polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

Unsound Festival 2018: Presence
Kraków | 12-14.10.2018

Na Unsound dobrze się wraca nawet po kilku latach przerwy. W jednej z około koncertowych dyskusji zastanawialiśmy się czy wyobrażamy sobie Polskę bez tego festiwalu. Pytanie retoryczne, bo pomim

Tegoroczny festiwal, był ósmym, na którym dane było mi uczestniczyć, po dwuletniej przerwie. Podczas tych pierwszych, do Krakowa zawsze przyjeżdżałem na długi weekend od czwartku do niedzieli, ale kilkakrotnie zdarzało się też że byłem na Unsound w ciągu tygodnia, a na weekend nie zostawałem. Sęk w tym, że program tej imprezy jest tak skonstruowany, że cały tydzień pełen jest ciekawych punktów programu i niełatwo zdecydować, co wybrać. W tym roku zawitałem do Krakowa w piątek i zostałem do niedzieli - nienajgorzej, bo w tymczasie zaplanowała została największa część programu.

Singeli i gqom

Tegoroczny motyw przewodni – „obecność” - dał mi do myślenia, na których koncertach byłem naprawdę obecny, nie myślałem o tym czy iść po piwo czy spotkać się znajomymi, sprawdzić co dzieje się w innej sali albo po prostu pozwoliłem się wciągnąć w muzykę. Wśród weekendowych koncertów naliczyłem pięć takich wydarzeń.

W tym roku na Unsound królowała muzyka z Czarnego Lądu. Brak konceptualizmu i czysta, bezpośrednia energia. Czerpanie z lokalnej tradycji i przetwarzenie jej we współczesne, a nawet i futurystyczne brzmienie. Kapitalnie wypadł Bamba Pana z Tanzanii, z którym na scenie pojawił się raper Makaveli. Bez zbędnej teatralizacji, scenografii, surowo, jedynie z laptopem i mikrofonem zaprezentowali swoje oryginalne spojrzenie na singeli, który wygląda w przyszłość jeszcze dalej niż footwork czy gqom. Wwiercające się synstezatorowe brzmienie i metaliczne automaty perkusyjne, czerpanie z muzyki tradycyjnej garściami, ale podkręcenie jej do 180 bpm to rewolucja ale i rzecz, która ten materiał czyni wyjątkowym, także gdy pędzi na złamanie karku z niebotyczną prędkością. Duet był w stanie wykrzesać z tej muzyki ogromną energię, co publiczność momentalnie podchwyciła. Cieszy, że zagrali w duecie, bo na tegorocznym debiutanckim albumie Bamba Pana, raper pojawia się tylko w jednym utworze. Tanzańskiego misterium dopełnił dzień później set Sisso (który w programie pojawił się w ostatnim momencie jako zastępstwo!), w pewnym momencie na scenie wsparty przez wyżej wymienioną dwójkę. Obłędne tempo, gęstość dźwięków i przegląd brzmienia sisso, a jednocześnie ekspresja, która znów chwyciła i sprawiła, że Forum w tym rozszalałym tańcu się zagotowało.

Myślałem, że nie wiele już mnie zdziwi, godzinę po Sisso na scenie pojawiła się Sho Madjozi, a razem z nią DJ Lag i dwóch tancerzy. Zagrali najlepszy koncert spośród tych, które zobaczyłem na tegorocznym Unsound. Madjozi czerpie z shangan electro i gqom, ale ze względu na durbańskiego producenta siłą rzeczy dominowało to drugie. Niezwykła komunikatywność, przebojowość, śpiew w wielu językach i gęsta, sugestywna warstwa muzyczna – z minuty na minutę robiło się coraz intensywniej. A dwójka tancerzy, którzy nie tylko sprawnie się poruszali, ale też wygłupiali i wchodzili dosłownie na wszystko na co się dało, sprawili, że był to też absorbująco performatywny i szczery show. Sobotni program w Forum nie był łatwy do ogarnięcia, bo niemal w tym samym czasie grało mnóstwo interesujących artystów. W Kuchni dotarłem na (niestety nie cały) koncert Rozzma, który frapująco łączy wpływy muzyki bliskowschodniej z gęstym, futurystycznym basowym brzmieniem. Wszystko grał w pojedynkę na samplerze i laptopie, a w pewnym momencie chwycił za mikrofon, żeby – jak na debiutanckiej epce Donya Fakka – dopełnić muzykę wokalem. Świetny koncert, zwłaszcza w nietypowej przestrzeni dawnej kuchni Hotelu Forum, która bardzo dobrze się sprawdziła.

