Kaada, to wzięty w Norwegii kompozytor muzyki filmowej. Na jego stronie (www.kaada.no) znajdziemy szczegółowy opis wszystkich filmów, w których się udzielał. Jest najmłodszym Norwegiem wyróżnionym nagrodą "the Golden Clapboard" przyznawaną przez norweski przemysł filmowy. Swoją muzyczną zabawę zaczynał w wieku 10 lat kiedy to dostał swój pierwszy sentyzator. Jako nastolatek założył zespół Cloroform, z którym nagrywa po dziś dzień. Trwają właśnie nagrania najnowszej, szóstej już płyty zespołu. Cloroform to ekscentryczne trio (perkusja, kontrabas, klawisze + wokale) balansujące pomiędzy jazzem, elektroniką, popem i metalem. Miałem okazję oglądać ich występ na tegorocznej edycji Roskilde i muszę przyznać, że było to niezwykłe doświadczenie. Panowie ubrani w uniformy rodem z maszynowni narobili dużo hałasu na scenie, nie raz rozbawiając i wprawiając w osłupienie publikę. Ich muzyka jest pełna szaleństwa, sporo u nich nawiązań do wczesnego Mr. Bungle. Nie dziwię się, że Patton, który trafił na występ Cloroform zaproponował Kaadzie współpracę. Wypada on bowiem na żywo znakomicie. Kaada namawiał Pattona by wydał Cloroform, ten jednak zainteresowany był jego solowymi dokonaniami tym bardziej, że Cloroform śpiewa po norwesku. W barwach Ipecac zadebiutował na początku 2003 roku (płyta miała w Norwegii premierę w 2002) intrygująco zatytułowanym albumem: "Thank You For Giving Me Your Valuable Time". Odpowiadając na zawarte w tytule albumu podziękowania to czystą przyjemnością jest znaleźć czas by móc się zapomnieć i odpocząć słuchając go. Płyta zebrała bardzo dobre recenzje na całym Świecie. W Polsce raczej przeszła bez echa. Miałem okazję przeprowadzić z Johnem rozmowę po jego występie w Amsterdamie (grali w ramach europejskiej edycji Gig Show 2003 obok Tomahawk i Melvins). Opowiadał o początkach współpracy z Pattonem, o muzyce filmowej, Cloroformie. Już w wtedy zapowiadał w tajemnicy, że Patton pojawi się gościnnie na jego kolejnym albumie. Zanim jednak doszło do premiery ich duetu na początku tego roku ukazała się w Norwegii i tylko tam jego druga solowa płyta. Początkowo trochę mnie rozczarowała gdyż spodziewałem się kontynuacji pomysłów z "jedynki" naszpikowanej big beatem, popem, klimatami lat pięćdziesiątych, doprawionej rockiem i nowoczesnymi brzmieniami a otrzymałem kalkę Becka. Przynajmniej takie było moje pierwsze wrażenie. Na pewno nie można jej odmówić kunsztu, jest znakomicie wyprodukowana. "MECD" (początkowo miała się nazywać "It's Wonderful To Be A Nerd") to rodzaj eksperymentalnego popu. Po kilku przesłuchaniach w końcu przekonałem się do niej, jednak debiutu nie przebiła. Wróćmy do najnowszej płyty Kaady nagranej w duecie z Mikiem Pattonem. Produkowano ją w jego prywatnym studio. Na podstawie fragmentów utworów, które udostępnił on na swojej stronie we wrześniu tego roku spodziewałem się, że bliżej będzie tej produkcji do Mr. Bungle niż w ostateczności wyszło. "Romances" to płyta bardzo filmowa i bardzo europejska. Jak przyznaje Kaada przy pisaniu piosenek inspirowała go twórczość klasyków: Mahlera, Chopina, Brahmsa i Liszta. Tytuły piosenek zostały zaczerpnięte z dziewiętnastowiecznych francuskich pieśni. Całość przyprawiono "FXami" rodem z filmów SF z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Patton dużo wniósł swoich klimatów na płytę, ale nie zdominował jej. Słychać bardzo wyraźnie charakterystyczny styl Kaady, który sam o płycie mówi: "Jest to doskonała ścieżka dźwiękowa do waszego ostatniego koszmaru...". Przyznam, że jestem trochę zdezorientowany tą płytą. Nie rzuca na kolana ale i nie rozczarowuje, na pewno intryguje. Jestem pewien, że będę do niej wracał jeszcze co najmniej kilka razy.

