The Kurws są dla mnie najciekawszym łącznikiem polskiej sceny gitarowej doby lat 90. z teraźniejszością. Z kilku powodów. Po pierwsze fascynuje mnie ich podejście DIY, o mocno punkowym zabarwieniu, w działaniu, wydawaniu płyt i graniu koncertów. Z drugiej strony cechuje ich surowość, która na Alarm jest obecna chyba najbardziej z dotychczasowych płyt zespołu. Po trzecie, frapujące jest ich zaparcie i rozwój z zespołu “spotykającego” się na próbach do regularnej kapeli, która ćwiczy do ostatniej kropli krwi, co zwłaszcza podczas koncertów słychać i czuć (już od dobrych kilku lat).
Alarm jest ich najbardziej awangardowym obliczem, bo i próżno szukać tu “piosenek” pokroju “Lecha Wałęsy” (którego namiętnie słuchałem w samochodowym radio wielokrotnie) z debiutu. Trzeci longplay jest nie tak łatwo strawny, ale pokazuje muzyków w kapitalnym stadium rozwoju jako grupę, która wie jak chce coś zagrać. Wszystko jest tutaj na swoim miejscu - połamana i rozwichrzona perkusja, wyrazisty i mięsisty bas, obecny zazwyczaj na pierwszym planie czy gitarowe zabrudzenia kompozycyjnej tkanki. Czuć tu posmak punka, czuć post-punka, ale sęk w tym, że Kurws sami stali się formą i to do nich można porównywać inne zespoły. Alarm najdobitniej pokazuje ich brzmienie, koncepcję, ale też odwagę w eksplorowaniu pomysłów. To raptem sześć utworów, z których aż cztery trwają od 7 do 11 minut. Narracyjnie dzieje się w nich bardzo dużo, a zespół z jednej strony folguje sobie z rytmem, rozpędzając się bez granic, aby za chwilę uderzyć gitarową motoryką albo saksofonowymi wstęgami. Grają z lekkością, a jednocześnie pomysłem, co chwilę wplatając najróżniejsze dźwiękowe ornamenty, co genialnie słychać w “Mieć ciastko i zjeść ciastko”, które w tytule proroczo zapowiada co się tu dzieje: zespół napakował pomysły, a jednocześnie nie przesadził, gra zwiewnie, ale eksperymentuje z formą, zagłębiając się w obszary free. Już na pierwszej płycie Kurws pokazali, że są nieszablonowym tworem, teraz tylko potwierdzają swoją pozycję, jednocześnie podnosząc poprzeczkę i wychodząc z tego obronną ręką.
[Jakub Knera]