Na liście moich najlepszych koncertów znalazła się też Jlin, która tym razem pojawiła się nie w Forum, ale położonym po sąsiedzku centrum kongresowym ICE. Na koncercie zagrała wersję (stąd w nazwie koncertu „Edits”) muzyki z tegorocznej płyty Autobiography do spektaklu Company Wayne McGregor, który jest tanecznym portretem materiału genetycznego założyciela tej grupy. W żadnym jednak wypadku Jlin nie „dogrywała” jedynie muzyki, nie była też tłem – już pierwsze trzy utwory mocno otworzyły występ, w niemal zupełniej ciemności ukazując zmysł artystki do zawrotnego przetwarzania perkusyjnych brzmień i nadawania im chwytliwej narracji. Kiedy na scenie pojawili się tancerze, całość nabrała wyrazistego posmaku – w efektownym, ale oszczędnym występie tanecznym, muzyka cały czas pozostawała na pierwszym planie.

Obecność i tożsamość

Jednym z mocniejszych momentów festiwalu był także koncert raperki Linn de Quebrada w Hotelu Forum – w kwartecie, z producentem, perkusistką i dodatkową wokalistą. Bardzo intensywny i rytmiczny, ale też prowokujący: de Quebrada łączy rap z sambą i pulsującym rytmem, stając w szranki ze stereotypami ról płciowych i kulturowych, w bardzo chwytliwej i wyzywającej formule. Ciekawie wypadły dwa inne koncerty w ICE, chociaż nie jestem pewien czy była to dla nich właściwa przestrzeń. DJ Rabbit, Sam Rolfes i House of Kenzo zapamiętałem przede wszystkim jako taneczny show, muzycznie mdły, ale performatywnie oryginalny: tutaj mieliśmy również do czynienia z tancerzami, ale raczej tymi o prominencji klubu go-go niż teatru tańca. Najpierw tańczyli i wili się na scenie, potem weszli w publiczność, aby w bardzo ekspresyjny sposób z elementami striptizu wypaść odważnie, chociaż też perwersyjnie. Dodatkiem było komputerowe przetwarzania tańca przez Rolfesa, chociaż na tle głównych bohaterów pozostało w cieniu.

Drugi z ważnych koncertów w ICE był popisem wokalnym Colina Self, który zagrał razem z trio smyczkowym (Karolina Rec, Julia Ziętek i Maria Tomala) i grupą osób z publiczności (wcześniej odpowiednio przećwiczonych). Muzyk zaprezentował materiał z zaplanowanej na jesień płyty „Siblings”, łącząc brzmienie smyczków i elektroniki. Wystąpił w specyficznym kombinezonie, tworząc para-performance, w którym opowiadał o sobie i poszukiwaniach własnego ja. Zwrotów akcji nie brakowało – od lirycznego śpiewu, bo gęstniejącą elektronikę, chociaż czasem brzmiało to lekko infantylnie.

Tu tytułowy motyw powrócił dla mnie w innym znaczeniu: „zaznaczyć swoją obecność” mówimy wtedy, kiedy ktoś podkreśla swoją osobowość, punkt widzenia czy osobliwą perspektywę. W tym przypadku była to tożsamość, ale też walka o nią z samym sobą i społeczeństwem. Transseksualna Linn de Quebrada poświęca w swojej twórczości wiele uwagi społeczności LGBT, House of Kenzo, wywodzący się z tańca vogue, organizują queerowe imprezy w Teksasie, a Colin Self – określany mianem „trans-dyscyplinarnej post-riot grrl divy”, chociaż sam na scenie się od tego dystansował – interesuje się ideami gender i łączeniem relacji społecznych z nowoczesnymi technologiami. Wszyscy przez muzykę, taniec, ale też bezpośrednie otwarcie się na widzów, mówili o swojej tożsamości, ale też niełatwym jej poszukiwaniu i przeciwnościach ludzkich stereotypów, które musza zwalczać. Self swoim występem i możliwością opowiedzenia o sobie, był wyraźnie poruszony. Unsound często zwraca uwagę na kwestie społeczne i równościowe, ale te kilka koncertów szczególnie utkwiło mi w pamięci jako bardzo mocno podkreślające tożsamość, walkę o różnorodność i równe prawa (co ważne, wśród piątkowych i sobotnich koncertów oraz setów w Hotelu Forum parytet płciowy był prawie w równi osiągnięty).