Kaizers Orchestra - po norwesku!!!

Kaizers Orchestra to przede wszystkim zespół koncertowy. Już od dłuższego czasu słyszałem pochlebne opinie o tej grupie. W roku 2002 norweska prasa okrzyknęła ich najlepszym artystą koncertowym a duńska uznała ich występ za najlepszy na festiwalu Roskilde. Walczyli wtedy w Danii o miano najlepszego koncertu roku 2002 uzyskując nominacje razem z Radiohead i Davidem Bowie. W 2003 znajomy z Berlina donosił o kolejno wyprzedawanych koncertach grupy. W tym roku na festiwalu Pukkelpop nadarzyła się okazja by się przekonać co prezentuje Kaizers Orchestra na żywo. Nie zawiodłem się! Panowie na scenie robią niezły show a do tego na koncercie świetnie sprawdzają się ich kawałki. Wielkim zaskoczeniem była dla mnie belgijska publika śpiewająca teksty zespołu, gdyż Kaizers Orchestra śpiewa w ich ojczystym języku. Prócz klasycznego instrumentarium chłopaki używają kontrabasu (obecnie ich skład zasila Storesund z Cloroform) oraz klawiszy rodem z westernu. Wszyscy występują w niechlujnie ubranych garniturach. Efektu ich muzyce dodają nietypowe instrumenty perkusyjne jak choćby dwa wielkie metalowe pojemniki na smołę czy przeróżne tarki albo starodawne syreny alarmowe. Ich pierwszy album "Ompa Til Du Dor" (2001) jest najlepiej sprzedanym norweskojęzycznym debiutem rockowym w historii Norwegii. Otrzymali za tą płytę norweskie Grammy. Dwójka "Evig Pint" (2003) ugruntowała ich pozycje. Sprzedała się również całkiem nieźle w Danii i Niemczech. Właśnie podpisali międzynarodowy kontrakt z Universalem. Pierwszy raz zespół śpiewający po norwesku stanął przed taką szansą i niech nikt nie próbuje namówić ich by zaczęli śpiewać po angielsku gdyż to właśnie norweski dodaje ich muzie smaku i czyni ją wyjątkową. Ciekawe czy kiedyś komuś śpiewającemu po polsku uda się podobna sztuka co im.

BEL CANTO - Na deser

Bel Canto należy się w Popupie osobny artykuł. W niektórych kręgach to duet wręcz kultowy. Może nie na taką skalę jak Cocteau Twins ale bez wątpienia mają sporą rzeszę wiernych wyznawców w Europie. Ich eteryczna muzyka ujęła mnie od pierwszego przesłuchania. "Schimmering, Wram & Bright" z 1992 plasuje się w ścisłej czołówce klimatycznego i nastrojowego grania. Kolejne jak i wcześniejsze wydawnictwa nie są aż tak błyskotliwe aczkolwiek zawsze jest to muzyka co najmniej ponadprzeciętna. Bel Canto znaczy w tłumaczeniu piękny śpiew a pięknego głosu wokalistce Anneli Drecker odmówić na pewno nie można. Duetowi muzycznie najbliżej jest do Cocteau Twins z tym, że w ich muzyce jest znacznie więcej elektroniki. W ramach ciekawostki dodam, że wokalistka, pojawiła się m.in. na ostatniej płycie AHA "Lifelines" wspomagała ich również w chórkach na trasie koncertowej oraz wystąpiła gościnnie na płycie "Melody A.M." norweskiego Royksopp. Współpracowała również z Hectorem Zazou czy Motorpsycho. Niewielu pewnie wie ale w zeszłym roku Anneli Drecker złożyła nam wizytę. 15 listopada 2003 wystąpiła z pianistą Ketil Bjornstadem w chorzowskim Teatrze Rozrywki. To właśnie z nim ostatnio głównie koncertuje poza Bel Canto.

Norwegowie zdecydowanie mają się czym pochwalić. Kończąc ta krótką wyprawę po zaułkach norweskiej sceny niezależnej pozostaje mieć nadzieję, że nie trzeba będzie jechać aż do Oslo na koncerty wspomnianych wykonawców. Kaizers Orchestra często koncertuje za naszą zachodnią granicą, być może Patton z Kaadą wystąpią w przyszłym roku w Polsce.

[Tomo Żyżyk]