Szukałem też tożsamości polskiej sceny na scenach w brutalistycznym Hotelu Forum. Większość koncertów skumulowała się we wspomnianej Kuchni czy Sekretnej Loży, dawnym hotelowym klubie w podziemiach. W Kuchni ciekawie ze swoim elektronicznym materiałem wypadł Bartek Kujawski, chociaż załapałem się tylko na część jego koncertu. Wcześniej byłem piętro niżej, gdzie grał Wojciech Bąkowski z materiałem Jazz Duo, który rzecz jasna nie ma w sobie nic z jazzu – to osobliwa i osobista wypowiedź na żywo, zaprezentowana trochę w formule recitalu. Szkoda tylko, że nie konsekwentnie bazującą na nowej płycie, ale wplatającą elementy Telegaz, przez co straciła trochę na wyrazistości. Ciekawy set grał Jan Młynarski – grał, bo nie zagrał go spójnie do końca; w łączenie perkusjonaliów z elektroniką czegoś mi zabrakło. Dwa najbardziej rozimprowizowane sety dali Jachna/Wójciński i duet Paper Cuts, nie do końca jednak do programu pasujący. Pierwszy bardzo liryczny, drugi trochę niezdecydowany (skoro Kacperczyk miał syntezator, Kurek mógł w większym zakresie eksplorować perkusjonalia a nie elektronikę, byłoby ciekawiej). Nie do końca przekonała mnie przetwarzająca swój wokal Olga Szymula. Potencjał intrygującego podkreślenia wątków muzyki ludowej miał koncert Remka Hamaja z grupy Księżyc w towarzystwie elektroniki i dwójki śpiewaczek tradycyjnych, ale gdzieś w połowie się rozpadł, nużył, przez co nie do końca było wiadomo dokąd zmierza. Podobnie duet Pawła Romańczuka i Tomoko Sauvage z wizualizacjami bazującymi na zdjęciach Zofii Rydet. Romańczuk dwoił się i troił, w pewnym momencie wręcz przesadzając z brzmieniem syntezatora, natomiast Sauvage grała oszczędnie. Jakby trochę nieprzygotowana powtarzała nieustannie męczący w pewnym momencie sposób grania na misach wodnych. Razem nie za wiele grali wspólnie, a raczej naprzemiennie, więc dramaturgia koncertu pozostawiła wiele do życzenia.

Od smyczków do ujadania psów

Problemów z narracją nie miał Alva Noto, który w piątek grał na sali teatralnej ICE, ale miał problem z archaicznym brzmieniem. Set zagrał płynny, pulsujący i charyzmatyczny, ale jednocześnie muzyka trąciła myszką. Na Unsound, festiwalu poszukującym, Carsten Nicolai brzmiał jak wyjęty żywcem sprzed dekady czy nawet dwóch. Minimalistyczne wizualizacje, banalne i mało innowacyjne tylko to wrażenie pogłębiały. Można się zżymać, że tak miało być bo koncert nawet wciągał, ale treściowo za wiele do powiedzenia nie miał. W 2018 dzieje się w muzyce o wiele więcej. Dzień później w sali audytoryjnej obok grała Caterina Barbieri i sprawiała podobne wrażenie – jej pełna arpeggiów syntezatorowa wstęga, która trwała chyba z godzinę, była nastawiona na tani efekt, dopełniony wizualizacjami z nagrań z kamery 360 stopni. Ale w tej elektronicznej, post-vangelisowskiej wydmuszce nie kryło się za wiele treści, to były mało innowacyjne patenty znane od wielu lat.

Rozczarowaniem okazał się koncert zamykający festiwal – tribute dla zmarłego w tym roku Jóhanna Jóhannssona. W pierwszej części muzykę oszczędną i balansującą na granicy ciszy zagrali Hildur Guðnadóttir, Sam Slater, Erik K. Skodvin i Robert Aiki Aubrey Lowe. Trochę bez polotu, dłużyło się, a wszystko sprawiało wrażenie przygotowania w pośpiechu, bez rozmysłu. W drugiej części koncertu na scenę weszła Sinfonietta Cracovia, której w kilku utworach towarzyszyła część ww. muzyków. Kilkunastu osobowy zespół odegrał przede wszystkim te najbardziej pompatyczne i przesłodzone dzieła Islandczyka. Nie było żadnego przełamania czy zaskoczenia. Szkoda, bo przecież Jóhannsson nie odciął się od swoich eksperymentalnych korzeni, o czym nawet wieszczono w programie - może gdyby je zaprezentować, byłoby ciekawiej.

Dopełnieniem koncertowego programu były dwie instalacje dźwiękowe w Studiu Vintage przy ulicy Kamiennej. W niedzielę, ostatniego dnia festiwalu, było mnóstwo czasy by wybrać się na kilkudziesięciominutowy spacer do dawnych XIX-wiecznych budynków wojskowych. W pierwszym pomieszczeniu znalazła się kolejna odsłona zapachowego pomysłu Unsound, projektu Ephemera. Dźwięk, oświetlenie i zapach połączyły się w synestezyjne doświadczenie Foris. Jasna przestrzeń z wiszącymi lampami i głośnikami nie sprzyjała koncentracji więc warto było zamknąć oczy, natomiast nagranie Chrisa Watsona, które trwało niemal 40 minut wciągało bez reszty. Nagrania terenowe z lasów z całego świata budowały spójną narrację, pozornie statyczną, ale cały czas z wielokanałowej instalacji można było wyłowić interesujące dźwięki, a przy zamkniętych oczach można było wniknąć w świat dżungli i lasów, obfitujący w wielobarwną paletę nagrań terenowych. Tu obecność – tak postulowana przez festiwal jako skupienie się na tu i teraz, bez zakłóceń w postaci smartfonów, rozmów i innych czynników – odczułem najbardziej. Nagranie Watsona pozwoliło odpłynąć całkowicie.

Kilkadziesiąt metrów dalej, w wilgotnej i chłodnej piwnicy czekała jeszcze jedna instalacja: a, e, i, o, u Mirosława Bałki, pokazana w 1997 roku w Warszawie i Bielefeld. Dźwiękowa rejestracja szczekania i wycia psów ze schroniska w Celestynowie pod Warszawą w ciemnej piwnicy brzmiała złowrogo i tajemniczo. Długi korytarz kończył się ciemną nicością i pomimo wzroku, który przyzwyczaja się do braku światła, nie było wiadomo co tam się znajduje – tak sugestywnie dźwięk budował iluzoryczne wrażenie obecności zwierząt i oddziaływał na zmysły, kontrastując z letnią miejską, obojętną audiosferą na zewnątrz.

Obecny

Unsound nie musi nikomu nic udowadniać – festiwal przez półtorej dekady wypracował formułę, sznyt programowy, częśc dyskusyjną i wciąż otwarcie poszukuje nowości w świecie muzyki. Ale postawili też poprzeczkę bardzo wysoko. Na krakowskiej imprezie footwork czy gqom pojawił się, gdy w Polsce mało kto o nich słyszał. Zestawiają różne przestrzenie z odmienną muzyką. W tym roku techno (na szczęście) było jak na lekarstwo, bo kiedy ten gatunek powoli zdaje się zjadać własny ogon, na krakowskim festiwalu zachwyca sigieli, muzyka z Południowej i Wschodniej Afryki czy scena elektroniczna krajów latynoskich. Byli też Amnesia Scanner i Sophie (na żywo bardziej konceptualni niż rzeczywiście jakościowo interesujący), wpleceni w program jako gwiazdy imprezy, ale przecież grali już wcześniej nad Wisłą… na Unsound. Jeśli czegoś mi brakuje to fajnie byłoby tworzyć tu specjalne projekty angażujące polskich twórców, żeby potem wysyłać ich na inne festiwale. Unsound ma ku temu potencjał. 

Hotel Forum, dawna post-prlowska, brutalistyczna budowla, zdaje się być świetnym miejscem na finał festiwalu. W dawniejszych edycjach "imprezowa" część krążyła od Klubu Studio, przez wieczorne imprezy klubowe w Mandze, nieistniejącą już Fabrykę po Teatr Łaźnia Nowa. Nie ma się co zżymać, że dużo koncertów jest w ICE, na rzecz wcześniejszych, wyjątkowych lokalizacji (Kino Kijów, Muzeum Inżynierii czy strzału jakim był Klub Feniks; na sytuację z Kościołem św. Katarzyny spuśćmy zasłonę milczenia), ale festiwal nadrabia wykorzystywaniem do maksimum przestrzeni Forum i programem dziennym. Współpraca z innymi organizatorami i instytucjami, ale też uczestnictwo kuratorów w wielu wydarzeniach owocuje aktualnym programem. A ten regularnie odkrywa nowości i zaskakuje. Trzeba więc być obecnym za rok. 

[zdjęcia: Jakub Knera]

Sho Madjozi & DJ Lag [fot. Jakub Knera]
Sho Madjozi & DJ Lag [fot. Jakub Knera]
Sho Madjozi & DJ Lag [fot. Jakub Knera]
Sho Madjozi & DJ Lag [fot. Jakub Knera]
Sho Madjozi & DJ Lag [fot. Jakub Knera]
Sho Madjozi & DJ Lag [fot. Jakub Knera]
Sho Madjozi & DJ Lag [fot. Jakub Knera]
Bamba Pana & Makaveli [fot. Jakub Knera]
Bamba Pana & Makaveli [fot. Jakub Knera]
Bamba Pana & Makaveli [fot. Jakub Knera]
Bamba Pana & Makaveli [fot. Jakub Knera]
Sisso [fot. Jakub Knera]
Sisso [fot. Jakub Knera]
Jlin & Company Wayne McGregor [fot. Jakub Knera]
Jlin & Company Wayne McGregor [fot. Jakub Knera]
Rozzma [fot. Jakub Knera]
Rozzma [fot. Jakub Knera]
Linn da Quebrada [fot. Jakub Knera]
Linn da Quebrada [fot. Jakub Knera]
Linn da Quebrada [fot. Jakub Knera]
Linn da Quebrada [fot. Jakub Knera]
Nazar [fot. Jakub Knera]
Colin Self & Karolina Rec, Julia Ziętek i Maria Tomala [fot. Jakub Knera]
Colin Self & Karolina Rec, Julia Ziętek i Maria Tomala [fot. Jakub Knera]
Colin Self & Karolina Rec, Julia Ziętek i Maria Tomala [fot. Jakub Knera]
Colin Self & Karolina Rec, Julia Ziętek i Maria Tomala [fot. Jakub Knera]
Colin Self & Karolina Rec, Julia Ziętek i Maria Tomala [fot. Jakub Knera]
Bartek Kujawski [fot. Jakub Knera]
Bartek Kujawski [fot. Jakub Knera]
Wojciech Bąkowski [fot. Jakub Knera]
Wojciech Bąkowski [fot. Jakub Knera]
Jan Młynarski [fot. Jakub Knera]
Jan Młynarski [fot. Jakub Knera]
Paper Cuts [fot. Jakub Knera]
Paper Cuts [fot. Jakub Knera]
Wojciech Jachna & Ksawery Wójciński [fot. Jakub Knera]
Remek Hanaj [fot. Jakub Knera]
Remek Hanaj [fot. Jakub Knera]
Drew McDowall & Florence To [fot. Jakub Knera]
Drew McDowall & Florence To [fot. Jakub Knera]
Caterina Barbieri & Ruben Spiri [fot. Jakub Knera]
Caterina Barbieri & Ruben Spiri [fot. Jakub Knera]
Phill Niblock [fot. Jakub Knera]
Huerco S presents Pendant + Elektro Moon Vision [fot. Jakub Knera]
Paweł Romańczuk & Tomoko Sauvage + Elektro Moon Vision [fot. Jakub Knera]
Sophie [fot. Jakub Knera]
Ephemera: Foris - Chris Watson & Gez Schoen & MFO [fot. Jakub Knera]
Mirosław Bałka „a, e, i, o, u” [fot. Jakub Knera]